[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Falkensee Margarete von
Noce Błękitnego Anioła
Manfred von Klausenberg, zamożny arystokrata, prowadzi aktywne życie towarzyskie. Większość czasu spędza w teatrach, operach, klubach nocnych, kabaretach i... domach publicznych. Jego towarzystwo to kwiat berlińskiej finansjery, politycy i artyści. Liczne przelotne romanse sprawiają, że młody mężczyzna postanawia rozpocząć prawdziwe, indywidualne studia miłosne...
Spis treści
1. Przyjęcie urodzinowe .................. 5
2. Za kulisami...........................27
3. Madame Filipov....................... 52
4. Uroczystość Ulryki ................75
5. Konsekwencje ........................92
6. Bliźnięta ............................109
7. Książka.............................133
8. Seans filmowy.......................152
9. Lekcje dla dziewczynek ...............175
10. Nowy Rok ..........................200
1. Przyjęcie urodzinowe
Nazajutrz po swoich dwudziestych trzecich urodzinach Manfred von Klausenberg obudził się z bólem głowy i okropnymi mdłościami. Zasłony były zaciągnięte i w pokoju panował półmrok. Obok słyszał czyjś oddech.
Ostrożnie, by nie zbudzić swej partnerki, kimkolwiek była, wyśliznął się z łóżka. Spostrzegł, że ma na sobie pogniecioną koszulę i czarne jedwabne skarpety. Nadepnął na pustą butelkę po szampanie i omal się nie przewrócił. Butelka potoczyła się pod łóżko. Manfred ściągnął koszulę i powlókł się do łazienki. Zimną wodą zmoczył twarz i kark - to go trochę orzeźwiło. Na brzegu wanny zwisała jasnoczer-wona wieczorowa suknia i jedwabna pończocha - domyślił się, że należały one do kobiety śpiącej w jego łóżku. Nie mógł sobie przypomnieć, żeby w ogóle szedł z kimś do łóżka. By choć trochę uśmierzyć nieznośny ból głowy, chciał połknąć aspirynę, ale jego żołądek gwałtownie się przeciw temu buntował.
Ubrany tylko w czarne skarpety przeszedł do salonu. Cuchnęło dymem tytoniowym, zwietrzałym alkoholem, perfumami. Na sofie leżał mężczyzna bez spodni, a jakaś kobieta spała w jego objęciach.
"Biedny Diter, nigdy nie miał gustu" - pomyślał Manfred na ich widok.
W fotelu spała inna dość nietypowa para: dwie kobiety. Jedna z nich, Ulryka, z ręką między udami drugiej. Pozostali goście już wyszli. Wszystko wskazywało na to, że impreza się udała. Zaproszono około pięćdziesięciorga przyjaciół, a każdy przyprowadził jeszcze kogoś. Była to pozornie nie kończąca się procesja pięknych kobiet, dobrze ubranych mężczyzn, tańczących, konwersujących i popijających różne trunki.
3
Manfred po cichu wrócił do swojego pokoju, włożył spodnie, buty, gruby narciarski pulower i wyszedł na dwór odświeżyć się zimnym marcowym powietrzem.
Szedł przed siebie, powstrzymując mdłości. W głowie tętniło mu niemiłosiernie, ilekroć przejechał tramwaj, czy zatrąbił samochód. Powoli zaczął sobie przypominać wydarzenia minionej nocy. Pamiętał długą i komiczną kłótnię między Horstem Ledererem i Maxem Schroederem o styl malarstwa Horsta. Według Maxa było ono niemodne, społecznie niezaangażowane i intelektualnie niebezpieczne. Horst odwzajemniał się, twierdząc, że prace ekspresjonistów to szmira, dzieło tchórzy, którzy, by spojrzeć na rzeczywistość, muszą ją najpierw zniekształcić.
Atmosfera ożywiła się, gdy Horst rozochocony wypitym alkoholem, powiedział swojej dziewczynie, by pokazała Maxowi tyłek. Bez wahania odwróciła się i podwinęła suknię, demonstrując nagie pośladki. Horst poklepał ją czule.
- To jest rzeczywistość dla ciebie - powiedział - tyłek Rosy. Więcej w tym życia i prawdy, niż w tych wszystkich tandetnych bohomazach, które każesz podziwiać.
Grupka przyjaciół przysłuchujących się sprzeczce, zaczęła się śmiać. Ktoś szturchnął Maxa w bok, żądając odpowiedzi.
- Horst ma bardzo tradycyjne spojrzenie na sztukę. Jest jedynym pozostałym przy życiu przedstawicielem szkoły realistycznej - odciął się Max.
- Jestem z tego dumny. To jedyny styl, jaki przetrwa. Manfredzie, jesteś wystarczająco bogaty, by kupować obrazy. Na co wydasź pieniądze, na tyłek Rosy, czy na te zwyrodniałe malowidła lansowane przez Maxa?
- Oczywiście, że na tyłek! Popatrz tylko na moje ściany - nigdy nie kupuję tych nowoczesnych, zaangażowanych obazów, które sprowadzają na mnie złe sny.
Max w rozpaczliwym geście podniósł ręce do góry.
6
- Jestem przerażony twoim gustem. Bezbarwne pruskie pejzaże i portrety rodzinne dobitnie świadczą o dzisiejszym położeniu inteligencji. Dostaliśmy się w pułapkę między dwa kamienie młyńskie: arystokratycznej ignorancji i bur-żuazyjnej głupoty.
- Myślę, że to też robi ze mnie realistkę - poskarżyła się Rosa, z głową między kolanami.
- Tak - powiedzieli jednocześnie Max i Horst.
- Możecie pocałować mnie w dupę - rzuciła, zapominając, że w tej sytuacji wyrażenie to nabierze szczególnego sensu.
Max i Horst, uśmiechając się do siebie szeroko, pochylili się, by cmoknąć różowe pośladki Rosy, po czym Max odezwał się:
- Rozmowa o sztuce z tobą jest bezcelowa. Być może przyjemniejsza byłaby dyskusja z panną Rosą.
- A jakże - odparł Horst z chytrym uśmiechem. - Na pewno przyznasz mi rację, jeżeli pocałujesz ją wystarczającą ilość razy.
Inna osobliwa kłótnia nie miała już tak zabawnego zakończenia. Stojąc koło pianina, Werner Schiele rozmawiał z dwiema pięknymi kobietami.
- Zburzenie tego obrzydliwego miasta, tego pomnika militaryzmu, to nasz moralny obowiązek wobec historii i wobec nas samych. Musimy zniszczyć Bramę Brandenburską, Pałac Królewski i wszystko, co świadczy o naszej haniebnej przeszłości.
- Mam nadzieję, że pozostawisz operę, podoba mi się -powiedział Manfred.
Werner ciągnął dalej jednym tchem:
- Kiedy obrócimy w gruzy te ohydne pomniki barbarzyństwa, powinniśmy zbudować nowe, nowoczesne miasto, przepiękne i jasne, symbol nowych Niemiec. Cudowne konstrukcje ze szkła i betonu. Walter Gropius zaproponował
5
wspaniały, nowy sposób wyrażenia naszego narodowego geniuszu.
- A co z Kranzler Café? - zaniepokoił się Manfred. - Lubię wpaść tam na drinka, usiąść na tarasie, kiedy jest ładna pogoda i poprzyglądać się przechodzącym dziewczynom. Mam nadzieję, że nie zamierzasz zrównać jej z ziemią.
- Jesteś reliktem minionych wieków - powiedział Werner gwałtownie. - Zapomną o tobie, tak jak o tych wszystkich bzdurach przeszłości.
- Nie wziąłeś pod uwagę, że większości berlińczyków miasto podoba się takim, jakim jest. Nie byliby zadowoleni, jeśli zburzyłbyś to, co jest i odbudował w innym stylu.
- Ludzie to ignoranci - powiedział Werner - którzy łatwo nauczą się czcić bardziej przyszłość niż przeszłość.
- On jest szalony - odezwała się jedna z kobiet. -Chodźmy, bo to może być zaraźliwe.
- Masz rację - powiedział Manfred, biorąc ją pod ramię. - Z głupotą sami bogowie walczą nadaremnie.
- Kto to powiedział?
- Schiller. Nalać ci jeszcze drinka?
- Zobaczysz! - krzyknął za nim rozzłoszczony Werner. Jakiś czas później, chociaż mogło to być także wcześniej
(Manfred nie bardzo mógł sobie poradzić z umiejscowieniem tego w czasie), siedział na poręczy fotela obok dwojga przyjaciół.
Konrad trzymał Ninę na kolanach i, wsuwając rękę w głąb jej dekoltu, rozprawiał o polityce.
- Pozbyliśmy się cesarza i staliśmy Republiką, ale po dziesięciu latach tej politycznej komedii oczywistym jest dla każdego, że nie chcemy demokracji. Niemiecki duch z natury swojej nie jest demokratyczny. Co to jest demokracja? Rządy ciemnego motłochu, nic więcej.
- W tej kwestii mój mąż zgodziłby się z tobą - powiedziała Nina. - Ale co do mnie... Czy musisz to robić przed jego nosem?
6
- Manfred nie jest twoim mężem. On nie jest żonaty, wiem na pewno....
[ Pobierz całość w formacie PDF ]