[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Raymond E. Feist -
KSIĄŻE KUPCÓW
Raymond E. Feist
KSIĄŻE KUPCÓW
(Tłumaczył: Andrzej Sawicki)
Postaci występujące w naszej opowieści:
Aglaranna
- Królowa Elfów w Elvandarze
Alfred
- kapral z Darkmoor Avery Abigail - córka Roo i Karli
Avery Duncan
- kuzyn Roo Avery Helmut - syn Roo i Karli
Avery Rupert „Roo”
- młody kupiec z Krondoru, syn Toma Avery'ego
Avery Tom
- woźnica, ojciec Roo Aziz - sierżant z Shamaty
Betsy
- posługaczka w oberży Pod Siedmioma Kwiatami
Boldar Krwawy
- najemnik wynajęty przez Mirandę w Korytarzu Światów
Borric
- Król Wysp, bliźniaczy brat księcia Erlanda, brat Księcia Nicholasa, ojciec Księcia Patricka
Calin
- dziedzic tronu Królestwa Elfów, przyrodni brat Calisa, syn Aglaranny i Króla Aidana
Calis
- „Orzeł Krondoru”, osobisty agent Księcia Krondoru, Diuk dworu, syn Aglaranny i Tomasa, przyrodni brat
Calina
Carline
- Diuszesa Wdowa Saladoru, ciotka Króla
Chalmes
- przywódca magów ze Stardock
Crowley Brandon
- kupiec z Kompanii Kawowej Barreta
de Longueville Robert „Bobby”
- sierżant w kompanii Szkarłatnych Orłów Calisa
de Savona Luis
- weteran, późniejszy współpracownik Roo
Dunstan Brian
- Przenikliwy, Mądrala, przywódca Szyderców, znany też pod imieniem Lysle'a Riggera
Ellien
- dziewczyna z Ravensburga
Erland
- brat Króla i Księcia Nicholasa, stryj Księcia Patricka
Esterbrook Jacob
- bogaty kupiec z Krondoru, ojciec Sylvii
Fadawah
- generał, Najwyższy Dowódca armii Szmaragdowej Królowej
Freida
- matka Erika
Galain
- elf z Elvandaru
Gamina
- adoptowana córka Puga, siostra Williama, żona Jamesa i matka Aruthy
Gapi
- generał w armii Szmaragdowej Królowej
Gaston
- handlarz powozów z Ravensburga
Gordon
- kapral z Krondoru
Graves Katherine „Kotek”
- młoda złodziejka z Krondoru
Greylock Owen
- kapitan w służbie Księcia
Grindle Helmut
- kupiec, ojciec Karli, partner i wspólnik Roo
Gunther
- czeladnik Nathana
Gwen
- dziewczyna z Ravensburga
Hoen John
- rządca u Barreta Hume Stanley - kupiec u Barreta
Jacoby Frederick
- założyciel firmy „Jacoby i Synowie”, kupiec
Jacoby Helen
- żona Randolpha
Jacoby Randolph
- syn Fredericka, brat Timothy'ego, mąż Helen
Jacoby Timothy
- syn Fredericka, brat Randolpha
James
- Diuk Krondoru, ojciec Aruthy, dziadek Jamesa i Dasha
Jameson Arutha
- Lord Vencar, Baron dworu, syn Diuka Jamesa
Jameson Dashel „Dash”
- młodszy syn Aruthy, wnuk Jamesa
Jameson James, Jimmy”
- starszy syn Aruthy, wnuk Jamesa
Jamila
- madame pod Białym Skrzydłem
Jason
- kelner u Barreta, późniejszy rachmistrz Firmy „Avery i Syn” oraz Kompanii Morza Goryczy
Jeffrey
- woźnica w firmie „Jacoby i Synowie”
Kalied
- przywódca magów w Stardock
Kurt
- służący u Barreta
Lender Sebastian
- radca prawny Kompanii Kawowej Barreta
McKeller
- szef sali u Barreta
Milo
- oberżysta z Ravensburga, ojciec Rosalyn
Miranda
- tajemnicza przyjaciółka Calisa
Nakor Isalańczyk
- gracz i mag, towarzysz i przyjaciel Calisa
Patrick
- Książę Krondoru, syn Księcia Erlanda, kuzyn Króla i Księcia Nicholasa
Pug
- Diuk Stardock, kuzyn Króla, ojciec Gaminy
Rivers Alistair
- oberżysta gospody Pod Szczęśliwym Skoczkiem
Rosalyn
- córka Mila, żona Rudolpha, matka Gerda
Rudolph
- piekarz z Ravensburga
Shati Jadow
- kapral w kompanii Calisa
Tannerson Sam
- opryszek z Krondoru
Tomas
- wódz wojenny Elvandaru, małżonek Aglaranny, ojciec Calisa
Vinci John
- kupiec z Sarth
von Darkmoor Erik
- żołnierz Szkarłatnych Orłów Calisa
von Darkmoor Manfred
- Baron Darkmoor, przyrodni brat Erika
1 / 146
Raymond E. Feist -
KSIĄŻE KUPCÓW
von Darkmoor Mathilda
- Baronowa Darkmoor, matka Manfreda
William
- Lord Konetabl Krondoru, syn Puga, przybrany brat Gaminy, wuj Jimmy'ego i Dasha
Księga druga
Opowieść Roo
Nieważne, skąd masz złoto, w Anglii zostać możesz
Księciem łokcia i funta na swym własnym dworze.
Niepotrzebna tu cnota ni szlachectwo stare;
Zuchwałość i majątek czynią człeka parem.
Daniel Defoe
Anglik z krwi i kości
, Pt. I
Prolog
ŚWIAT DEMONÓW
Dusza zawyła.
Demon obrócił się ku niej. Jego rozdziawione usta zamarły w szerokim uśmiechu, a jedyną oznaką wzrastającego
zachwytu było lekkie rozszerzenie oczu, których czarne, rybie źrenice były mętne i bez wyrazu. Przez chwilę wpatrywał się
w słój, będący jego jedyną własnością.
Uwięziona dusza była wyjątkowo aktywna, a przy jej chwytaniu i zniewalaniu dopisało mu szczęście. Demon oparł
brodę na słoju, zamknął oczy i przez chwilę delektował się energią przepływającą ku niemu z wnętrza naczynia. Na gębie
potwora nigdy wcześniej nie odmalowało się nic, co mogłoby być nazwane wyrazem radości. Pojawiały się na niej jedynie
grymasy strachu i gniewu. Obecnie jednak fala doznawanych przezeń uczuć była niemal bliska szczęścia, jeśli demony w
ogóle doświadczają tego rodzaju uczuć. Moc, która powstawała przy każdym szarpnięciu się duszy, wypełniła jego dość
miałki w gruncie rzeczy umysł nowymi ideami.
Rozejrzał się wokół, jakby przestraszony, że któryś z silniejszych braci mógłby odebrać mu jego ukochaną zabawkę.
Znajdował się w jednym z wielu korytarzy gigantycznego pałacu Cibulu, stolicy niedawno zniszczonej rasy Saaurów.
Pamiętał, że wszyscy Saaurowie, prócz tych, co się uratowali, uciekając przez magiczne wrota, zostali zgładzeni.
Jego wcześniejsze emocje uleciały wraz z narastającym teraz gniewem. Jako jeden z pośledniejszych demonów był
bardziej przebiegły niż inteligentny i nie w pełni rozumiał, dlaczego sprawa ucieczki małej grupki tej prawie wytępionej
rasy była taka istotna. A jednak była, ponieważ zgromadzeni teraz nad doliną, na wschód od miasta Cibul, Władcy
Demonów zawzięcie badali okolice niedawno zamkniętej przetoki, przez którą przemknęli ocaleli Saaurowie.
Władcy Piątego Kręgu podjęli już raz próbę otwarcia przejścia, utrzymując je otwarte na tyle długo, że zdążył się
przez nie prześlizgnąć niewielki demon. Zapadające się wrota ponownie zapieczętowały szczelinę pomiędzy dwoma
królestwami i tym samym odcięły drogę powrotu małemu czartowi na drugą stronę. Znaczniejsze demony zaczęły
dyskutować zaciekle nad sposobami ponownego otwarcia przesmyku i uzyskaniem wejścia do nowego wymiaru.
Demon tymczasem wędrował przez hol, niepomny na panujące wokół niego zniszczenie. Przepyszne gobeliny,
których utkanie trwało zapewne całe pokolenia, teraz zdarto ze ścian, podeptano i splamiono błotem wymieszanym z
krwią. Pod stopą demona trzasnęło żebro jakiegoś Saaura, więc machinalnie kopnął je na bok. Wreszcie dotarł do
sekretnego pokoju, do którego rościł sobie prawo, kiedy Władca Piątego Kręgu przebywał na tej zimnej planecie.
Opuszczenie królestwa demonów było okropnym przeżyciem, pomyślał mały czart. To pierwsza podróż do tego świata i
nie miał pewności, czy warto było ponieść ból wywołany przejściem.
Uczta jednak okazała się wyśmienita. Nigdy wcześniej nie widział takiego bogactwa jedzenia, choć prawdę
rzekłszy, były to tylko resztki wyrzucane z biesiadnych jam przez potężnych władców. Resztki czy nie, demon pożerał
wszystko i nieustannie się rozrastał. To zaś wkrótce zaczęło stwarzać pewne problemy.
Usiadł, próbując znaleźć wygodną dla swego wciąż kształtującego się ciała pozycję. Uczta trwała przez blisko rok,
dzięki czemu wielu z mniejszych demonów podrosło. On jednak rósł szybciej niż inne, choć nie osiągnął jeszcze
dostatecznej dojrzałości, by posiąść w pełni rozwiniętą inteligencję czy uzyskać płeć.
Spoglądając na swą zabawkę, demon zaśmiał się cicho, otwierając szczęki i wciągając powietrze. Oko zwykłego
śmiertelnika nie mogłoby dostrzec zawartości naczynia. Ów bezimienny demon miał wiele szczęścia, usidlając tę właśnie
duszę. Stało się to, kiedy potężny czarci kapitan, prawie lord, poległ rażony potężniejszą magią w tejże chwili, w której
mocarny Tugor zmiażdżył i pożarł przywódcę Saaurów. Kosztem własnego życia zniszczył kapitana jeden z największych
jaszczurzych magów. Mały demon może i nie był inteligentny, posiadł jednak tyle bystrości, że bez namysłu schwytał
ulatującą duszę zmarłego maga.
Czart ponownie przyjrzał się naczyniu i potrząsnął nim. Zamknięta wewnątrz dusza maga zareagowała kolejną
rozpaczliwą szamotaniną - o ile oczywiście o czymś bezcielesnym da się rzec, iż może się szarpać.
Demon zmienił pozycję, przemieszczając się nieznacznie. Wiedział, że jego moc rosła, ale prawie nieprzerwana,
wielka uczta miała się już ku końcowi. Ostatni z Saaurów został zabity i zjedzony. Teraz hordy demonów musiały
zadowalać się mniejszymi zwierzętami, istotami o nieznacznej sile wewnętrznej. Istniały tu wprawdzie pewne pomniejsze
rasy, które mogły płodzić dzieci. Niektóre z nich nadawałyby się nawet do biesiadnych jam, ale to oznaczałoby
konieczność przedłużenia czasu pobytu w tym królestwie. Wprawdzie cielsko demona nadal by dojrzewało, ale w zbyt
wolnym tempie, chyba że wcześniej dostałby się do kolejnego, bogatego w życie wymiaru.
Zimno tu, pomyślał demon, rozglądając się po obszernej komnacie, nieświadom zupełnie jej pierwotnego
przeznaczenia. Była to sypialnia jednej z wielu żon wodza jaszczurów. Ojczyste królestwo czarta było wypełnione dziką
energią i pulsującym w powietrzu gorącem. Tam demony z Piątego Kręgu rosły jak na drożdżach, pożerając jeden
drugiego, aż do momentu, gdy były na tyle silne, by uciec i służyć Królowi Demonów oraz jego lordom i kapitanom.
Rozpierający się w jaszczurzej sypialni demon nie bardzo nawet był świadom własnych początków. Pamiętał tylko gniew i
strach oraz nieliczne chwile przyjemności płynące z pożerania kogoś lub czegoś.
2 / 146
Raymond E. Feist -
KSIĄŻE KUPCÓW
Rozsiadł się na podłodze. Jego ciało wciąż jeszcze się zmieniało i dlatego nie mógł znaleźć wygodnej pozycji. W
plecach coś go świerzbiało i wiedział, że niedługo zaczną wyrastać tam skrzydła. Z początku będą malutkie, ale później
znacznie się rozrosną. Demon był już na tyle zorientowany, by wiedzieć, że dla osiągnięcia wyższego statusu będzie musiał
walczyć z pobratymcami, dlatego teraz postanowił odpocząć i nabrać sił. Jak dotąd miał sporo szczęścia, tak się bowiem
złożyło, że krytyczne momenty jego wzrastania wypadły na czas trwającej w tym świecie wojny i większa część demoniej
hordy była zajęta pożeraniem jego mieszkańców.
Pozostali zajadle walczyli ze sobą, a pożarci przegrani dodawali sił tryumfatorom. Każdy demon bez odpowiedniej
rangi był świetnym celem dla innego. Pominąwszy oczywiście sytuacje, kiedy jakiś lord lub kapitan wymagali
posłuszeństwa. Takie były po prostu zwyczaje tej rasy i każdy, kto ginął, nie był wart uwagi. Rozparty na podłodze demon
uważał, iż musi być jakiś lepszy sposób rozwoju niż bezpośrednia walka i otwarty atak. Niestety, nie był w stanie niczego
innego wymyślić.
Rozejrzawszy się po tym, co dawniej było bogato urządzonym i pełnym splendoru domostwem, demon zamknął
oczy. Wcześniej jednak spojrzał na naczynie z duszą. Zjedzenia można na krótko zrezygnować, wojna jednak nauczyła go,
że dojrzewanie fizyczne, nawet bardzo szybkie, nie jest tak ważne, jak zdobywanie wiedzy. Uwięziona w słoju dusza
posiadła ogromną wiedzę i mały demon postanowił ją zdobyć. Przyłożył naczynie do czoła i koncentrując wolę, dźgnął
duszę, powodując tym samym ponowną szamotaninę i w rezultacie poczuł kolejny przypływ energii. Intensywne niczym
odurzenie narkotykiem wrażenie było jednym z najsilniejszych, jakich kiedykolwiek doświadczył. Potwór poznawał
właśnie całkiem nowe uczucie: satysfakcję. Wkrótce miał się stać mądrzejszy i przebieglejszy niż inni w zdobywaniu rangi
i pozycji.
Kiedy lordowie znajdą wreszcie sposób na otworzenie zapieczętowanych wrót, Władca Piątego Kręgu podąży za
nimi i wtedy znów będzie można posilić się Saaurami... lub jakimikolwiek innymi inteligentnymi, posiadającymi duszę
istotami żyjącymi w świecie Midkemii.
Rozdział l
POWRÓT
Statek wpłynął do portu.
Był czarny i wyglądał groźnie, poruszał się zaś niczym myśliwy podchodzący swą ofiarę. Trzy majestatyczne
maszty opięte żaglami kierowały okręt wojenny do zatoki, podczas gdy inne ustępowały mu drogi. Choć wyglądał niczym
jednostka piracka z odległych Wysp Zachodzącego Słońca, na jego przednim maszcie powiewał królewski proporzec i
wszyscy, którzy ujrzeli statek, widzieli, że to królewski brat wraca do domu.
Wysoko ponad pokładem statku młody człowiek pomykał po rei, refując środkowy żagiel. Na chwilę przerwał
zwijanie i spojrzał na rozciągającą się przed nim panoramę Krondoru.
Książęce miasto ciągnęło się wzdłuż doków na południowych wzgórzach i znikało za nimi na północy. W miarę jak
okręt wpływał do portu, widok Krondoru wywierał na patrzącym coraz większe wrażenie. Młody człowiek - podczas
następnego Święta Letniego Przesilenia miał skończyć osiemnaście lat - niejeden raz w minionym roku myślał, że już
nigdy więcej nie ujrzy tego miasta. Wrócił na przekór wszystkiemu... i oto kończył swoją wachtę na topie środkowego
masztu „Tropiciela” pod dowództwem admirała Nicholasa, brata Króla Królestwa Wysp i wuja Księcia Krondoru.
Krondor był jednym z dwóch najważniejszych miast w Królestwie Wysp, stolicą Zachodniego Królestwa i siedzibą
Księcia Krondoru - dziedzica tronu. Roo patrzył na mrowie małych domków rozrzuconych wśród wzgórz otaczających
zatokę. Nad wszystkim górował książęcy pałac wznoszący się tuż nad wodą na szczycie stromego wzgórza. Majestat
pałacu podkreślało jeszcze tło dość nędznych budynków wyznaczających linię brzegową magazynów, kramów mistrzów
takielunku, warsztatów wyplataczy lin i żaglomistrzów, zakładów stolarskich i gospod dla marynarzy. Drugie, po
Kwartałach Nędzarzy, przytulisko różnej maści opryszków i złodziei, nabrzeże to wyglądało jeszcze mizerniej przez
wzgląd na sąsiedztwo pałacu.
Mimo to Roo radował się, widząc Krondor, gdyż teraz był już wolnym człowiekiem. Powiódłszy wzrokiem po rei,
upewnił się, że żagiel został odpowiednio zrefowany, i przeszedł szybko po linie, balansując z gibkością nabytą podczas
blisko dwuletniej żeglugi po zdradzieckich morzach.
Pomyślał, że oto przeżywa trzeci z rzędu rok bez zimy. Odwrócenie pór roku po drugiej stronie świata nauczyło Roo
i Erika, jego przyjaciela z dzieciństwa, radzenia sobie z taką sytuacją. Roo odkrył jednak, że mimo wszystko wciąż ich to
zadziwia oraz osobliwie niepokoi.
Przemknął wzdłuż żagla, docierając do końca liny na środkowym maszcie. Niezbyt lubił pracę na wysokościach, ale
jako jeden z mniejszych i zwinniejszych członków załogi często był wysyłany na górę do rozwinięcia albo refowania
bramsli lub królewskiej bandery. Zsunąwszy się po linie, lekko wylądował na pokładzie.
Erik von Darkmoor, jedyny przyjaciel Roo z czasów dzieciństwa, zakończył już mocowanie swoich lin i pospieszył
do nadburcia. Przepływali właśnie obok innych statków w zatoce. Wyższy o dwie głowy i dwa razy masywniejszy niż jego
przyjaciel, Erik wraz z Roo tworzyli nietypową parę przyjaciół, gdyż różnili się niemal pod każdym względem. Erik był
najsilniejszym chłopcem w ich rodzinnym miasteczku Ravensburgu, Roo zaś był pośród nich najmniejszy. Choć Erika w
żadnym wypadku nie można by nazwać przystojnym, miał szczerą i sympatyczną twarz, za co powszechnie go lubiano.
Roo nie żywił złudzeń co do swego wyglądu. Nawet przy najlepszych chęciach nie można byłoby nazwać go urodziwym.
Miał dość ostre rysy, a oczy małe i rozbiegane, jakby ciągle szukały jakiegoś zagrożenia. Prawie nigdy nie zmieniający się
wyraz jego twarzy od biedy można by nazwać tajemniczym. Niekiedy jednak - choć zdarzało się to rzadko - na twarzy tej
pojawiał się uśmiech... i wówczas stawała się całkiem przystojna. Erik polubił Roo kiedy byli jeszcze dziećmi, za jego
odwagę w przezwyciężaniu trudności i zamiłowanie do - niekiedy złośliwych - figlów.
Były kowal skinął dłonią i Roo spojrzał na statki odpływające z przystani, gdy „Tropiciel” dostał pozwolenie na
wejście do królewskich doków poniżej pałacu. Jeden ze starszych marynarzy parsknął śmiechem.
- Co cię tak bawi? - spytał Roo, odwracając się ku wesołkowi.
- Książę Nicky znowu chce zirytować naczelnika portu.
Erik, którego włosy niemal wybielały od słońca, spojrzał na marynarza o niebieskich oczach kontrastujących z
opaloną twarzą i zapytał: - O co ci chodzi?
3 / 146
Raymond E. Feist -
KSIĄŻE KUPCÓW
Marynarz skinął głową. - Tam jest szalupa naczelnika. - Roo spojrzał w miejsce, które wskazał mężczyzna. - Nie
zwalniamy, by zabrać pilota!
Marynarz zarechotał. - Admirał jest godnym uczniem swego mistrza. Stary Trask robił to samo, ale on przynajmniej
wpuszczał pilota na pokład, by osobiście radować się jego irytacją, kiedy odmawiał wzięcia holu. Admirał Nicky jest
bratem Króla, więc nawet nie zawraca sobie głowy takimi formalnościami.
Roo i Erik spojrzeli ku górze i zobaczyli, że starsi marynarze stali już przy ostatnim do zrefowania żaglu, czekając
tylko na admiralskie polecenie. Roo zerknąwszy na rufę, zobaczył dającego im znak Nicholasa, byłego Księcia Krondoru i
obecnego Admirała Królewskiej Floty Zachodu. Niemal natychmiast sprawne ręce zaczęły ściągać ciężkie płótno i szybko
je wiązać. W przeciągu sekundy wszyscy na pokładzie poczuli, że prędkość statku zaczyna maleć, w miarę jak zbliżali się
do królewskich doków położonych poniżej pałacu Księcia.
„Tropiciel” dryfował coraz wolniej, ale Roo czuł, że ciągle jeszcze wpływali do przystani zbyt szybko. Wątpliwości
młodzika rozwiał stojący obok stary marynarz, który powiedział, jakby czytając w jego myślach: - Pchamy sporo wody do
nadbrzeża, i fala powrotna nas zatrzyma, kiedy będziemy przybijać do kei. To powinno wystarczyć... choć dechy trochę
zatrzeszczą. -Żeglarz przygotował się do rzucenia liny czekającym na przedzie. - Łapcie!
Roo i Erik złapali każdy za inną i czekali na rozkaz. Kiedy Nicholas krzyknął: - Cumy rzuć! - Roo cisnął swoją
człowiekowi na nabrzeżu, który zręcznie ją złapał i szybko przywiązał do sporego żelaznego pachołka. Tak jak mówił stary
marynarz, gdy lina się napięła, żelazne kołki jęknęły lekko, a drewniane nabrzeże lekko się ugięło. Fala kilwateru odbiła się
od kamiennego nadbrzeża i wielki statek zatrzymał się z pojedynczym kiwnięciem, jakby stękając z ulgą, że dobrze już być
w domu.
Erik obrócił się do Roo. - Ciekawe, co naczelnik portu powie Admirałowi?
Roo podążył wzrokiem za idącym na górny pokład Admirałem i rozważył pytanie. Po raz pierwszy Roo zobaczył
Nicholasa podczas procesu, w którym wraz z przyjacielem był oskarżony o zamordowanie przyrodniego brata Erika,
Stefana. Drugi raz pojawił się, kiedy ocalali członkowie grupy straceńców, do której należeli także Roo i Erik, zostali
wybawieni z rybackiej szalupy niedaleko portu miasta Maharta. Służba pod rozkazami Admirała w czasie drogi powrotnej
podsunęła mu teraz odpowiedź: - Pewnie nic nie powie... wróci do domu i się upije.
Erik zaśmiał się. On też wiedział, że Nicholas miał opinię człowieka spokojnego i małomównego, który potrafił
doprowadzić podwładnego do łez, wbijając weń wzrok i nie wypowiadając nawet słowa. Cechę tę dzielił z Calisem,
kapitanem Szkarłatnych Orłów - kompani, do której „zaciągnięto” Roo i Erika.
Z początkowej grupy, liczącej setkę „ochotników”, ocalało mniej niż pięćdziesięciu - sześciu, którzy uciekli z
Calisem, a także kilkunastu maruderów, którzy dotarli do Miasta nad Wężową Rzeką przed odpłynięciem „Tropiciela” do
Krondoru. Inny statek Nicholasa, „Zemsta Trencharda”, miał pozostać w porcie Miasta przez następny miesiąc, na
wypadek gdyby dotarli tam kolejni ludzie Calisa. Każdy, kto nie dotrze tam przed podniesieniem kotwicy, zostanie uznany
za martwego.
Na brzeg rzucono trap, a Erik i Roo patrzyli, jak Nicholas wraz z Calisem jako pierwsi opuszczają statek. Na brzegu
czekał już Książę Krondoru, Patrick, jego ojciec, Książę Erland, i inni członkowie królewskiego dworu.
- Niezbyt widowiskowe, prawda? - rzucił Erik.
Roo mógł tylko przytaknąć. Wielu ludzi zginęło, by Nicholas mógł dostarczyć informacje swojemu bratankowi. I
jeśli Roo miałby orzec na podstawie tego, co wiedział, była to, w najlepszym razie, mało ważna wiadomość. Teraz jednak
zwrócił swą uwagę ku królewskiej rodzinie.
Nicholas, który piastował tytuł i urząd Księcia Krondoru, dopóki ze stolicy Królestwa Wysp nie przybył jego
bratanek, nie był wcale podobny do swego brata. Włosy Erlanda były już mocno siwawe, ale pozostało wśród nich
wystarczająco dużo rudych kosmyków, by poznać ich naturalną barwę. Nicholas, podobnie już szpakowaty, miał jednak
ciemne kędziory oraz wyraziste rysy twarzy. Patrick tymczasem, nowy Książę Krondoru, w wyglądzie łączył zarówno
niektóre rysy swego ojca, jak i stryja. Miał co prawda ciemniejszą cerę niż obydwaj, ale za to brązowe włosy. Zbudowany
był równie krzepko jak Erland, lecz rysy twarzy miał podobne do Nicholasa.
- I owszem... - powiedział Roo. - Masz rację... niezbyt okazała ceremonia.
Erik skinął głową. - Z drugiej Strony, teraz pewnie wszyscy już wiedzą, że nasz powrót nie był zbyt chwalebny.
Książę i jego stryj pewnie bardzo chcieli usłyszeć, jakież to wieści przywożą Calis i Nicholas.
Roo chrząknął porozumiewawczo. - Żadna z nich nie jest dobra. Dostaliśmy krwawą łaźnię... a należy mniemać, że
to dopiero początek...
Przyjacielskie klepnięcie w plecy spowodowało, że Roo i Erik obrócili się jednocześnie. Robert de Longueville stał
za chłopakami, uśmiechając się szeroko w sposób, który jeszcze do niedawna sprawiał, iż oczekiwali najgorszego. Tym
razem jednak wiedzieli, że jest to - dosyć rzadki - przejaw lepszej strony jego natury. Mocno już przerzedzone włosy
dziarskiego niegdyś sierżanta smętnie zwisały na czoło, a gęba wymagała solidnego golenia.
- Dokąd to chłopcy?
Roo zadzwonił schowaną pod kurtką kiesą pełną złota. -Myślę o kuflu dobrego piwska, czułym dotyku kobiety
niezbyt surowych obyczajów, a o dzień jutrzejszy zadbam jutro.
Erik wzruszył ramionami. - Myślałem nad tym, co mi mówiłeś, i chyba przyjmę ofertę, sierżancie.
- Świetnie - powiedział de Longueville, sierżant kompanii Calisa. Swego czasu zaproponował Erikowi posadę w
armii, jednak nie w regularnym wojsku, a w osobliwym oddziale tworzonym przez Orła, tajemniczego sojusznika
Nicholasa, o niezupełnie ludzkim pochodzeniu. - Jutro w południe wpadnij do siedziby Lorda Jamesa. Powiem straży przy
pałacowej bramie, żeby cię wpuścili.
Roo przyjrzał się ludziom na nabrzeżu. - Nasz Książę sprawia imponujące wrażenie.
- Wiem, co masz na myśli. On i jego ojciec wyglądają na ludzi, którzy bywali już w różnych dziwnych miejscach -
odpowiedział Erik.
- Niech ich wysoka ranga was nie zmyli. Erland i nasz Król oraz ich synowie, spędzili kawał czasu wzdłuż
północnych granic, walcząc z goblinami i Bractwem Mrocznego Szlaku - dodał de Longueville. Użył tu popularnej nazwy
moredhelów, mrocznych elfów, żyjących daleko w górach znanych jako Kły Świata. - Słyszałem, że Król popadł w
poważne tarapaty w Kesh w starciu z łowcami niewolników lub kimś takim. Cokolwiek to było, wyszedł z tego obronną
ręką i z opinią dziarskiego chłopa, jak na króla...
4 / 146
Raymond E. Feist -
KSIĄŻE KUPCÓW
- Tak wybitnego władcy nie mieliśmy od czasów króla Rodryka, zanim stary król Lyam przejął tron, a to nastąpiło
jeszcze przed moim urodzeniem. Twardzi to ludzie, co większość czasu spędzili na wojaczce, i minie jeszcze parę ładnych
pokoleń, zanim ktoś w tej rodzinie zmięknie. Przykładem jest choćby nasz Kapitan. - W jego głosie zabrzmiało coś, co
wskazywało na silne uczucia. Roo spojrzał na sierżanta, próbując rozgryźć, co to było, ale tymczasem na twarz de
Longueville'a powrócił szeroki uśmiech.
- O czym myślisz? - zapytał Erik swego najlepszego przyjaciela.
- O tym, jak zabawne mogą być rodziny - powiedział Roo, wskazując na grupkę ludzi słuchających uważnie
Nicholasa.
- Spójrz na Kapitana - rzucił Erik.
Roo przytaknął. Wiedział, że Erik miał na myśli Calisa. Ów przypominający elfa człowiek trzymał się na uboczu,
zachowując pewien dystans między sobą i innymi, a jednocześnie stał na tyle blisko, by móc odpowiadać, gdyby go o coś
zapytano.
- Od dwudziestu lat zaszczyca mnie swą przyjaźnią. Służyłem mu wraz z Danielem Troville'em, lordem Highcastle.
Wyciągnął mnie z zawieruchy przygranicznych wojen, a potem podróżowałem wraz z nim do najdziwniejszych miejsc,
jakie tylko człowiek mógł sobie wyobrazić. Jestem z nim dłużej niż ktokolwiek inny w jego kompanii, jadłem z nim zimne
posiłki, spałem obok niego i obserwowałem ludzi umierających w jego ramionach. Kiedyś nawet niósł mnie przez dwa dni
po upadku Hamsy, ale wciąż nie mogę powiedzieć, że znam tego człowieka -powiedział de Longueville.
- Czy to prawda, że on jest po części elfem? - spytał Erik. De Longueville potarł podbródek. - Nie mogę rzec, iż
znam o nim całą prawdę. Powiedział mi, że jego ojciec pochodził z Crydee. Był ponoć kuchcikiem. Calis nie lubi gadać o
swojej przeszłości. Przeważnie planuje przyszłość. Bierze takie koszarowe szczury jak wy dwaj i zamienia ich w
prawdziwych żołnierzy. Ale sprawa jest warta zachodu. Kiedy mnie znalazł, sam byłem takim szczurem koszarowym.
Szkolony od podstaw, stałem się w końcu tym, kim jestem dzisiaj. - To ostatnie zdanie powiedział z jeszcze szerszym
uśmiechem na twarzy. Uśmiechał się tak niewinnie, jak gdyby nie był nikim więcej niż zwykłym sierżantem i uważał to za
coś zabawnego, ale Erik i Roo pojmowali już, że był na dworze kimś ważnym... i nie miało to związku z jego wojskową
rangą. - Nigdy nie zadawałem mu zbyt wielu osobistych pytań. Jest jednym z tych ludzi, których nazwalibyście „żyjący
chwilą”. - De Longueville zniżył głos, jak gdyby Calis mógł w jakiś sposób podsłuchać ich z dołu, i przybrał poważny
wyraz twarzy. - Cokolwiek by rzec, ma trochę zbyt ostro zakończone uszy. Nigdy wcześniej jednak nie słyszałem o kimś
będącym na poły człowiekiem, na poły elfem... i zdolnym do rzeczy, jakim nie podoła żaden inny znany mi człowiek. -
Znów uśmiechnął się i dodał: - Uratował nam tyłki więcej razy, niż jestem w stanie zliczyć, cóż więc mnie może obchodzić
jego pochodzenie? Urodzenie o niczym nie świadczy. Tego człek nie może zmienić. Ważne jest to, jak się żyje... - Klepnął
młodzieńców po ramionach. - Kiedy was znalazłem, nadawaliście się obaj jedynie na karmę dla niezbyt wybrednych
miejskich kundlów... może też, choć nie jest to takie pewne, nie wzgardziłyby wami zgłodniałe wrony... a spójrzcie na
siebie teraz...
Erik i Roo wymienili spojrzenia i wybuchnęli śmiechem. Obaj mieli na sobie te same ubrania, które nosili w czasie
ucieczki ze zniszczonej Maharty, gęsto połatane, niezmiernie wybrudzone... i szczerze mówiąc, wyglądali w nich na
zwykłych, podrzędnych zbirów.
- Potrzebna nam czysta odzież. Jeśli pominąć wzrokiem buty Erika, wyglądamy jak łachmaniarze - powiedział Roo.
Erik spojrzał w dół i stwierdził: - Butom też przydałaby się naprawa. - Buty te były jego całym spadkiem po ojcu,
Baronie Darkmoor. Nieżyjący już arystokrata nigdy oficjalnie nie uznał w Eriku syna, nie zaprzeczał jednak, że chłopak ma
prawo do nazwiska von Darkmoor. Mimo że były to buty dojazdy konnej, Erik chodził w nich cały czas, aż niemal zupełnie
starł obcasy. Skóra na cholewach była popękana i zniszczona przez burze i słońce.
Na pokładzie pojawił się, niosąc swój podróżny wór, Sho Pi, Isalańczyk pochodzący z Imperium Wielkiego Kesh.
Tuż za nim szedł Nakor, również będący Isalańczykiem, a także człowiekiem, którego Sho Pi, nie wiedzieć czemu, wybrał
na swego „mistrza”. Wyglądał staro, poruszał się jednak ze sprężystością i szybkością, którą Erik i Roo poznali aż za
dobrze. Szkolił ich w sztuce walki wręcz i obaj wiedzieli, że ów dziwaczny kurdupel wespół z Sho Pi stanowili bez broni
bardziej niebezpieczną parę niż większość ludzi z orężem w ręku. Roo był przekonany, że jeszcze nie widział Nakora
poruszającego się z największą szybkością, do jakiej był zdolny - i nie miał pewności, czy widok taki spodobałby mu się.
Niegdysiejszy paliwoda z Ravensburga był najzdolniejszym z uczniów w szkółce obu Isalańczyków, wiedział jednak, że
każdy z nich z łatwością byłby go pokonał jednym, szybkim, morderczym uderzeniem.
- Nie zamierzam pozwolić, byś mi tu deptał po piętach, chłopcze - grzmiał krzywonogi Nakor, odwracając się ku
Sho Pi. - Od blisko dwudziestu lat nie byłem w mieście, którego nie spalili rozhulani żołdacy lub nie zostałoby zniszczone
w równie niemiły sposób... i zamierzam się trochę zabawić. A potem wracam na Wyspę Czarodzieja.
Sho Pi, wyższy o głowę od swego „mistrza” i w odróżnieniu od niego pyszniący się bujną, czarną czupryną, poza
tym wyglądał jak nieco odmłodzona wersja starszego. - Jak sobie życzysz, mistrzu - powiedział.
- Nie nazywaj mnie mistrzem! - stęknął Nakor, zarzucając sobie na ramię biesagi. Podszedł do relingu i pozdrowił
obu przyjaciół: - Eriku, Roo! Co zamierzacie robić?
- Najpierw się spijemy, potem pójdziemy na dziwki, a na koniec kupimy sobie nowy przyodziewek... Wszystko w
tej właśnie kolejności - odparł Roo.
- A potem odwiedzę matkę i starych przyjaciół - uzupełnił Erik.
- A ty? - spytał Roo.
- Dotrzymam wam towarzystwa - odparł Nakor, poprawiając wór na ramieniu. - No... oczywiście nie aż do
Ravensburga. Kiedy dojrzejecie do wizyty w domu, ja wynajmę łódź i udam się na Wyspę Czarnoksiężnika. - Ignorując
młodszego ziomka, zaczął się rozglądać po molo.
- Skoczymy tylko po nasze worki - rzekł Erik do Sho Pi.
- Złapiemy was na przystani.
Roo wyprzedził towarzysza i zbiegał już pod pokład, gdzie obaj, pożegnawszy się z zaprzyjaźnionymi żeglarzami,
znaleźli Jadowa Shati, kolejnego członka kompanii straceńców, który właśnie kończył zbieranie swego niewielkiego
mająteczku.
- Co teraz zrobisz? - spytał Roo, szybko chwytając swój własny tobołek.
- Chyba się urżnę.
- To chodź z nami - zaproponował Erik.
5 / 146
[ Pobierz całość w formacie PDF ]