[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
-
RAYMOND E. FEIST
KRÓLEWSKI BUKANIER
(Táumaczyá: Andrzej Sawicki)
Ethanowi i Barbarze
-
-
PODZIĉKOWANIA
KsiąĪka ta nie powstaáaby, gdyby nie bujna wyobraĨnia pierwotnych Czwartkowych
Nocnych Marków, póĨniej zaĞ Piątkowych Nocnych Marków. Steve A., April, Jon, Anita,
Rich, Ethan, Dave, Tim, Lori, Jeff, Steve B., Conan, Bob i tuzin innych, którzy wspomagali
nas podczas kilkuletniej pracy, wzbogacili ją tak, jak nigdy by siĊ to nie udaáo samotnemu
autorowi. DziĊki Wam za cudowny Ğwiat zabawy.
PodziĊkowania naleĪą siĊ równieĪ Janny Wurts, za to, Īe pozwoliáa mi uczyü siĊ od
siebie podczas blisko siedmioletniej wspóápracy. Donowi Maitzowi dziĊkujĊ za wizje,
umiejĊtnoĞci, mistrzostwo, artyzm - i za popieranie pomysáów Janny.
W ciągu tych lat pracowaáem z róĪnymi redaktorami z wydawnictw Doubleday i
Grafion, póĨniej zaĞ z HarperCollins. Szczególnie gorące podziĊkowania naleĪą siĊ Jannie
Silverstein z wydawnictwa Bantam Doubleday Dell za podjĊcie pracy w miejscu, w którym
przerwali ją jej poprzednicy - a zrobiáa to, nie tracąc tempa. Podobnie byáo z tymi, których
wymieniáem wczeĞniej, pracującymi w obu wydawnictwach - niektórzy pracowali nad czymĞ
innym, ale pamiĊtam o wszystkich. Zajmowali siĊ marketingiem, reklamą i doradztwem,
niektórzy tylko czytali te ksiąĪki i komplementowali je w gronie wspóápracowników - za co
wszystkim dziĊkujĊ. Wielu z Was robiáo co w ich mocy - niektórzy nawet wiĊcej - by ta
ksiąĪka odniosáa sukces.
Chciaábym teĪ podziĊkowaü osobom, których nigdy wczeĞniej nie wymieniaáem. Są to
Tres Anderson i jego zespóá, Bob i Phylis Weinbergowie, Rod Clark i jego ludzie - którym
zawdziĊczam znacznie wiĊcej niĪ tylko sprzedaĪ ksiąĪek - stworzyli bowiem atmosferĊ
entuzjazmu i popierali nas od samego początku.
Jak zwykle dziĊkujĊ Jonathanowi Matsonowi i wszystkim z Harold Matson Company
za znakomite doradztwo w interesach.
NajgáĊbsze zaĞ podziĊkowania naleĪą siĊ Kathlyn S. Starbuck, która bardzo mi
pomogáa wytrwaü do koĔca. Nie mógábym napisaü tej ksiąĪki bez Jej miáRĞci, pomocy i
PądroĞci.
1
-
-
PROLOG
SPOTKANIE
Ghuda przeciągnąá siĊ leniwie.
Od drzwi gospody dobiegá go okrzyk kobiety:
- WynoĞcie mi siĊ stąd zaraz!
Byáy najemnik siedziaá w fotelu, ustawionym na werandzie naleĪącej do niego oberĪy,
i przyglądaá siĊ swym leĪącym na balustradzie stopom. Z tyáu dolatywaáy go zwyczajne
odgáosy przedwieczornego ruchu. Podczas gdy zamoĪniejsi klienci zatrzymywali siĊ w
lepszych gospodach, poáRĪonych nad srebrzystymi plaĪami, oberĪa „Pod ZaĞniedziaáym
Heámem” miaáa starych zwolenników wĞród woĨniców, najemników, dostarczających
ĪywnoĞü na miejskie targi wieĞniaków i czáonków zaáogi miejscowego garnizonu.
- Mam wezwaü straĪ miejską? - piekliáa siĊ kobieta za szynkwasem.
Ghuda byá rosáym czáowiekiem, którego Īylaste miĊĞnie nie pokryáy siĊ warstwą
Wáuszczu dziĊki fizycznej pracy przy prowadzeniu oberĪy - nie dopuĞciá teĪ do tego, by
zardzewiaá orĊĪ. Nie potrafiáby zresztą zliczyü okazji, kiedy musiaá jednego czy dwu klientów
wyrzucaü za drzwi.
Z caáego dnia najbardziej lubiá wieczory, tuĪ przed kolacją. Siedząc w swoim fotelu,
podziwiaá zachód sáRĔca w zatoce Elarial, i leniwie obserwowaá, jak rozĪarzone niebo zaciąga
siĊáagodnym báĊkitem, biaáe zaĞ budowle powlekają siĊ odcieniami czerwieni i záota. Byáa to
jedna z niewielu przyjemnoĞci, na jakie pozwalaá sobie w swoim - skądinąd nieáatwym i
pozbawionym rozrywek - Īyciu. Wewnątrz rozlegá siĊ gáRĞny áoskot i Ghuda postanowiá, Īe
jeszcze poczeka. Jego kobieta niewątpliwie go powiadomi, kiedy sytuacja dojrzeje do
interwencji.
- Jazda mi stąd, ale juĪ! Bijcie siĊ na zewnątrz!
Ghuda siĊgnąá po jeden z dwu kordelasów, które stale nosiá zatkniĊte za pas, i zacząá
go czyĞciü, robiąc przy tym nieco roztargnioną i znudzoną minĊ. W gáĊbi gospody rozlegá siĊ
brzĊk táuczonych kufli. Zaraz potem rozwrzeszczaáa siĊ jakaĞ dziewczyna, aĪ wreszcie
najemnik usáyszaá gáuchy áoskot uderzeĔ.
Spojrzaá na odbicie sáRĔca w polerowanym ostrzu. Byá czáowiekiem niemal
szeĞüdziesiĊcioletnim. Jego twarz poorana byáa siatką zmarszczek, których dorobiá siĊ
podczas wielu lat ochraniania karawan, walk, znoszenia kaprysów pogody, pospiesznego
zapychania ĪRáądka kiepskim Īarciem i tanim winem - nad caáRĞcią zaĞ statecznego dziĞ
oblicza oberĪysty górowaá záamany nos. CzĊsto powtarzaá, Īe niewiele rzeczy w Īyciu wyszáo
mu tak dobrze jak wáosy - z których zostaá mu tylko áysy czubek gáowy i wieniec dáugich do
2
-
-
ramion, siwych kĊdziorów nad uszami i na karku. Choü nikt nigdy nie nazwaáby go
urodziwym, miaá w sobie spokojną godnoĞü, pewnoĞü siebie i szczeroĞü, które sprawiaáy, Īe
ludzie go lubili i darzyli zaufaniem.
Przenosząc wzrok na zatokĊ, przez chwilĊ syciá oczy widokiem srebrnych iskier
Váonecznego odblasku na báĊkitnych wodach i biaáych mew, które wrzeszcząc, nurkowaáy w
poszukiwaniu jedzenia. Dzienny skwar odszedá juĪ w niebyt i teraz dąá cháodny, sáony
wietrzyk znad morza - Ghuda zaĞ przelotnie pomyĞlaá, Īe nieáatwo byáoby o lepsze Īycie dla
kogoĞ o jego pozycji. Wtedy to wáDĞnie zauwaĪ\á, Īe ze sáonecznego blasku wyáania siĊ w
perspektywie uliczki, ciągnąca uparcie ku oberĪy, jakaĞ niewysoka postaü.
Początkowo byáa to tylko plamka na tle zachodzącego sáRĔca, wkrótce jednak
przybraáa wyraĨniejszy ksztaát. W sylwetce przybysza byáo coĞ, co wywoáDáo za uszami
byáego najemnika niemiáe Ğwierzbienie. Ghuda osáoniá oczy dáonią i przyjrzaá mu siĊ
uwaĪniej. Do oberĪy zbliĪDá siĊ niewysoki, krzywonogi czáowieczek w zakurzonej i
spáowiaáej, luĨnej báĊkitnej szacie, odsáaniającej jego jedno ramiĊ. Byá IsalaĔczykiem,
czáonkiem jednego z ludów zamieszkujących poáudnie Wielkiego Kesh. Przez ramiĊ
przewiesiá sobie dwudzielne biesagi, idąc zaĞ, opieraá siĊ na dáugim, sĊkatym kosturze.
Kiedy zbliĪ\á siĊ tak, Īe moĪna juĪ byáo rozpoznaü rysy twarzy, najemnik stĊknąá ze
zgrozą:
- Bogowie... wszyscy, byle nie on!
W gáĊbi budynku rozlegá siĊ jĊkliwy wrzask wĞciekáRĞci i Ghuda podniósá siĊ z
krzesáa. Przybysz siĊgnąá do piersi i rozwiązaá przedni worek biesagów. Wokóá gáowy
nieznajomego káĊbiá siĊ wieniec rzadkich káaków, z sĊpiej zaĞ twarzy patrzyáa na GhudĊ para
bystrych, ciemnych oczu. I nagle smagáoskóry przybysz uĞmiechnąá siĊ szeroko, ukazując
biaáe zĊby. Nieznajomy siĊgnąá do worka i nieco zgrzytliwym, aĪ nazbyt dobrze znajomym
Ghudzie gáosem zapytaá:
- Chcesz pomaraĔczĊ? - W przepastnego worka rzeczywiĞcie wyjąá dwa owoce.
Ghuda zrĊcznie záapaá ciĞniĊty mu owoc.
- Nakor, skąd siĊ tu wziąáHĞ, na Siedem Piekieá!
Nakor IsalaĔczyk, notoryczny oszust karciany i okazjonalny szalbierz, w pewnym
znaczeniu tego sáowa nietuzinkowy czarodziej, wedle oceny zaĞ Ghudy wariat i narwaniec
jakich maáo, byá niegdysiejszym towarzyszem niegdysiejszych przygód niegdysiejszego
najemnika. Przed dziewiĊciu laty, kiedy spotkali siĊ przypadkowo, towarzyszyli w
póĨniejszej podróĪy do stolicy Kesh pewnemu wáóczĊdze, który namówiá GhudĊ na tĊ
ZĊdrówkĊ nie bez pewnych trudnoĞci. Podczas tej podróĪy musieli stawiü czoáo
3
-
-
morderstwom, polityce i spiskowi. WáóczĊga okazaá siĊ ksiĊciem Borrikiem z Królestwa
Wysp, Ghuda zaĞ zarobiá na tym przedsiĊwziĊciu dostatecznie duĪo, by nabyü od owdowiaáej
ZáDĞcicielki oberĪĊ z widokami na najpiĊkniejsze zachody sáRĔca, jakie zdarzyáo mu siĊ
oglądaü w Īyciu. Tak czy owak, nigdy nie zamierzaá wdawaü siĊ juĪ w awantury, jakich
doĞwiadczyá podczas tamtej podróĪy. Teraz z zamierającym sercem doznawaá przeczucia, Īe
jego postanowienie rozwiewa siĊ jak poranne mgáy w podmuchach rzeĞkiej bryzy.
Krzywonogi tymczasem powiedziaá:
- Przyszedáem po ciebie, Ghuda.
Ghuda usiadá w fotelu i spojrzeniem peánym nadziei powitaá wylatujący przez drzwi
oberĪy pusty kufel od piwa. Nakor jednak uchyliá siĊ zrĊcznie i dodaá:
- Miewasz tu chyba niezáe bijatyki? Wozacy? Ghuda potrząsnąá gáową.
- DziĞ nie ma goĞci. To tylko siedmiu cháopaków mojej baby. Rozrabiają jak zwykle
w barze. - Wracając do polerowania sztyletu, Ghuda spytaá: - Dokąd mnie zabierasz?
- Do Krondoru.
Ghuda na chwilĊ zamknąá oczy. Jedyną osobą, którą obaj znali w Krondorze - a
Ghuda znacznie bardziej ceniáby sobie tĊ znajomoĞü, gdyby trwaáa krócej - byá ksiąĪĊ Borric.
- Nakor, Īycie, które tu pĊdzĊ, nie jest moĪe najdoskonalsze, ale mnie w zupeánoĞci
zadowala. Nigdzie siĊ nie ruszam.
Maáy czáowieczek wgryzá siĊáapczywie w pomaraĔczĊ, ĪXá przez chwilĊ, wysysaá
soczysty kĊs, po czym wypluá pestki. Potem otará usta nadgarstkiem i spytaá z przekąsem:
- To ma byü szczyt twoich Īyciowych ambicji? - mówiąc to, wskazaá dáonią ku
otwartym drzwiom oberĪy, skąd dobiegaá teraz gáRĞny páacz jakiegoĞ berbecia,
przewyĪszający swą siáą inne wrzaski, i brzĊk táuczonych naczyĔ.
- MoĪe Īycie nie byáo dla mnie zbyt áaskawe - powiedziaá Ghuda - ale ostatnio rzadko
ktoĞ próbuje mnie zabiü; kaĪdego dnia wiem, gdzie bĊGĊ spaá w nocy, dobrze jem i regularnie
zaĪywam kąpieli. Dzieci zaĞ... - rozlegá siĊ kolejny wrzask podkreĞlany rytmicznym
odgáosem klapsów. Ghuda spojrzaá z ukosa na Nakora: - MoĪe bĊGĊĪDáowaá tego pytania...
ale po co nam jechaü do Krondoru?
- Musimy zobaczyü siĊ z pewnym czáowiekiem - powiedziaá Nakor, siadając na
porĊczy werandy i zaczepiając jedną nogĊ o podtrzymujący ją sáupek.
- Jedną rzecz muszĊ ci przyznaü, Nakor. Nie zanudzasz czáowieka zbĊdnymi
szczegóáami. Co to za czáowiek?
- Nie mam pojĊcia. Dowiemy siĊ na miejscu.
- Kiedy widzieliĞmy siĊ ostatnio, miaáHĞ wyjechaü z Kesh i udaü siĊ na tĊ WyspĊ
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]