[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jaelyn Conlee
Atłas i stal
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dochodziła druga w nocy, kiedy Skye Anderson jadąc po
skąpanych deszczem ulicach Dallas, podążała w kierunku
lotniska. Czuła się dziwnie nieswojo, mimo że nigdy dotąd nie
bała się ani jazdy nocą, ani strug deszczu czy rozświetlających
noc błyskawic.
Była to jedna z kolejnych, gwałtownych burz w Dallas,
które pojawiają się nagle i jeszcze szybciej cichną. Ta, której
Skye była świadkiem, również wśród toczących się po niebie
grzmotów, powoli przesuwała się na północ, pozostawiając
jedynie mokre i śliskie jezdnie, którym musiała stawić czoła
drobna kobieta za kierownicą.
Jeszcze kilka zakrętów i Skye dojechała do lotniska.
Ominęła główny terminal, kierując się na zaplecze, gdzie
lądowały samoloty prywatne.
Jej myśli zaprzątały czynności, które za chwilę będzie
musiała wykonać wewnątrz luksusowego hallu,
zarezerwowanego dla pilotów i pasażerów samolotów
prywatnych, które co kilka godzin lądują w Dallas.
Skye czuła, że nie powinna była zgodzić się na tę nocną
eskapadę na lotnisko. Kiedy jednak wezwano ją tutaj, nie
znalazła w sobie wystarczająco dużo siły, aby się
przeciwstawić. Zresztą właściwie dlaczego miałaby to zrobić?
W końcu i tak nie spała.
Jej głowę rozsadzały bolesne wspomnienia, na które
jedynym lekarstwem była praca, która pozwalała jej o
wszystkim zapomnieć. Ostrożnie zaparkowała błękitnego
mercedesa przed wejściem do terminalu. Samochód należał do
firmy, w której pracowała. Jej prezes - Jonathan Hayes -
zadbał o to, aby poruszała się po mieście pojazdem, jak to
określił, godnym jej aparycji i zalet umysłu.
Zapięła skórzaną kurtkę i wysiadła z samochodu. Nabrała
głęboko do płuc zimnego i nasiąkniętego wilgocią powietrza,
chcąc w ten sposób pozbyć się natrętnych myśli. Jej błękitne
niczym teksaskie niebo oczy, szybko przywykły do światła.
Uderzyła ją pustka panująca wewnątrz budynku.
„Gdzie oni się wszyscy podzieli?" - pomyślała.
Nie było ani pasażerów, ani obsługi portu, zwłaszcza
teraz, kiedy ich potrzebowała. Cóż to miało znaczyć? Zaczęła
wspinać się po stromych schodach, prowadzących do balkonu
widokowego. Z głośników rozchodziła się kojąca muzyka; tak
piękna, jak Skye stąpająca cicho po puszystym dywanie.
Jedno spojrzenie na pasy startowe sprawiło, że ugięły się pod
nią kolana. Stał tam nieruchomo samolot połyskujący w
deszczu.
- Do licha! - zaklęła pod nosem, obrzucając wzrokiem
puste sofy i krzesła, które powinni teraz zajmować
pasażerowie.
- Co to wszystko ma znaczyć? - powiedziała głośno i
podniosła słuchawkę telefonu stojącego na stoliku obok, a
następnie wykręciła numer urzędu celnego.
Telefon odebrał zastępca szefa - John Weaver, który w
milczeniu wysłuchał jej skarg i obiecał pojawić się
natychmiast. Pewnie ta noc okazała się dla niego tak samo
pechowa, jak dla Skye Anderson.
Odkładając słuchawkę, przyjrzała się uważnie swojemu
odbiciu w lustrze, przy którym stał stolik. Była kobietą
szczupłą, niemal filigranową.
Kiedy zadzwonili z lotniska, w pośpiechu wskoczyła w
stare, obcisłe dżinsy koloru dojrzałej pszenicy i wciągnęła
czarny sweter, który podkreślał jej bladą cerę. Miała długie,
związane w koński ogon włosy, o trudnym do opisania
kolorze. Włosy omiotły jej plecy, kiedy odwróciła głowę w
kierunku stojącego we mgle samolotu. W kabinie nie świeciły
się światła. Pewnie pasażerowie zdecydowali się na sen, póki
wszystko nie zostanie wyjaśnione. Dlaczego myśl o ludziach
na pokładzie samolotu tak bardzo burzyła jej wewnętrzny
spokój? Przecież wiedziała, że przylecą. Znała też osobiście
większość z nich. To wszystko jakoś nie trzymało się kupy!
Może przyczyną jej niepokoju był sam James Steele,
legendarny właściciel korporacji, prezes potężnego
konglomeratu, który niedługo miał również wchłonąć
korporację Hayes. Był on wielką zagadką dla wszystkich. Po
raz pierwszy jego nazwisko pojawiło się na pierwszych
stronach magazynów sportowych, później w rubrykach
zajmujących się biznesem.
Zmieniał miejsca swojego pobytu z szybkością
błyskawicy, pojawiając się w najmniej oczekiwanych
miejscach na kuli ziemskiej.
Ostatnio widziano go na Środkowym Wschodzie i do
ostatniej chwili obawiano się, że nie zdąży przybyć do Dallas,
aby przejąć korporację Hayes, w której pracowała Skye.
„James Steele... Ponoć jest zimny i twardy jak stal" -
pomyślała Skye, dotykając palcem szyby i przyglądając się
ciekawie, jak kropla deszczu omijając koniuszki palca, łączy
się z następnymi, tworząc wąziutką strużkę.
- Pani Anderson - John Weaver biegł zdyszany na górę,
przeskakując po dwa stopnie. - Nie było mnie w biurze, kiedy
samolot wylądował. Nie wiem jak to się stało, ale po prostu
zapomniałem o pani samolocie - mówił szybko jakby w
obawie, aby mu nie przerwała. - Zwykle jesteśmy zajęci pracą
w głównym terminalu. Kiedy jednak spodziewamy się
przylotu samolotu prywatnego, wysyłam zazwyczaj urzędnika
celnego. Jak mogłem zapomnieć? - Potrząsnął rozpaczliwie
głową. - Co gorsza, z mojej winy wyciągnięto panią z łóżka w
środku nocy.
- Panie Weaver. - Skye spojrzała na urzędnika. - Niech
pan się tak bardzo nie przejmuje moją nieoczekiwaną podróżą
na lotnisko. Rzadko kładę się spać o tej porze. - Jej lekko
podniesiony głos odbijał się echem. - Bardziej zależy mi na
losie oczekujących na odprawę pasażerów samolotu - mówiąc
to wskazała na samolot za oknem. - Na jego pokładzie
znajduje się przyszły zarząd i właściciel korporacji Hayes.
Ta ostatnia uwaga zrobiła na stojącym przed nią
mężczyźnie piorunujące wrażenie.
Mimo to Weaver próbował ukryć swoje uczucia i nie
spuszczał z niej oczu.
- Tydzień temu - kontynuowała bezlitośnie Skye -
osobiście dzwoniłam do zarządu portu, informując o przylocie
samolotu ze Środkowego Wschodu. Zapewniano mnie
wówczas, że będzie oczekiwał na nich urzędnik celny, który
zajmie się odprawą. Doskonale pan wie, że podróż samolotem
w czasie jednej z naszych niesławnych teksaskich burz nie
należy do przyjemności. Pana nieudolność wystawiła na
szwank dobrą reputację firmy, którą reprezentuję. Proszę
natychmiast się nimi zająć!
Mężczyzna stojący przed nią drżał na całym ciele, mimo
że mówiła do niego aksamitnym, pozbawionym irytacji
głosem.
- Jak pani każe! - Obrócił się na pięcie i zaczął zbiegać ze
schodów. - Sam się wszystkim zajmę, proszę pani!
- Panie Weaver! - zawołała Skye w momencie, gdy
mężczyzna otwierał drzwi prowadzące
- na pas startowy. - Niech pan poprosi swojego szefa,
pana Quincy, aby zadzwonił do mnie z samego rana - mówiła
powoli nie podnosząc głosu, a jednak efekt był taki, jakby co
najmniej uderzała celnika młotkiem.
John zgarbił się pod tym niewidzialnym ciężarem i
powłócząc nogami zniknął za drzwiami. Wiele dałby za to,
aby jutro nie oglądać pochmurnej twarzy szefa.
Kiedy drzwi zamknęły się, Skye westchnęła i zaczęła
pocierać skronie, wykonując powolne, koliste ruchy czubkami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]