[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nancy Farmer

Dziki Ogień

The Land of the Silver Apples

Tłumaczenie:

Jacek Drewnowski

SPIS POSTACI

LUDZIE (SASI)

Jack - ma trzynaście lat, uczeń barda

Lucy - siostra Jacka, ma siedem lat

Matka - Alditha, matka Jacka i Lucy, wieszczka

Ojciec - Giles Kuternoga, ojciec Jacka i Lucy

Bard - druid z Irlandii, zwany także Smoczym Językiem

Pega - niewolnica, ma czternaście lat

Brat Aiden - mnich ze Świętej Wyspy

Ojciec Swein - opat Klasztoru Świętego Filiana

Brutus - niewolnik w Klasztorze Świętego Filiana

Ojciec Severus - więzień elfów

LUDZIE (WIKINGOWIE)

Thorgil Córka Olafa - dawniej należała do grupy berserkerów, ma trzynaście lat

Olaf Jednobrewy - sławny wojownik i przybrany ojciec Thorgil; nie żyje

Skakki - syn Olafa, towarzysz Thorgil

Runa - skald

Eryk Zapalczywy - towarzysz Thorgil

Eryk Pięknolicy - towarzysz Thorgil

Heinrich Potworny - siostrzeniec króla Ivara bez Kości

PIKTOWIE

Brude - przywódca Pradawnych

HOBGOBLINY

Bugabu - przywódca hobgoblinów

Nemezis - zastępca Bugabu

Mamcia - matka Bugabu

Pan i Pani Blewit - przybrani rodzice Hazel

ELFY

Partholis - królowa Krainy Elfów

Partholon - małżonek Partholis

Ethne - elfia dama, córka Partholis i nieznanego człowieka

Gowrie - elfi pan

Nimue - Pani Jeziora, wodna elfka

INNI

Król Yffi - władca Din Guardi i Bebba's Town, półkelpie

Księżycowy Człowiek - dawny bóg, wygnany na Księżyc

Pan Lasu - dawny bóg, władca świata zieleni

Żywopłot - wcielenie Pana Lasu

Pukacze - wyglądają jak twój najgorszy koszmar

Gnomy - zwane także landvcettir, duchy ziemi; lepiej z nimi nie zadzierać

Piosenka Aengusa Wędrowca

Schowałem się w cień leszczyny,

Bo mi ogień palił głowę,

Witkę z kory ostrugałem,

Wbiłem na haczyk jagodę.

Kiedy biała ćma pomyka,

I ćma gwiazd niebo zaciąga,

Na jagodę ze strumyka

Srebrzystego łapię pstrąga.

Położyłem go na ziemi,

Żeby rozdmuchać ognisko,

Gdy coś smyrgnęło po ziemi

I ktoś mnie zawołał z bliska.

Mój pstrąg już dziewczę przeźrocze

Z kwiatem jabłoni w warkoczu.

Zawołała mnie, uciekła,

W świt się blady przeoblekla.

Choć posiwiałem wśród drogi

Po nizinach, po wyżynach,

Dowiem się, gdzie mi uciekła,

Ucałuję i przytrzymam.

Pójdę przez pstrokate trawy

Zrywać, nim się czas dokończy,

Srebrne jabłka księżycowe

I złociste jabłka słońca.

William Butler Yeats,

przekład: Ewa Życieńska

Dla Ruth Farmer

1916-2005

Niech siła życiowa trzyma cię w swojej dłoni

Rozdział 1Naszyjnik

Był środek nocy, gdy zapiał kogut. Słońce już dawno zniknęło w kłębach chmur nad górami na zachodzie. Po wietrze walącym w ściany domu Jack poznał, że przez Morze Północne przetacza się sztorm. Niebo z pewnością było ciemne niczym kopalnia ołowiu, a przysypanej śniegiem ziemi w ogóle nie było widać. Słońce, gdy już wzejdzie - o ile wzejdzie - zakryte będzie maską mroku.

Kogut zapiał znowu. Jack usłyszał, jak ptak drapie pazurami o dno koszyka, jakby się zastanawiał, gdzie się podziało jego miękkie gniazdo. I gdzie schowali się jego ciepli towarzysze. Kogut był sam w swojej maleńkiej zagrodzie.

- To tylko na jakiś czas - powiedział Jack do ptaka, który zagdakał, po czym się uspokoił. Później znowu zapieje, i jeszcze raz, i jeszcze, aż wzejdzie słońce. Z kogutami tak już było. Hałasowały przez całą noc, by mieć pewność, że trafią na właściwy moment.

Jack odrzucił stertę owczych skór, którymi był przykryty. Węgle w palenisku wciąż się jarzyły. To już nie potrwa długo, pomyślał chłopak, czując ukłucie strachu. Dziś przypadało przesilenie zimowe, najdłuższa noc w roku, i bard nakazał zgasić wszystkie ognie w wiosce. Ostatni rok był nadzwyczaj niebezpieczny. Pojawili się berserkerzy zza wody i tylko czysty przypadek sprawił, że nie doszło do rzezi wieśniaków.

Ludzie Północy zniszczyli Świętą Wyspę. Ci, którzy nie utonęli, nie spłonęli ani nie zostali zaszlachtowani, trafili do niewoli.

Bard powiedział, że to czas nowego początku. Ani jedna iskra ognia nie miała pozostać w tym niewielkim skupisku gospodarstw, które dla Jacka było domem. Należało rozpalić nowy płomień, czerpiąc go z ziemi. Bard nazywał go „dzikim ogniem". Bez tego ognia zło z przeszłości wkradłoby się w nowy rok.

Jeśli płomień nie rozbłyśnie, jeśli ziemia odmówi swojego ognia, lodowe olbrzymy będą wiedziały, że nadszedł ich czas. Wyruszą ze swojej mroźnej twierdzy na dalekiej północy. Wielki zimowy wilk pożre słońce i światło już nigdy nie powróci.

Oczywiście, to tylko stare wierzenia, pomyślał Jack, wkładając buty z cielęcej skóry. Teraz, gdy w wiosce znalazł się brat Aiden, mieszkańcy wiedzieli, że stare wierzenia należy odrzucić. Ten drobny mnich siadał przed swoją chatą w kształcie ula i przemawiał do każdego, kto tylko zechciał go słuchać. Łagodnie upominał ludzi za ich błędy i opowiadał o Bożym miłosierdziu. Był wyśmienitym gawędziarzem, niemal równie dobrym, jak bard. Chętnie go słuchano.

A jednak wśród ciemności najdłuższej nocy w roku trudno było w to miłosierdzie wierzyć. Bóg nie obronił Świętej Wyspy. Zimowy wilk się zbliżał. Słychać było jego głos, niesiony wiatrem, w powietrzu rozbrzmiewały krzyki lodowych olbrzymów. Bez wątpienia rozsądniej było stosować się do starych zwyczajów.

Jack wspiął się po drabinie na strych.

- Tato, mamo! - zawołał. - Lucy!

- Nie śpimy - powiedział ojciec. Przyszykował się już do długiego marszu. Matka też była gotowa, tylko Lucy z uporem trzymała swoją kołdrę.

- Zostawcie mnie w spokoju! - zakwiliła.

- To dzień świętej Łucji. - Ojciec nie dawał za wygraną. - Będziesz najważniejsza w całej wiosce.

- I tak jestem najważniejsza w całej wiosce.

- Też coś! - fuknęła matka. - Ważniejsza może niż bard, brat Aiden albo wódz? Przydałaby ci się lekcja pokory.

- Ach, ale to przecież zaginiona księżniczka - powiedział z czułością mężczyzna. - Będzie wyglądała tak pięknie w swojej nowej sukience.

- Prawda? - Lucy raczyła się uśmiechnąć.

Jack zszedł po drabinie. Matka nigdy nie miała szans w podobnych sporach. Próbowała nauczyć Lucy dobrych manier, ale tata zawsze udaremniał jej starania.

Giles Kuternoga uważał córkę za najcudowniejszą rzecz, jaka mu się przytrafiła w życiu. Wiedział, że do końca życia będzie chromy. Zarówno on, jak i jego żona, Alditha, nie wyglądali zbyt pięknie, mieli raczej mocną budowę i twarze ogorzałe od pracy w polu. Nikt nie wziąłby ich za szlachetnie urodzonych. Jack wiedział, że gdy dorośnie, stanie się taki jak oni. Ale włosy Lucy były złote niczym popołudniowe słońce, a oczy miały barwę wieczornego nieba. Poruszała się z taką gracją, że zdawała się niemal nie dotykać ziemi. Kuśtykający Giles siłą rzeczy podziwiał jej wdzięk.

Jack pogrzebał w palenisku, by wydobyć zeń resztkę ciepła. Musiał przyznać, że przez ostatni rok Lucy wiele przeszła. Na Północy widziała śmierć i doświadczyła losu niewolnicy. Jego samego spotkał podobnie srogi los, ale on miał trzynaście lat, a ona tylko siedem. Patrzył więc przez palce na irytujące zachowania siostry.

Podgrzał cydr i owsiane ciastka na kamieniach przy ogniu. Matka ubierała Lucy w wytworny strój. Gdy czesała jej włosy, do uszu Jacka dobiegły narzekania małej. Ojciec zszedł na dół, by napić się cydru.

Kogut znowu zapiał. Zarówno Jack, jak i ojciec zamarli. Dawniej powiadano, że w gałęziach Yggdrasila żyje złoty kogut, który pieje w najciemniejszą noc w roku. Jeśli odpowiedział mu czarny kogut, mieszkający pod korzeniami Wielkiego Drzewa, oznaczało to, że nadszedł koniec świata.

Żadne pianie nie poniosło się po ziemi ani nie wstrząsnęło nieboskłonem. Tylko północny wiatr grzmocił w ściany domu. Chłopiec i mężczyzna odprężyli się i dalej popijali cydr.

- Szkoda, że nie mamy zwierciadła - rozległ się rozkapryszony głos Lucy. - Nie rozumiem, czemu nie możemy go kupić od piktyjskich kupców. Mamy przecież srebro, które przyniósł Jack.

- To na czarną godzinę - odparła cierpliwie matka.

- Oj, phi! Chcę się zobaczyć! Na pewno jestem piękna.

- Może być - stwierdziła kobieta w odpowiedzi.

Tak naprawdę Jack miał więcej srebra, niż sądzili rodzice. Bard poradził mu zakopać połowę pod podłogą starego rzymskiego domu, w którym mieszkał.

- Twojej matce nie brak rozsądku - powiedział wtedy starzec - ale Giles Kuternoga, wybacz, chłopcze, ma mózg nie większy od mózgu sowy.

Ojciec wydał część srebra, które przypadło mu w udziale, na ołtarz brata Aidena, na osiołka dla Lucy oraz owce, gołębie i gęsi. Reszta czekała na ten wspaniały dzień, gdy Lucy poślubi rycerza albo nawet (ambicje Gilesa sięgały jeszcze wyżej) księcia. W jaki sposób Lucy miałaby poznać księcia w małej wiosce, położonej z dala od ważnych traktów, tego nie wiedział nikt.

Dziewczynka zeszła po drabinie i wykonała obrót, by zaprezentować strój. Miała na sobie długą, białą sukienkę z najlepszej wełny. Matka sama utkała żółtą szarfę i namoczyła ją w wodzie, zabarwionej pyłkiem z pszczelich uli. Samą jednak sukienkę sprowadzono z Edwin's Town na dalekiej północy. Matka nie była w stanie utkać takiego materiału, z jej owiec bowiem dało się pozyskać tylko szorstką, szarawą wełnę.

Na złotych włosach Lucy spoczywała zielona korona z cisowych gałązek. Jack uważał, że jest równie piękna, jak prawdziwa korona, i tylko on znał jej prawdziwy sens. Bard powiedział, że cis strzeże przejścia między tym światem a następnym. W najdłuższą noc w roku przejście to stało otworem. Lucy miała za zadanie zamknąć je podczas ceremonii dzikiego ognia i potrzebowała ochrony przed tym, co znajdowało się po drugiej stronie.

- Wiem, co by pasowało do tej sukienki. Mój srebrny naszyjnik - powiedziała Lucy.

- Nie możesz nosić niczego z metalu - odparła ostro matka. - Bard powiedział, że to zakazane.

- Bard to poganin - stwierdziła Lucy. Dopiero niedawno nauczyła się tego słowa.

- To mędrzec i nie pozwalam ci na taki brak szacunku!

- Poganin, poganin, poganin! - zaśpiewała dziewczynka tonem, który doprowadzał mamę do szału. - Diabły z długimi pazurami zaciągną go prosto do Piekła.

- Włóż płaszcz, niegrzeczne dziecko. Musimy iść.

Lucy przemknęła obok matki i złapała ojca za rękę.

- Pozwolisz mi włożyć naszyjnik, tatku? Proszę! Proszę-proszę-proszę-proszę-proszę! - Przechyliła głowę niczym jaskółka, a Jacka ścisnęło za serce. Była taka cudowna. Te złote włosy, ten uśmiech.

- Nie możesz nosić naszyjnika - powiedział Jack, a kąciki uśmiechniętych ust siostry natychmiast opadły w dół.

- Jest mój! - warknęła.

- Jeszcze nie - odparł Jack. - Dano mi go na przechowanie. Sam postanowię, kiedy go dostaniesz.

- Ty złodzieju!

- Lucy! - wykrzyknęła matka.

- A co to może zaszkodzić, Alditho? - spytał ojciec, włączając się w spór. Otoczył małą ramieniem, a ona potarła policzkiem o jego płaszcz.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wiolkaszka.pev.pl
  •