[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Aby rozpocząć lekturę kliknij na taki przycisk

który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.

Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym

@literaturaf

KLIKNIJ TUTAJ

FELICJAN FALEŃSKI

WIERSZE WYBRANE

1

KWIATY I KOLCE

NIE MA JEJ

Kiedy o cichej wieczornej godzinie Zimowy dzionek w skąpych blaskach ginie I coraz smutniej mierzchnące z daleka W zmrok się perłowy niebo przyobleka; Kiedy od dziwnej całunowej bieli Ni co odbłyśnie, ni cieniem odstrzeli, Że wszystko równe niby gładka szyba; Kiedy tak martwo, że jedynie chyba Ptak, z smutnym krzykiem ulatując z drzewa, Iskrzące szrony w śnieżny pył rozwiewa; O cichej porze, gdy spóźnioną dobą, Gościnnej strzechy nie widząc przed sobą, Wędrowiec z zimna drży i strachem bladnie; Kiedy w komnacie, gdzie po zmierzchłej ścianie Cienie z światłami płyną przerywanie Podobne widmom, zasiadłszy gromadnie, Rodzinne koło kominek otoczy, A on przyjaźnie i coraz ochoczej Trzeszczące iskry snopami rozpryska: U domowego, cichego ogniska

2

Kogóż tam braknie? czyjejż próżno dłoni Dłoń roztargniona szuka wkoło siebie? Za kim stęskniona myśl na próżno goni? Za kim z nałogu czy w serca potrzebie Ku drzwiom bez końca zwracają się oczy, Że zda się tylko patrzeć, jak u proga Z uśmiechem nieba, postawy uroczej, Stanie osoba wszystkim równo droga. Tak długo dała czekać... Toż jeżeli Wejdzie, to z nagła wśród tej smutnej rzeszy Pewnie każdemu równie się ucieszy I wszystkich równo sobą rozweseli.

I cóż? Bo oto - nie ma jej na zawsze... Dokąd odeszła, tam już i zostanie... Ani ją płacze wypłaczą najłzawsze, Ni najgorętsze wymodli błaganie, Ni żal wyboli, ni przyzwie tęsknota!

Nie ma jej, nie ma!... Mój Boże! toż przecie Ma wiosna kwiat swój i swą wiosnę kwiecie. Ma świat swe ciepło i promień ze złota, Wprzód nim wiatr zimny zwiędły liść rozmiotą.

Tak młoda! Niby przez wschodnie niebiosa Przemknął się senno obłok z mglistych tkanek. Była i już jej nie ma. Był poranek

3

I łzami zaszedł, choć te łzy - to rosa.

Szkoda jej! Była pobożną. Bywało,

Wśród modłów, strzeż się spojrzeć na nią śmiało:

Zda się - promieńmi złoci się jej szata,

Zda się - niebiesko lśni jej wkoło skroni,

Zda się - że wtedy ona w niebo wzlata

Albo też niebo przychyla się do niej.

Szkoda jej! Była dobrą. Jeśli kiedy, To przed nią nędzy nie ukryć się w tłumie. Każdej łzy skrytej lub milczącej biedy Ona dopatrzy lub się dorozumie. Świeże jej usta sercem przemawiały, Z nieba był pieniądz, gdy z jej ręki białej.

Nie była piękną, jednak z jej spojrzenia Patrzało niebo; z jasnymi jej sploty Lubił się pieścić słońca promień złoty, Z świeżych ust kwiatów ulatały tchnienia, A tak umiały uśmiechać się błogo I głos ich słodki gdybyście słyszeli, Zdałoby wam się, że tylko anieli Tak się uśmiechać i przemawiać mogą.

I był duch młody wśród młodego ciała: Lubiła kwiaty, taniec, pieśń, kochała

4

Wszystko, co piękne. Rzekłbyś, rajskie kwiecie Na ziemi się przyjęło. Rzekłbyś śmiało: Że jej lub wiecznie młodą być przystało, Lub swej młodości nie przeżyć na świecie.

Widzę ją. Młoda, całym sercem młoda, W białej sukience, z przepaską błękitną, Usta jej kwitną i lica jej kwitną, Niebo w jej oczach, na czole pogoda. Jednak umarła, bo było potrzeba, By nowy anioł zrodził się dla nieba...

Kiedy, zdmuchując zimowe zamieci, Na wschodnich wiatrach jaskółka przyleci, Aż w śnieżnych szronu pieluchach, co rana, Wyczekiwana, dziwnie wytęskniana Wiosna skowronka śpiewem kwilić pocznie, Kiedy kukułki wędrowne wyrocznie, Kiedy bocianów błędnych gwarne rzesze Padną w bór głuchy, osiędą na strzesze, Gdy poprzez deszcze przelotne radośnie Świat, przez łzy niby, uśmiechnie się wiośnie, Gdy kwiat odkwitnie, zmarły krzew odrośnie, Iż, zda się, majem szlak sobie wyściela Ciepły dzień Pański, promienna niedziela, Że, choćby było najstarzej, najchłodniej, Chłód się rozchucha, starość się rozmłodni,

5

Może ty, dziewczę, w mogile twej, może Westchniesz z tęsknoty, może wtedy tobie Raz pierwszy twardym wyda się twe łoże I po raz pierwszy zimno w twoim grobie.

Tylko że za nic świat ci nasz. Bo oto Pomiędzy niebem i ziemską tęsknotą Przez żwiry z świateł mleczna struga płynie, A kto ją przebrnął, ten nic nie zazdrości... Bo wieczna wiosna w krainie młodości I wieczna młodość w promieni krainie.

Więc żegnaj, dziewczę, żegnaj w czas daleki! Jeśliś na drugim brzegu bożej rzeki, Jeśliś tam wiecznie swobodna i młoda, To może ciebie i niewielka szkoda.

NUMA POMPILIUSZ

Pompiliusz, w którymś romansie podobno,

Coś u ostatniej gdzieś karty, Z Numą się wreszcie ożenił nadobną, Żeby zakończyć tom czwarty.

W miejscu tym w książce przypada okładka,

Ja jednak pociągnę dalej, Bo to istotnie rzecz dziwna i rzadka,

6

Jak się ci ludzie kochali.

Czego on nie chciał i ona nie chciała,

To samo chciał on, co ona; Przedziwna wspólność duszy czy też ciała, Której i śmierć nie pokona.

Bo aż i w zgonie (któż się nie zaduma?

My już dziś takich nie mamy!) Kiedy Pompiliusz umarł, wraz i Numa Umarła chwili tej samej.

Jednak wstrzymajcie słuszne niepokoje...

Przykładny ten mąż i żona Był jeden człowiek po prostu, nie dwoje, Tylko że dwa miał imiona.

PORAŻKA WARUSA

W Hercyńskich borach, w cztery świata strony, Trzask z głuchym grzmotem się mienia - To z żelaznymi rzymskimi legiony Walczą Germany z kamienia.

Armin grzmi z piersi jarzmo, wstyd i pęta...

- Hej! barbarzyńce! ostrożnie!

Toż flos Romana zwiędłaby podcięta?

7

Orły skończyły na rożnie.

Darmo! Miecz rzymski - toż dziś kądziel przędzy, Tarcza też - siatką pajęczą. - Warus w pierś sobie wepchnął miecz co prędzej, Bojąc się, że go wyręczą.

Ledwie wieść krwawą Romie okrzyknięto, August rwie włosy, krwią dycha. Byłby i brodę targał sobie krętą - Ale jej nie miał, do licha.

W oczach mu męty i w głowie mu męty, Tu i tam biega szalony.

-              Warusie - woła - Warusie przeklęty! Oddaj mi moje legiony!

Warus, na dziwne słowa Cezarowe, Choć był już świętej pamięci, Na martwej dłoni wesprze martwą głowę, Potem nią różnie pokręci:

-              Zaprawdę, August człek jest roztargniony, Rzekł przewracając oczyma,

-              Jakże mu mogę powrócić legiony, Gdy mnie samego już nie ma.

8

EGLE I LAURA

Egle czarowna, kochaj mnie! Na Boga! W sercu mym pusty dziś harem. Ty go zapełnij... Właśnie Laura sroga Uciekła z jakimś huzarem.

Będziesz kochaną, rajskie moje dziewczę, Jak żadna na świecie dziewa, I wyśpiewaną, ile dźwięki piewcze, Ile cię duch mój wyśpiewa.

Ja cię uwielbię, co sił będzie stało, Już nie przepadniesz ty w mnóstwie. Usta twe, oczy, sploty, pierś twą białą - Ja w tobie wszystko ubóstwię.

Poziomki leśne twych ust koral świeży - Kiedy uśmiechać się zaczną. Rząd się w nich pereł jasnym blaskiem śnieży Jakże całować je smaczno.

By ułagodzić płomienne twe oczy Rzęsa osłania je długa, A ponad nimi ciemna brew się toczy, Jedwabna w giętki łuk smuga.

9

W licach twych - wiosna. Wzrok olśnąć zniewala Alabastrowa twa szyja. Po której grając, niby ciemna fala, Włos w bujne sploty się zwija.

Z puchów łabędzi, co śpiewając giną, Wzdęta twa pierś marmurowa. O! pokłon tobie, urocza dziewczyno, Tyś lilia, kwiatów królowa.

Tchnienie twe niby kwiatu woń, gdy rosy Krople w kielichu swym skupi... Cóż, kiedy ciągle palisz papierosy, Zwyczaj ten bardzo jest głupi,

Przepala usta, białość zębów zmienia I nawet rodem jest z piekła. Laura zaczęła także od palenia, Potem z huzarem uciekła.

Nie chcę i ciebie, Egle, lilio biała, Nie wierzę więcej pasterce...

0              Lauro sroga! tyś sponiewierała Równie mą miłość, jak serce.

Wzięłaś mi wiarę - wiosnę nieskończoną -

1              za te rajskie widziadła

10

Zwątpienie cierniem utkwiłaś mi w łono. Bodajś przepadła! przepadła!

KWIAT JAŚMINU

Szedł chłopiec z dziewczyną po ciepłym gdzieś lecie, Rwąc kwiecie jaśminu, gdyż lubił to kwiecie.

Całował, a za nim dzieweczka też biała, Co on pocałował - ona całowała.

I potem przysięgła przez najświętsze śluby Całować na zawsze ten kwiat jemu luby.

A chłopiec, by w szczęściu nie zaszła mu zmiana, Śmierć sobie co rychłą wyprosił u Pana.

Że zaś chciał, by kwieciem odżył całowanem, Zmarł w noc - i jaśminem odkwitnął nad ranem.

Oj! biadaż dziewczynie!... gorzko bo płakała! Aż zbladła od łez tych twarzyczka jej biała...

Więc gdy jej pierś wzdętą ból tęskny rozżala, Rwie kwiecie i ciśnie do ustek z korala.

A od tych płomiennych całunków dziewczyny

11

Omdlewa kwiat biały i staje się siny.

I słodko mu więdnąć, gdy listki przechyla, Iż od tej rozkoszy umiera co chwila.

Bo w kwiat, bo w wybrany, co blask z wonią zmącą, Spłynęła z ust chłopca dusza kochająca.

Bo łzy kochającej dziewczyny żałosnej Były mu zmarłemu rosą wiecznej wiosny.

ENDYMION

Gdzieś, gdzieś w lasów głębi, wśród ciszy nad cisze

Na oczach młodziana

Tkwi noc nieprzespana -

Szum dębów stuletnich sen jego kołysze.

Co noc - przez splecione konary, przez liście,

Niby wód strumienie

W harmoniczne drżenie

Zdrój świateł szumiących płynie promieniście.

Wśród świetlnej powodzi - by senna z mgły tkanka Bladego oblicza Bogini dziewicza

Z krainy gwiazd spływa nawiedzić kochanka.

12

Ramiony białymi otacza mu szyję I cisnąc do łona, Patrzy weń stęskniona I znów go ramiony białymi obwije.

I skroń mu, i usta całuje dziewica, I włosy u skroni, I słodko się płoni,

Ilekroć wśród pieszczot wpatrzy mu się w lica.

I pierś swą przyciska do piersi młodziana, Aż dreszcz mu rozkoszy Po członkach rozproszy I błogo jej, że jest wzajemnie kochana.

Tak nocy królowej czas w błysk się przemyka,

Tak Luna srebrzysta

Z chwil lotnych korzysta,

By, wieczna bogini, kochać śmiertelnika.

I nie dba, choć gwiazdy zazdrosne ogniście,

Na niebie Wysokiem,

Roziskrzonym okiem,

Choć Zefir złośliwy podgląda przez liście.

Dla dwojga szczęśliwych - samotnie, choć w tłumie,

13

Czyż w kwiecie - woń tkliwa? Czyż blask w cień się skrywa? Czyż wstyd ma być sercu, że kocha, jak umie?

I tylko - gdy, głucho warcząc w trzask pioruna, Na niebo z wysoka Spłynie chmur powłoka, Nawiedzić kochanka nie przybywa Luna.

Bo szczęściu, bo duszy wiekuiście młodej, Bo sercu - potrzeba Błękitnego nieba I ciszy półsennej, i jasnej pogody.

CZŁOWIEK BEZ GŁOWY

Mandaryn pewien (cóż na to powiecie? Pseu-grzmiang-tfu było mu miano) Myślał lat wiele, o czym jednak przecie? Tego mi nie powiadano.

Wreszcie napisać z nagła na myśl wpadnie Księgę, tak w mądrość bogatą, Że jej sam nie mógł zrozumieć dokładnie, Chociaż wysilał się na to.

Więc przed cesarzem stanął i tak pocznie:

14

-              Gwiazd ojcze! Księżyca kumie, Wypada tobie zrozumieć niezwłocznie To, czego nikt nie rozumie.

Stąd dzieło moje polecam waszmości, Rzecz to jest diable zawiła. - Monarcha z dawna cierpiał bezsenności, Księga go z nich uleczyła.

-              Jakiej nagrody, mędrcze, za to czekasz? - Spyta go. - Żadnej - odpowie.

-              Tyś nie jest mędrzec - lecz cudowny lekarz. A tamten ważył w swej głowie:

-              Przyjdzie recepty pisać? - co ja zrobię? Nie umiem nic po łacinie...-

Wtem cesarz: - Mędrcze! nie myśl jednak sobie, Że czyn twój w dziejach zaginie.

Iżem twój utwór dziwnie zagadkowy Zgłębił od deski do deski, Dziś na kończaty kapelusz twej głowy Każę dać guzik niebieski.

Lecz, iżbyś pyszny przez względy takowe Nie wzgardził sobie równemi, Zrobić też każę, iż tę samą głowę

15

Ujrzysz u nóg twych na ziemi. -

Gdy więc u nóg mu głowę kat ochoczy Położył - z nagła się stało, Że w ściętej głowie właśnie były oczy, Co miały widzieć rzecz całą.

Wraz do cesarza w tym wątpliwym celu Pobiegł mandaryn najstarszy, Była zaś taka, w słowach niezbyt wielu, Treść dalszej woli monarszej:

- Mniemam - rzekł cesarz - że już należycie Pycha w nim wszelka osłabła; Zresztą wspaniale daruję mu życie - Niech sobie idzie do diabła. -

Więc wstał i poszedł, nie czekając dalej, Mandaryn mądry w swą drogę. Ilu zaś było, co na to patrzali? Tego ja wiedzieć nie mogę.

Mam przekonanie, że dla wielu osób Pomysł ten zda się być nowy - Lecz mnóstwo ludzi może żyć w ten sposób... Ja pierwszy chodzę bez głowy.

16

DZIWOŻONY

Przez bór śpieszy jeździec, przez puszczę szumiącą, Wskroś liści strugami blask strzela z ukosa. Mgły kłębią się z bagnisk, z łąk srebrzy się rosa. Ni rosa to srebrna, ni mgły się to mącą. To wiewnych dziew grono, w wieczornej krąg zorzy, Dłoń w dłoni, na smugach zawodzi pląs hoży, W ich rąbkach z mgły białej w łzy rosa się mieni, Ich ciała przezrocze z miesięcznych promieni.

Ich oczy z gwiazd spadłych. Włos światły, od środka Paproci kwiat zdobi iskrzące skrzydlaty I błędne ogniki spinają im szaty, I tańcom ich wiewnym pieśń wtórzy tak słodka, Tak słodką zawodzą pieśń dziewy tańczące, Że wstrzymał się strumień w swym biegu na łące I wiatr tchu zapomniał, wsłuchawszy się cały, I drżące osiki z nagła drżeć przestały.

- Chodź do nas! chodź, chłopcze - brzmi pieśń dźwięcznej mowy -

Co błądzić gdzieś tobie w noc ciemną, w bezdroży.

Zsiądź z konia, zsiądź z konia, chodź z nami w pląs hoży. -

Koń parska i dębem wrył w ziemię podkowy,

I próżno go jeździec - znój zimny na czole,

Zdębiały włos mając - ostrwiami w bok kole.

Świat boży mu w oczach to mierzchnie, to błyska

17

I chwieje się drżąco jak senna kołyska.

-              Chodź do nas! chodź, chłopcze!-zaklęty śpiew nęci- Chodź z nami w pląs hoży. Gdy tańczyć przestaniem, Na kłębach mgły lekkim kołysanej wianiem Rozkosznie jest bujać w sennej niepamięci. Szumiący liść do snu, do marzeń łabędzie Brzmienie arf czarownych słodko grać ci będzie. -

-              Och! puśćcie mię! nie chcę! choć droga daleka, Mnie spieszno. Tam dziewczę, tam moje mię czeka. -

-              Czy chcesz mieć pas złoty w tęczowe odmiany? Lub, jeśli walk krwawych tkwi w tobie ochota, Miecz wodza Pioruna, lub młot króla Młota.

Lub oszczep z gór siedmiu, w trzech zdrojach nurzany?

Lub zbroję, od której grot i cios ucieka,

Lub pierścień, co czyni niewidzialnym człeka? -

-              Och! puśćcie mię! nie chcę! nic nie chcę! nic zgoła! Tam dziewczę mię czeka z uśmiechem anioła. -

-              Czy chcesz ty czarownych znać słów zaklinanie, Którymi niedźwiedzia, dzika krwawe zwierzę

I smoka też zwalczysz, który skarbu strzeże, Skarb twoim się stanie - chodź do nas, młodzianie! Skarb złota i pereł, i drogich kamieni, I szaty barw tylu, w ile blask się mieni: Szkarłatne - w jutrzenki nurzane kąpieli,

18

I białe - tak białe, jak gdy śnieg się bieli. -

Przed wzrokiem się jeźdźca rozwleka mgła biała:

-              Precz! puśćcie mię! nie chcę! nic nie chcę! precz z drogi. - Koń jęknął, aż w trzewiach poczuwszy ostrogi, Wyprężył się, chrapnął i prysnął jak strzała.

-              Masz szczęście, wędrowcze, żeś nam uszedł cały, Bo gdybyśmy ciebie w pląs były porwały, Łaskotan rozkosznie, chichocząc z uciechy, Śmierć miałbyś wśród tańca z serdecznymi śmiechy.

KŁOPOT

Chciałbym być sławnym - marzę ja młodzieńczo, Zanim mi serce nie zwiędnie, Alem ciekawy, czym mię też uwieńczą, Chcąc, by to było oszczędnie?

Jużciż - wawrzynem - jak jest rzecz przyjęta. Cóż, kiedy ten upominek, Jak moje pisma, pod placki na święta, Wzięto na sosy do szynek.

Wiem, co mi nazbyt nie wzbogaci głowy Ni też ją sosem poplami: Włóżcie mi na nią lub wieniec cierniowy, Albo czapeczkę z dzwonkami.

19

PANNA MŁODA

Płakała, gdyśmy klękli u ołtarza, Płakała, kiedyśmy wsiali, Płakała także, co się rzadko zdarza, Tańcując w weselnej sali.

- Powiedz mi, luba, w czym twych łez przyczyna? Czy żal ci, żeś jest już moją? Czy chmurna przyszłość trwożyć cię poczyna? O! niech się łzy twe ukoją.

Jam ten, co wprzódy, ten sam, na tak długo, Jak długa wieczność jest cała. Jam twój, jam wiecznym woli twojej sługą, Czyś mi już wierzyć przestała?

Jam tak szczęśliwy! Snadź podobnej doli Na mnie jednego za wiele, Bom wesół w duszy, a serce mię boli Od łez twych, biedny aniele!

Wszak marzyliśmy, wśród wonnej zieleni, W chatce gdzieś z dala żyć sami - Dziś myśmy słodkim węzłem połączeni, A ty oblewasz go łzami!

20

Luba! ja kocham, jak już nikt nie kocha - Skiń, a dla ciebie ja zginę - Jeśli ci w sercu litości choć trocha, Powiedz mi łez twych przyczynę.

Powiedz, przez Boga, bo w głowę zachodzę, Trzy nocy z rzędu nie zasnę... - - Luby! sznurówka uciska mię srodze I mam trzewiki za ciasne. -

NARCYZ

Ile nimf tylko - wszystkie są w rozpaczy, W łzach mokrych, w brudnej żałobie, Bo Narcyz żadnej kochać z nich nie raczy, Tylko się kocha sam w sobie.

I jak się począł miłować zajadle, Tak, aż zdarzeniem dość rzadkiem, Razu jednego spostrzegł się w zwierciadle Nie już człowiekiem, lecz kwiatkiem.

Chłopiec ten więcej głupcem był niż głazem - Ja bo, w podobnej potrzebie, Mógłbym się kochać w wszystkich nimfach razem, A zawsze kochałbym siebie.

21

OBRACHUNEK Z SOBĄ

Jak rozpryśnięta tęcza w ranek letni W łzach świeżej rosy odkwita - Jak się odświeża pieśń pastuszej fletni W milczących gęszczach odbita -

Tak prysłych złudzeń budowa wspaniała W łzach mych promieni dla ludzi, Tak pieśń, co dla mnie dawno już przebrzmiała, Drugim się w piersi mej budzi.

Jako pędzona trwogą wśród manowca, Gdy się od stada odbije, W cierń niegościnny uwikła się owca, Nie chcąc iść w ślady niczyje -

Miałem tak dużo, a dziś mam tak mało! Moi gdzieś za mną zostali - Na każdej cierni ze mnie coś zostało - A jam szedł dalej i dalej.

Drudzy pomarli śmiercią tylko ciała, Ja bom miał inne konanie - Konała we mnie dusza, aż skonała, Śmierć zwłoki tylko zastanie.

22

Ja umierałem po trosze, jak smakosz Niechętny końca słodyczy - A com? i wielem przesmakowal? - wszakoż Nikt się już dziś nie doliczy.

I po co liczyć? któż tam dojść już zdoła, Czym wielkiem szastał, czy małem: Miałem coś wprzódy, dziś nic nie mam zgoła, Więc wszystko wydać musiałem.

TOPIELICA

Nad rzeczką bystrą stoi dziewczyna, W przeświatlą kosę wianuszek wpina, Aż się jej skała ujmie spod stopy I wpada biedna w szklanne zatopy.

Szukał jej chłopiec, konał z boleści, Lecz próżno szukać - znikła bez wieści. Płakał rok cały, pobladł na twarzy, Wreszcie zapomniał, co się i zdarzy.

Na płocie sroczka skrzeczy jedyna, Przez most weselna ciągnie drużyna. Po przedzie swaty z drużbów gromadą, Skrzypiąc w skrzypiec, pieją i jadą.

23

A w tem rybacy ciągną po wodzie Z przemocą wielką ciężar w niewodzie, W ciężkim niewodzie zwłoki dziewczęce Z wianuszkiem ślubnym, w białej sukience.

Chłopiec z konika co żywo skoczy, Żal pierś mu ściśnie, łzy zaćmią oczy, Wtem pojrzy w niebios błękitne jaśnie, Wtem w białe dłonie smutnie zaklaśnie:

- Biadaż! o biada złej mojej doli! Serce od serca któż przyniewoli? Mnie z chłodną śmiercią brać zaręczny, Kiedy już nie ma mojej dziewczyny. -

NAD KOŁYSKĄ

Zaśnij, mój mały - bądź grzeczny i zaśnij, Choć ci to pewnie niemiło. Już się nie możesz ubawić hałaśniej, Jak ci się dzisiaj zdarzyło.

Jak zaśniesz - jak mi ból głowy ustanie - Jak się ułatwię po trosze - Serduszko z lukrem kupię ci w straganie, Które kosztuje trzy grosze.

24

No, śpij, mój mały, dam ci, żebyś dłużej Już nie zawracał mi głowy, Na lejc od cukru szpagat bardzo duży, Na kaszkiet wierzch papierowy.

Dam ci, coś nieraz - tylko śpij, mój drogi - Próżno przywłaszczyć chciał sobie, Patyk z doniczki i podwiązkę z nogi, I sama biczyk ci zrobię.

Wszakżeś ty grzeczny - no śpij, mój jedyny, Lub chociaż leż po cichutku, Już ci pozwolę za to pół godziny Dąć na glinianym kogutku.

Śpij - bo, doprawdy, kochać cię przestanę, Kołyskę nogą odtrącę; I zaraz przyjdzie porwać cię słomiane Dydko, dwie nogi mające.

No, śpijże, bębnie - to rzecz niesłychana - Śpij, bo, jak Bóg mi jest miły, To ci przeczytam wiersze Felicjana, Co Siedmiu Braci uśpiły.

25

DO POCZYNAJĄCEGO PRACOWNIKA

Co masz zjeść jutro, zjedz dzisiaj, kochanie - Zrób jutro, co dziś wypada. Któż wiedzieć może, co się jutro stanie? Jutro przyjść może śmierć blada.

I właśnie może w chwili, gdy wypadła Po pracy odpocząć pora I gdy nieść będziesz do ust łyżkę jadła, Którąś zaniedbał zjeść wczora.

Co dzień mów sobie: - Dziś się tęgo najem, Niech jutro będzie mi bieda. - A gdy śmierć przyjdzie, toż chociaż nawzajem Z głodu umierać ci nie da.

I mów też: - Dzisiaj spocznę, jutro zrobię. - A kiedy przyjdzie śmierć biała: - Ha! chciałeś właśnie popracować sobie, Cóż robić - śmierć ci nie dała.

Tak ci nie będzie ani żal po świecie, Ni tęskno porzucać życie, Otóż wam, ludzie, kiedy się najecie I także, gdy się wyśpicie.

26

ROZMARYN

Miała sukienkę białą, gdym do niej Z pożegnalnymi wszedł słowy, W pasie błękitną wstążkę, u skroni Wianeczek rozmarynowy,

-              Czym ładna tobie? - spyta nieśmiało,

-              Och! co ty mówisz, dziewczyno - Gdyby inaczej kiedy być miało, Niech z łez mi oczy wypłyną. -

Ona jak bluszcz, gdy drzewo obwinie, Splotem swych rąk mię obwija,

-              Albo ja będę twoją jedynie, Albo nie będę niczyja. -

W świat mię iść pchnęło. Wtem - nagle zmiana, W powrót mię pędzi myśl tkliwa. Wracam, dziewczyna moja wybrana W chłodnej trumience spoczywa.

W sukience białej, jak mieć ją chciałem, W przepasce z modrych wstążeczek; W światłych jej włosach, nad czołem białem Rozmarynowy wianeczek.

27

Złożyłem na jej piersi dziewczęcej W krzyż obie rączki łabędzie:

-              Nie będzie ona moją już więcej, Lecz i niczyją nie będzie. -

I znów poszedłem, gdzie wzrok poniesie. Idę przez ciernie i znoje, I znów mi spieszno stanąć przy kresie - Dziewczę bo czeka mię moje.

OD RZECZY

Rzekł mi raz Medard: - Słuchaj, Felicjanie, Błaznujesz może zbyt srogo. Ludzie za śmiech twój ciągły i bajanie Wziąć za bajbardzo cię mogą.

Masz lat trzydzieści, czas już wreszcie na cię Iść naprzód przodem, nie tyłem... -

-              Mam lat trzydzieści? Mylisz się, mój bracie - Nie mam ich, już je wyżyłem.

Żyć, nie jest użyć. Życie się wyżywa Jakby lekarstwo niesmaczne, A jam jest chory - czyliż...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wiolkaszka.pev.pl
  •