[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Czesława Fater"Aniołowie bez skrzydeł"Państwowy Instytut Wydawniczy Warszawa 1995Isacharowi - mężowi,Samuelowi - synowi,Ruwenowi i Juwalowi - wnukom powięcamŁzy mojego DziadkaDziesištki lat upłynęły od zagłady Żydów w drugiej wojnie wiatowej. Lęk, ucieczka od mierci i niezłomnawalka o życie nie były daremne. Ocalona, wyszłam z pożogi i czułam się jak zmartwychwstała. Gorzkie mylii krwawe obrazy wyryte w mózgu zepchnęłam głęboko w niepamięć, aby zaczšć życie od nowa. Marzyłamo dachu nad głowš, pracy i gniedzie rodzinnym.Spotkałam człowieka o łagodnym charakterze, pełnym wyrozumienia. Miłociš goił rany w moim sercu. Razem, wspólnym wysiłkiem budowalimy dom.Ciepło rodzinne umożliwiło nam twórcze i samodzielne życie, według własnych upodobań i zainteresowań.Dom stał się dla nas wištyniš wypełnianš pracš i ważnymi treciami. Choć po paraliżujšcych przeżyciach wojny przygnębiona i wycieńczona, jednak duchowo i psychicznie silna, realizowałam plany, trzymajšc się Mickiewiczowskiej dewizy: "Mierz siły na zamiary, nie zamiar podług sił."Często zadawałam sobie pytanie, z jakich ródeł czerpałam wiarę w siebie, równowagę i siłę duchowš dowytrwania w tej walce ze cigajšcš mnie mierciš?Odpowied znalazłam sięgajšc do korzeni, do wspomnień z odległych lat mojego dzieciństwa. Bywałamwtedy często u Dziadków - rodziców Mamy - w Aleksandrowie. Babcia z "cynamonowego" sklepiku wyżywiłaswojš rodzinę. Żyli ubogo, ale chędogo. Synowie kształcili się w Jesziwie, córki, choć wychowane bardzo religijnie, chłonęły wiedzę i były otwarte na wiat. Mama wyróżniała się erudycjš i talentami. Czytała prozę i poezjęniemieckš i rosyjskš w oryginale, równie dobrze opanowała klasyków żydowskich. Opowiadała legendy z mitologii greckiej, znała poglšdy różnych filozofów. Najczęciej powtarzała mšdroci z Midraszy żydowskich. Lubiła dyskutować na tematy religii i wieckoci, nie widzšc sprzecznoci w ich połšczeniu. Kochała muzykę, teatri malarstwo. Jej osobowoć; uroda i maniery wywoływały szacunek i uznanie otoczenia. Wychowywała swojedzieci niezwykle starannie, dbała o ich rozwój intelektualny i artystyczny, kształtowała poczucie estetyki i piękna, chodziła z nimi na koncerty i wystawy. Za wszystko, co w dzieciństwie i młodoci sprawiało mi radoć i satysfakcję, jestem jej bardzo wdzięczna i będę opłakiwać jš do końca moich dni.A Dziadek?Przesiadywał od wczesnego rana do pónej nocy nad więtymi księgami Talmudu. Żywił głębokš wiaręw przyjcie Mesjasza. Rezygnował z przyjemnoci doczesnego życia dla zapewnienia sobie zaszczytnego miejsca w raju wród cadyków wszystkich pokoleń. Jedynš odmianš w jego codziennoci były doroczne wyjazdydo rebego w Górze Kalwarii. Tam w bóżnicy cadyka odprawiał modły noworoczne wród tysięcy chasydów.Z wielu, bardzo wielu obrazów wcišż żywych w mojej wiadomoci przytoczę tylko dwa:Noc... Przytulona do Babci, pię głęboko. Nagle budzš mnie jęki i westchnienia. Otwieram oczy, odwracajšc się do wiatła. Widzę Dziadka pochylonego nad opasłš księgš. Jego czoło i zżółkłe kartki owietla grubawieca. Łzy spływajš mu po twarzy. Przelękniona zeskakuję z łóżka. Podbiegam do niego.- Czemu płaczesz, Dziadziu? - pytam. - Co cię boli? Czy jeste chory?Dziadek podnosi głowę znad księgi, przerywa modły i wzišwszy mnie na ręce, sadza na kolana. Całuje,głaszcze po głowie i szepcze:- Wrogowie spalili naszš wištynię... wygnali nas z naszego kraju. Jerozolima została zburzona, zamienionaw pustynię... Ciężko żyć w diasporze... Kiedy będziesz duża, zrozumiesz moje słowa.Miałam wtedy pięć lat. Kiedy dorosłam, uprzytomniłam sobie, że owej nocy Dziadek odprawiajšc modłyopłakiwał zburzenie Jerozolimy.Rok 1939, listopad. Niemcy niszczš Polskę. Posługujšc się perfidnymi metodami, cigajš i rozstrzeliwujšniewinnych mieszkańców mego miasta. Od pierwszej chwili ogłosili wyrok mierci na społecznoć żydowskš.Toteż Żydzi ogarnięci trwogš masowo uciekajš z dużych miast na prowincję, inni z miasteczek do większychosiedli. I jedni, i drudzy wierzyli, że wybrana droga pomoże im ominšć mierć.W domu Dziadka w Łodzi skupili się bliscy i krewni z różnych stron kraju. Moje siostry z mężami i niemowlętami szykowały się do ucieczki do Warszawy. Ja, najmłodsza, starałam się im pomóc, opiekujšc się omiomiesięcznš siostrzenicš i czteromiesięcznym siostrzeńcem.Zamęt, panika i strach rosły z godziny na godzinę. Dochodziły słuchy o hitlerowskich zbrodniach, łapankachna ulicach, w domach, wywożeniu do obozów i znęcaniu się nad ofiarami. W tej sytuacji Rodzice, którzywczeniej opucili Łód i dotarli do rodzinnego miasta Ojca, prosili, abym natychmiast przyjechała do nich, bożycie w miasteczku wydawało się spokojniejsze. Posłuszna, przygotowałam rzeczy pierwszej potrzeby. Wybrałam także garderobę dla siostry Mamy i jej rodziny. Ciocia z mężem i córeczkami pozostali na miejscu, uważajšc, że ta barbarzyńska wojna musi się szybko skończyć.Gdy szłam pożegnać się z wujostwem, udało mi się kupić bochenek chleba, trochę kartofli, cukier i ciasteczka dla dzieci. Obładowana paczkami, popiesznie weszłam na ulicę Kocielnš. Na trzecim piętrze, w jednopokojowym mieszkanku, przy stole siedzieli wszyscy, pogršżeni w rozpaczliwym smutku i strachu. Najbardziej zaskoczyła mnie obecnoć Dziadka z Aleksandrowa. Przybył do Łodzi razem z innymi uchodcami. U cioci czułsię pewniejszy. Poznał mnie od razu. Zerwał się z miejsca i podniesionym głosem zawołał:- Wnuczka moja przyszła do nas! Anioł w domu!Mało nie upadł ze wzruszenia. Odetchnšł, usiadł, ręce złożył przed sobš na stole, a na nich oparł głowę.Wszyscy milczeli, nie reagowali. Ich wyglšd zdradzał cierpienie. Jakby wstydzili się swojej nędzy i bezradnoci... Po długich minutach grobowej ciszy opowiedziałam im o ucieczce Rodziców, sióstr i o tym, że na życzenie Rodziców opuszczam Łód. Na pytanie, czy chcš wyjechać razem ze mnš, bogobojny Dziadek odpowiedział:- Zostaję z dziećmi do końca wojny, będę dzielić ich los. Przyjmujemy Sšd Boży.Dyskretnie, żeby nie urazić wujostwa, wyjęłam chleb, pokroiłam w kawałki i posypałam cukrem. Z brakuopału nic ciepłego nie było do picia. Jedli ostrożnie, aby starczyło na jutro, pojutrze, a może na wiele dni...Usiadłam obok Dziadka. Wzięłam jego zimnš dłoń i niemiało jš pocałowałam. Podziwiałam spokój tychdotkliwie cierpišcych ludzi. Nikt z nich nie skarżył się ani nie narzekał. Nawet w najbardziej przytłaczajšcychmomentach mój Dziadek nie blunił. Głęboko wierzył w sprawiedliwoć boskš.Księżyc ukazał się zza horyzontu, zmrok zapadł. Pożegnanie z rodzinš, szczególnie z uwielbianym Dziadkiem, było bardzo bolesne. Z kolei objęli mnie ciocia, wujek, małe kuzyneczki. Całowałam ich, a oni stali bezsłów, płakali. Dziadek z wysiłkiem wstał z krzesła, opierajšc się na mnie. Drobnym krokiem odprowadził mniedo schodów. Przy poręczy stanęlimy. Dziadek, wysoki, niebieskooki, siwiejšcy blondyn, chyba czuł, na co jestskazany. Znieruchomiał. Po chwili złożył ręce na mojej głowie, szepczšc błogosławieństwa.Nagle gwałtownie zapłakał. Przerażona, obawiajšc się, że upadnie, złapałam go w objęcia i błagałam, abynie rozpaczał. Bóg go nie opuci i znów będziemy razem.Powoli wyczerpały się łzy Dziadka. Stał osłabiony, miał nabrzmiałe powieki i ochrypłym głosem prosił:- Nie zapomnij nas. Będę bezustannie modlił się, aby Bóg chronił ciebie. Pragnę chociażby jeszcze jeden razzobaczyć was wszystkich i umrzeć w spokoju.Zaniemówiłam. Do głębi wzruszona, chciałam podprowadzić Dziadka do drzwi, ale odmówił i nadal trzymałsię poręczy. Zeszłam pół piętra i odwracajšc się spojrzałam na niego. Stał nachylony patrzšc za mnš. Spod zaczerwienionych powiek ciekały łzy.Echo ostatniej proby Dziadka: "Nie zapomnij nas", stało się mottem tej pracy.Więcej Dziadka nie widziałam.Rozdział pierwszyObudziłam się dzisiaj z uczuciem grozy. Ogarnšł mnie strach przed pójciem do szopu. Przeżycia ostatnich dnidobiły mnie. Nie mogłam się otrzšsnšć z okrutnych wydarzeń, których byłam naocznym wiadkiem. Czułam, żeopuszczajš mnie siły, zarówno fizyczne, jak i duchowe. Zdawałam sobie sprawę, że dłużej nie będę w staniewytrzymać napięcia wywołanego tym, co widziałam na własne oczy.Pojawiajš się przed moimi oczami postacie rozjuszonych esesmanów, którzy zastrzelili biegnšcego do kryjówki chłopczyka. Widzę siebie stojšcš w kolejce z moimi współpracownikami z szopu, w panicznym strachu,niepewnš, czy czarny esesmański palec skieruje mnie na prawo czy na lewo. Przechodzš mnie dreszcze, kiedyw mojej pamięci odżywa przerażajšca, straszliwa chwila, w czasie której zamiast na lewo, co oznaczało mierć,intuicyjnie pocišgnęłam mojš sšsiadkę na prawo i dzięki temu obie zostałymy ocalone.Stałam oszołomiona nie wiedzšc, co mam poczšć. Wokół mnie rozlegały się strzały, dzikie okrzyki. Widziałam biegnšcych, oszalałych ze strachu Żydów. Istny wiat chaosu i zniszczenia, a ja stałam w samym jego rodku cała i nietknięta.Wszystkie te piekielne obrazy rozbłysły przede mnš tego ranka, jakby ostrzegały mnie przed pójciem doszopu. Aby jednak nie zostać sama, wybiegłam z domu. Biegnšc, gdzie oczy poniosš, dotarłam do ulicy Leszno.Mieszkała tam Zosia, koleżanka z mojego rodzinnego miasta Łodzi. Wstšpiłam do niej, aby się czego dowiedzieć o jej rodzinie, czy udało się im wyjć cało z ostatnich akcji. Właciwie chodziło mi raczej o to, żeby byćrazem z nimi. Strach przed mierciš zmusił mnie do poszukiwań kogo bliskiego. Nie szukałam pomocy, ale ulgi,w myl przysłowia: "Nieszczęcie wielu jest połowš pocieszenia."W mieszkaniu Zosi zostałam jej matkę i młodszš siostrę.- Miałymy szczęcie, b...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]