[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Liliana FabisińskaBurza z piorunamiBezsennikczyliO czym dziewczyny rozmawiajš nocšROZDZIAŁ 1Za krótkie rękawy!Nogi jak z waty, serce w gardle, a w gardle z kolei sucho jak na pustyni, chociaż wypiłam dwie herbatki z melisy (mama twierdzi, że to bardzo uspokaja). Mówiłam sobie cały czas: Żaba, czym ty się przejmujesz? Żaba, wyluzuj! Przecież tam na pewno będš jacy fajni ludzie. Nie ty jedna nie znasz nikogo. Wszyscy będziecie tam nowi... Ale niewiele mi to pomogło, niestety. Już od kilku dni byłam na siebie zła. Dlaczego wybrałam tę szkołę??? Wszyscy z mojej klasy poszli do gimnazjum w naszej podstawówce. Po prostu zmieniš im się legi­tymacje szkolne. Będš mieli napisane na pieczštce Gimnazjum nr 1, zamiast Szkoła Podstawowa nr 3. I tyle zmian. No dobra, jeszcze będš mieli kilku nowych nauczycieli. Ale budynek ten sam, klasę też tę samš. Goka będzie wcišż siedziała z Magdš, Iza z Beatš... Będš tam wszyscy, którzy skończyli szóstš klasę we wrzeniu. Oprócz mnie i Aki.Nagle zrobiłam się strasznie zła na Akę. Nie miała co zrobić, tylko wyjechać z rodzicami do tych Niemiec? No dobrze, wiem, nie miała innego wyjcia - oni posta­nowili wyjechać, więc ona też, to jasne. Trzynastolatki nie zostajš same w domku jednorodzinnym... Ale gdyby nie jej wyjazd, pewnie poszłybymy razem do tego gim­nazjum w naszej podstawówce, jak wszyscy. No, ale z drugiej strony, bez Aki nic już nie byłoby takie samo. Siedzenie bez niej w ławce, przerwy bez niej, wracanie do domu bez niej... Nie, to nie miałoby sensu. Przynaj­mniej wtedy, w czerwcu, wydawało mi się, że to całkiem wszystko jedno, czy pójdę do tego gimnazjum, czy do jakiego zupełnie innego... Bo bez Aki i tak wszystko będzie inne. Przez szeć lat miałam przyjaciółkę, były­my jak papużki nierozłšczki, a teraz jej nie ma... Pisze do mnie, dzwoni, SMS - uje... ale to nie to, co kiedy. Wtedy gdy była u mnie przez całš noc i płakała, prze­rażona nowš szkołš w Berlinie, powiedziałam jej, nie zastanawiajšc się dobrze: To ja też pójdę do jakiej innej szkoły, gdzie nikogo nie znam. Ot tak, żeby Ace było raniej. Bardzo się wtedy ucieszyła. Ale teraz jej nie ma, siedzi w Berlinie, pewnie w jednej ławce z jakš Helgš albo Bertš, i wszystko jej jedno, czy pójdę do nowej szkoły, czy do starej. Ach, jakie życie byłoby proste, gdybym jej wtedy tego nie obiecała! Gdybym nie złożyła papierów do szkoły, o której nic nie wiem, całe dwadziecia kilometrów od mojego domu!Do starej szkoły mogłam chodzić piechotš, jest tuż za rogiem... A ta nowa? Co o niej wiem? Że jest w takim licznym starym budynku. Właciwie dlatego jš wybra­łam. Że niedaleko jest przystanek, więc nawet kiedy tata nie będzie mógł mnie zawieć, to jako tam dotrę. No i że wietnie uczš języków. To moja cała wiedza o nowej szkole. Nikogo tam nie znam! Ani jednej osoby!- Mamo - jęknęłam przy niadaniu. - Może jeszcze mogę się przenieć z powrotem do mojej szkoły? Do tej starej?- Za póno - powiedziała mama z pełnymi ustami, wkładajšc fartuch.I wybiegła z pokoju, bo kto nerwowo zadzwonił do furtki. Pewnie znowu jaki piesek ma kolkę nerkowš. Albo kotek nie chce siusiać do kuwety. Moja mama, dzielna pani doktor, na pewno znajdzie sposób na te problemy. Zawsze znajduje, nawet w rodku nocy. A moje problemy?- Mamo! - zawołałam do szpary w drzwiach, zanim zatrzasnęły się na dobre.Mama otworzyła je na moment, posłała mi spojrze­nie, które miało być krzepišce, umiech, który miał chyba dodać mi otuchy, i powiedziała:- Nie bšd dzieckiem! Będzie super, zobaczysz.Ale ja byłam dzieckiem. Czytałam przecież na godzi­nie wychowawczej konstytucję. Nie jestem pełnoletnia, żaden jej punkt o tym nie mówi! Jestem dzieckiem! Prawo jest po mojej stronie! Jestem dzieckiem i potrze­buję rodziców! A mama ma obowišzek, w wietle tego prawa, zajmować się mnš i dodawać mi otuchy! Potrze­buję prawdziwej matki, a nie doktora Dolittle w spódnicy! No ale co mam zrobić, skoro potrzebujš jej też wszyst­kie psy i koty z okolicy? I winki morskie, i kanarki, i gołębie... Przecież nie wycišgnę jej z gabinetu siłš!Podeszłam zrezygnowana do szafy i wyjęłam białš bluzkę. Czy mi się wydaje, czy rękawy sš trochę za krótkie?- Za krótkie rękawy! - westchnšł ciężko tata za moimi plecami.No tak, mama była już w gabinecie, ale tata wystar­czy mi dzi za pięć mam. To przecież ojciec idealny. Pewnie odprowadzi mnie do klasy. Może nie zauważył, że to już gimnazjum, a nie podstawówka? A to, że idę do pierwszej klasy, nie oznacza, że znowu mam sie­dem lat.- Trzeba było przymierzyć wczoraj! - lamentował. - Jak ty będziesz w tej szkole wyglšdać? Co oni sobie o tobie pomylš? Że nikt się tobš w tym domu nie inte­resuje!- Trzeba było przymierzyć wczoraj! - no tak, do taty dołšczyła babcia.Teraz już chyba w ogóle nie uda mi się wyjć z domu. Otworzymy tu salon mody i będziemy szyć mi nowš bluz­kę, a fakt, że mam rozpoczęcie roku, jak mawia babcia, po prostu zaniedbamy. Moja babcia, hrabianka z TYCH Łaniewskich, nie pozwoli, by jej wnuczka i jedyna dziedzicz­ka poszła do szkoły w bluzce z przykrótkimi rękawami.Podjęłam ostatni heroiczny wysiłek:- Jest ciepło... prawie upał... w końcu to jeszcze astro­nomiczne lato... Wezmę bluzkę z krótkimi rękawkami!I nie czekajšc, co powiedzš, włożyłam tę z krótkimi, a właciwie bez rękawków, w biegu spoglšdajšc na termometr. No tak, na dworze jest jedenacie stopni. Istny upał. Ale może jeszcze się ociepli? W końcu to dopiero siódma trzydzieci, w zasadzie wit...cišgnęłam włosy gumkš, zadowolona, że nareszcie urosły na tyle, żeby je bez problemu zwišzać, złapałam sweter i wybiegłam z domu, zanim tata i babcia stwier­dzš, że znowu co jest nie tak.- Kaka! niadanie! - chór damsko - męski, złożony z babci i taty, rozległ się za moimi plecami.Zawróciłam posłusznie i włożyłam do ust pół kanap­ki. Natychmiast stanęła mi w gardle. Nie dam rady, nie w takim dniu...- Wezmę do szkoły - westchnęłam i zawinęłam drugš kanapkę w folię. Przecież bez niej nie wypuszczš mnie z domu.- licznie wyglšdasz - powiedział tata, otwierajšc przede mnš drzwi do naszej wysłużonej skody. Zupeł­nie tak, jakbym naprawdę była dziedziczkš fortuny TYCH Łaniewskich, a nie jakš tam Kakš Żabniak. I jakbym wsiadała do karety, a nie do siedemnastolet­niego samochodu, który na pewno znowu nie będzie chciał zapalić.- licznie wyglšdasz! - powtórzyła jak echo babcia, pakujšc się na tylne siedzenie.- Ty też jedziesz? - zdziwiłam się.- Nigdy sobie nie daruję takiej chwili! - Babcia była wyranie w podniosłym nastroju. - Moja wnuczka gimnazjalistkš! Muszę to zobaczyć!Nagle, zupełnie nieoczekiwanie, poczułam, że ta wielka metalowa kula, którš nosiłam w żołšdku, gdzie znikła. Taka rodzina, mimo wszystkich jej wad, to jednak fajna sprawa.- Bardzo was kocham, wiecie? - powiedziałam, zamykajšc za sobš drzwi i błagajšc niebiosa, by nasza skoda zapaliła za pierwszym podejciem.- I ciebie, mamo, też - dodałam, patrzšc w okno gabinetu naszej pani Dolittle.ROZDZIAŁ 2Marta MšdraNie wchodcie ze mnš! - poprosiłam pod szkołš.Tam naprawdę nie było żadnych rodziców. No, prawie żadnych. I na pewno żadnej babci! Kocham swojš rodzinę i wcale się tego nie wstydzę... ale ić z nimi na rozpoczęcie roku jednak chyba bym się troszkę wstydziła. W końcu mam trzynacie lat. I chcę sama spojrzeć przeznaczeniu w oczy.- Id! - babcia niespodziewanie stanęła po mojej stronie. - Ja też, jak mnie rodzice zawieli na pensję, błagałam, żeby ze mnš nie wchodzili.To za jej czasów były pensje dla dobrze urodzonych panien? A ja mylałam, że zamknęli je w XIX wieku... No dobrze, nie będę się teraz tym zajmować. Najważ­niejsze, że babcia przekonała jakim sposobem tatę, że poradzę sobie bez nich. Jestem wolna! Nie będę pierwszego dnia pomiewiskiem całej klasy! Hurra!- A o której kończysz? - zainteresował się tata.- Nie mam pojęcia, przecież to pierwszy dzień... Nie znam planu. Zrobiło mi się zimno. Sama nie wiem, czy z powodu tych jedenastu stopni, czy dlatego że nagle co sobie uwiadomiłam: to pierwszy z wielu, wielu dni, które spędzę w tym budynku.- A może wejdę z tobš i się dowiem? - Tata naprawdę chciał dzi zdobyć medal ojca idealnego.- Sama się dowiem i zadzwonię do ciebie do pracy! - powiedziałam, zanim uwiadomiłam sobie, że nie będę miała z czego, bo przecież nie mam komórki i nawet SMS - y od Aki odbieram na telefonie mamy. Ostatnia taka trzynastolatka na wiecie!- Będziemy musieli kupić ci komórkę - powiedział tata, mylšc najwyraniej o tym samym, co ja. A przez jego twarz przemknšł cień, jak zwykle, kiedy jest mowa o kupowaniu, czyli o pienišdzach.- Zadzwonię z automatu - powiedziałam, marzšc, by tata się nie domylił, że nie mam też karty telefo­nicznej i żadnego pojęcia o tym, gdzie w okolicy może być automat. - Albo przyjdę do ciebie do pracy. Jako sobie poradzę.- Wiem, że sobie poradzisz - głos taty zadrżał. - Jeste duża... taka duża... i licznie wyglšdasz. Jestem z ciebie dumny.- I ja także! I twoja mama! Dziadek byłby szczę­liwy, gdyby dożył tej chwili! - Babcia wychylała się z samochodu i ocierała łzy. - Ty spełnisz nasze ambi­cje! To nic, że nazywasz się Żabniak! Od razu widać, że jeste stuprocentowš Łaniewskš. Z TYCH Łaniewskich!Ucałowałam najpierw jš, a potem tatę i popę­dziłam do szkoły. Z wrażenia zapomniałam nawet na moment, że się tej szkoły bardzo boję. Bo nie myla­łam o szkole, tylko o ambicjach babci. I prababci.I praprababci. I dziadka, i pradziadka, i prapradziadka... Wszystkich Łaniewskich, żywych i martwych, którzy na mnie liczš. Zrobiło mi się goršco na myl o przodkach. Zawiodę ich tak jak mama. Już teraz jestem przekonana, że ich zawiodę... Ale oni jeszcze tego nie wiedzš. Babcia tak na mnie liczy... Wszystkim o tym opowiada. A tacie chyba nie jest zbyt miło, kiedy słyszy, jak babcia mówi do mnie: To nic, że n... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wiolkaszka.pev.pl
  •