[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DAVID FARLAND
UCZENNICA CZARNOKSIĘŻNIKA
Nakładem Domu Wydawniczego REBIS ukazują się również następujące cykle:
FANTASY
Glen Cook „Czarna Kompania”
Glen Cook „Imperium Grozy”
L. E. Modesittjr „Magia Recluce”
Terry Goodkind „Miecz Prawdy”
Davi d Farland
„Władcy Runów”
Suma Wszystkich Ludzi
Wilcze Bractwo
SCIENCE FICTION
lsaac Asimov „Fundacja”
David Weber „Honor Harrington”
Tad Williams „Inny Świat”
DAVID FARLAND
UCZENNICA CZARNOKSIĘŻNIKA
Przełożył Radosław Kot
Dom Wydawniczy REBIS Poznań 2002
KSIĘGA 9
DZIEŃ DRUGI MIESIĄCA LIŚCI
CISZA POMIĘDZY ZAWIERUCHAMI
PROLOG
Król Croener z Toom kupił raz nawozu, by trawa zieleńsza rosła mu u bramy, ale
potem odkrył, ze taniej wychodzi kupić pieskich synów szarej bajzelmamy.
- rymowanka opowiadająca o królu Croenerze, który przed atakiem na Lonnock za
psi
grosz zapewnił sobie usługi najemników z Internooku
Król Anders przez całą noc bawił gości, wśród których było wielu słynnych
wojowników z Internooku. Odziani w focze skóry i rogate hełmy przypłynęli
niedawno na
szarych, wężowych statkach. Brody przesiąkły im słoną wonią morza, ogorzałe od
bryzy
oblicza srożyły się pośród splotów rudych i siwych włosów.
Inni władcy próbowaliby kupić ich lojalność. Wojownicy z Internooku zawsze tanio
się sprzedawali. Jednak Anders nie proponował im pieniędzy, tylko wlewał w nich
napitki i
karmił opowieściami o zdradzie Gaborna Val Ordena. Koło północy po zamku niosło
się już
echo łomotu kufli o drewniane blaty i głośnych żądań, by skrócić niegodziwca o
głowę. W
uniesieniu zabili wieprza i nasączyli warkocze jego posoką, a potem jeszcze
pomalowali sobie
twarze w zielone, żółte i niebieskie pasy. Postanowili, że nie wezmą innej
zapłaty za swą
wojaczkę, jak tylko łupy, które przypadną im po zwycięstwie.
Za cenę jednej świni i beczki mocnego piwa Anders pozyskał sobie ni mniej, ni
więcej, tylko pół miliona wojowniczych mężów.
Lady Vars, która na codzień pełniła funkcję kanclerską u boku królowej Ashovenu,
patrzyła z uśmiechem, jak Anders urabia przybyszów z Internooku. Nie pozwoliła
sobie
nawet na łyk wina. Była kobietą stateczną, piękną i przebiegłą, co wyraźnie
dawało się
dostrzec w jej bystrych, szarych oczach.
Gdy usłyszała, jak Anders nakłania gości, by czym prędzej weszli na statki i
ruszyli na
Tides, zacisnęła usta. Chociaż starała się zachować pozory neutralności,
gospodarz nie wątpił,
że gotowa jest stanąć mu na drodze. Trudno, jej pech.
Korzystając z tego, że wojownicy znów zajęli się kuflami, kobieta wyniknęła się
z sali
i pospieszyła na przystań. Niewątpliwie dziękowała losowi, że uchodzi z tego
królestwa z
życiem.
Jednak Anders wiedział, że na północy wzbiera sztorm. Wyszedł chwilę po lady
Vars i
stanąwszy w bramie swej wieży, nastawił ucha. Słyszał wicher wyjący ponad
odległymi
białymi pustkowiami, a nocne powietrze pachniało morską solą i... lodem.
Czająca się w nim bestia ożyła na tę woń i podsunęła proste zaklęcie mające
obudzić
powiew, który wypełni żagle statku posłanniczki i skieruje go prosto na skały.
Królowa
Ashoven dowie się jakiś czas potem o wyrzuconych na brzeg szczątkach i będzie
szczerze
opłakiwać lady Vars, ale nie domyśli się nawet, jakie to ostrzeżenie przepadło
wraz z nią.
Może jej następny kanclerz będzie mniej zasadniczy.
Król długą chwilę stał w bramie, nasłuchując odgłosu kopyt oddalającego się
brukowanymi uliczkami konia lady Vars. Gruba warstwa chmur zasłoniła gwiazdy, a
płonące
w sali ognie rzucały rudawy odblask na dziedziniec. Gdzieś w mieście zawył pies
i wkrótce
dołączyła do niego połowa zamkowej psiarni.
Anders wyszeptał zaklęcie, które miało położyć kres doczesnym wędrówkom lady
Vars, i wrócił do wielkiej sali.
Jednooki wojownik imieniem Olmarg spojrzał nań porozumiewawczo. Stał akurat
obok stołu i pochylał się nad pieczonym świniakiem. Odciął ucho i zaczął je
przeżuwać.
- Uciekła od nas - powiedział z obcym akcentem.
- Owszem - przyznał Anders.
Kilku innych wojowników spojrzało na niego niezbyt przytomnie. Nie nadawali się
już do rozmowy.
- Wiedziałem, że tak będzie - stwierdził Olmarg. - Damy z Ashovenu nie gustują
ani w
winie, ani w wojaczce. Ale teraz, gdy już sobie poszła, możemy pogadać naprawdę
szczerze.
Anders uśmiechnął się. Jeszcze przed chwilą sądził, że jego gość jest zbyt
pijany, by
pozbierać myśli. - Zgoda.
- Pochodzimy z tak mroźnego kraju, że zimą nie da się żyć inaczej, jak pod
osłoną
murów warowni, przy ogniu i pod futrami. Odkąd pamiętamy, zawsze skłonni byliśmy
ryzykować. Potrzebna nam ta wojna. I łupy. A przede wszystkim potrzebujemy
terenów na
południu, a nie ma tam bogatszego kraju niż Mystarria. Myślisz, że zdołamy go
podbić?
- Z łatwością- zapewnił go Anders. - Armie Gaborna poszły w rozsypkę, a on
martwi
się teraz przede wszystkim raubenami. Gdy Raj Ahten zniszczył Błękitną Wieżę,
zabił
większość darczyńców Gaborna. W Mystarrii ciągle jest wielu rycerzy, ale tylko
część z nich
pozostała Władcami Runów.
Poczekał, aż jego słowa dotrą do gościa. Mystarria była najbogatszą krainą
Rofehavanu i przez stulecia uchodziła za niepokonaną. Nie tyle ze względu na
mnogość
fortec, ile liczebność i siłę mieszkających tam Władców Runów. Bogaci królowie
Mystarrii
mieli za co kupować dreny. Teraz jednak, gdy zbrakło obrońców, królestwo nie
miało szansy
utrzymać się zbyt długo.
- Co więcej - podjął wątek Anders - większość sił Gaborna skupiła się na
zachodzie,
by wyprzeć z granic wojska Baja Antena. Nie pójdzie im łatwo, bo Ahten zrównał
część
warowni z ziemią, najsilniejsze zaś obsadził swoimi ludźmi. To będzie krwawa
batalia, a
możliwe, że już skoczyli sobie do gardeł. Gaborn nie będzie miał jak się bronić.
Wybrzeże
Mystarrii to teraz miękkie podbrzusze tego królestwa.
- Może i miękkie, ale czy dość? - spytał Olmarg. - Ich jest dwadzieścia razy
więcej niż
nas. Nawet z twoją pomocą...
- Nie tylko z moją - zapewnił go król. - Beldinook uderzy z północy.
- Beldinook? - spytał z niedowierzaniem gość. Beldinook było drugim co do
wielkości
królestwem Rofehavanu. - Naprawdę myślisz, że król Lowicker się ruszy?
- Lowicker nie żyje - oznajmił Anders.
Kilku wojowników otworzyło usta ze zdumienia.
- Jak to się stało? Kiedy? - rzucił ktoś, a inny opróżnił kufel na cześć
nieboszczyka.
- Usłyszałem o tym dopiero kilka godzin temu - odparł Anders. - Lowicker został
dziś
zamordowany przez Gaborna, a jego tłusta córka jest dość zajadła, by szukać
zemsty.
- Biedna dziewczyna - mruknął Olmarg. - Mam wnuka, który nie przepada za swoją
kobietą. Może powinienem go tam posłać, żeby pocieszył księżniczkę.
- Myślałem już o wysłaniu własnego syna - uciął wątek Anders. Olmarg uniósł
kufel
w toaście.
- Niech zatem zwycięży lepszy.
Słysząc to, żona Andersa wstała od stołu i zgromiła męża spojrzeniem. Przez parę
ostatnich godzin nie odezwała się ani słowem, tak że całkiem zapomniał o jej
obecności.
- Idę na spoczynek, bo mam wrażenie, że będziecie całą noc snuli plany, jak tu
przerobić świat na swoją modłę - oznajmiła, uniosła nieco suknie i ruszyła
schodami do
sypialni.
Na dłuższą chwilę zapadła cisza i tylko popielejące z wolna polana trzaskały w
kominku.
- Przerobić świat... - powtórzył Olmarg. - Podoba mi się ten pomysł! - W jego
jedynym oku błysnęła nieposkromiona zachłanność. Andersa jakby dreszcz
przebiegł. Tak,
Olmarg był zupełnie pozbawiony skrupułów. - A Gaborn to tylko szczeniak, łatwo
będzie
przetrącić mu kark. Jeśli zajmę szybko kilka większych miast i wybiję resztę
jego
darczyńców, nigdy nie zdoła dać odporu.
Król znów się uśmiechnął. Olmarg jednym okiem widział lepiej niż inni dwoma.
Porządek świata miał ulec zmianie. Owszem, armie Gaborna przewyższały ich
liczebnie, ale
bez Władców Runów, którzy by stanęli na ich czele...
- Przerobienie tego świata nie będzie wcale takie trudne - powiedział Anders. -
Ja
wezmę z niego naprawdę niewiele. Tylko Heredon. - Olmarg uniósł siwą brew.
Heredon nie
był znowu taki mały, ale wojownik nie rozumiał, dlaczego komuś miałoby na nim
szczególnie
zależeć. - Córka Lowickera będzie chciała zachodnią Mystarrię, ty wybrzeże...
- I wszystko dwieście mil od brzegu... - wtrącił pospiesznie Olmarg.
- Sto pięćdziesiąt mil - zaproponował Anders. - Zostawmy też coś innym.
- Innym?
- Dostałem już listy z Alnick, Ayremoth i Toom. W ślad za nimi zjawią się
niebawem
posłowie.
- Sto pięćdziesiąt - zgodził się Olmarg. - Ale z drugiej strony, co będzie,
jeśli Gaborn
naprawdę jest Królem Ziemi? - spytał po chwili. - Czy damy mu radę? Czy w ogóle
można
stawić czoło komuś takiemu?
Anders roześmiał się, aż echo poszło po sali, a śpiące przed kominkiem ogary
uniosły
łby.
- To zwykły oszust - powiedział, ale w głębi ducha nie był o tym tak bez reszty
przekonany. Owszem, kryjąca się w piersi bestia dodawała mu sił i wyostrzała
zmysły, ale
nawet wiatr potrzebował sporo czasu, by przebyć setki mil. Tym sposobem Anders
nie
wiedział ciągle, jak zakończyła się bitwa pomiędzy Gabornem a Rajem Ahtenem, i
bardzo się
tym gryzł. Musiał czekać. Olmarg jednakże wyglądał na uspokojonego. Odciął
drugie ucho z
pieczystego i znowu zajął się żuciem.
Załatwiwszy sprawy stanu, Anders wspiął się do sypialni. Jego małżonka
szczotkowała włosy.
- Jakoś się nie cieszysz - powiedział, by nie poruszać tematu, który wcześniej
wzbudził jej gniew. - A powinnaś. Tyle dobrych wieści. Martwiłem się, co będzie
z
raubenami w Crowthenie Północnym, a tu proszę, mój kuzyn zdołał się z nimi
uporać.
- Bo ślepy traf sprawił, że pocisk z balisty powalił ich maginię - odparła jego
małżonka. - Nie ma się z czego cieszyć. Przyboczna zaraz wyjadła jej mózg. Wrócą
w
większej liczbie.
- Owszem - przyznał Anders, by pokazać, że w pełni rozumie sytuację. - Ale wtedy
mój kuzyn będzie lepiej przygotowany na ich przyjęcie.
Królowa zamilkła na dłuższą chwilę, ale napięcie w sypialni narastało, aż doszło
do
nieuchronnego wybuchu.
- Jak mogłeś upaść tak nisko, żeby wchodzić w układy z barbarzyńcami z
Internooku?
- spytała. - Śmierdzą brudem i tranem. A to, co im wygadywałeś...
- To wszystko prawda - przerwał jej Anders.
- Prawda? Cóż takiego? Że Gaborn zamordował króla Lowickera?
- Lowicker stanął dziś Gabornowi na drodze. Odmówił mu prawa przejścia przez
Beldinook. Gaborn zabił go za to jak wołu.
- Skąd o tym możesz wiedzieć?! Nie było żadnych posłańców! -krzyknęła. -
Zauważyłabym!
Anders wyprostował się dumnie, co jednak niewiele zmieniło jego postawę, gdyż od
lat się zaniedbywał i daleko mu było do silnego i zdrowego męża.
- Dostałem wieści z prywatnych źródeł - stwierdził. Nie zależało mu na kłótni.
Małżonka rzeczywiście towarzyszyła mu przez całe popołudnie i musiałaby wiedzieć
o
przybyciu jakiegokolwiek posłańca. Teraz skrzywiła się ze złości. Niewiele już
brakło do
awantury.
Anders wyszeptał zaklęcie i dotknął palcem jej warg.
- Cicho... Nie wszystkie wieści przylatują słowem. Rano na pewno o tym
usłyszymy.
Królowa zmieszała się i już się nie odezwała. Anders skłonny był przypuszczać,
że
potrwa co najmniej godzinę, nim żona zdoła ponownie zebrać myśli.
Otworzył drzwi na balkon i wyszedł w noc. Chmury rozeszły się i nad ciemnymi
dachami domów pobłyskiwały mdło gwiazdy. Nocna straż obchodziła mury, z północy
dął
zimny wiatr. W dali zahukała sowa, ale poza tym miasto spało.
Anders uniósł głowę i poczuł, jak wiatr targa mu włosy. Doznanie było tak miłe,
że
bestia znów drgnęła. Wiedział, czego chce.
- Zabij żonę Gaborna, bo inaczej jego syn wyrośnie jeszcze wyżej niż ojciec -
szepnął
i dmuchnął lekko, by jego słowa popłynęły ku odległym krainom i wzmogły
nadciągającą z
wolna burzę.
l BŁYSKAWICE
Okruch prawdy znaczy więcej niż tysięczne armie
- przysłowie Ah’kellah
Nim Wilcze Bractwo dotarło do Carris, noc już zapadła, jednak w pobliżu miasta
było
jasno prawie jak w dzień. Kamienna wieża stała w płomieniach trawiących
wszystkie
kondygnacje i szczątki dachu. Na murach migotały pochodnie straży.
Daleko na południu śmignął wężowy jęzor błyskawicy, a po paru chwilach rozległ
się
przytłumiony, gromowy huk.
Przez ostatnie dwie mile cała drużyna ostro poganiała wierzchowce. Spośród
czterdziestu jeźdźców tylko trzej nie skruszyli kopii i oni właśnie podążali na
czele na
wypadek, gdyby z ciemności wychynął jeszcze jakiś rauben.
Padał teraz nie tyle deszcz, ile rzadkie błoto. Ciężkie niczym rtęć oblepiało
płaszcze i
pancerze.
Gdy wjechali na wzniesienie górujące nad Murem Pustkowi, jeźdźcy wkoło Myrrimy
nie zdołali powstrzymać okrzyku zdumienia na widok czarnej studni, która
pozostała po
wizycie wielkiego czerwia. Przypominała skarlały wulkan szeroki na dwieście i
wysoki na
trzysta jardów. Z krateru wciąż unosiły się kłęby pary.
Myrrima, która nie musiała polegać już tylko na własnym wzroku, a poprzedniego
dnia przyjęła też dary słuchu i węchu, bez trudu ogarnęła całą scenę i serce
zabiło jej żywiej.
Zastanowiła się, czy czerw odszedł na dobre. Zapewne tak, gdyż nie było widać
więcej
śladów jego działalności. Musiał głęboko wpełznąć w trzewia ziemi tą samą drogą,
którą
przybył.
Trudno było ocenić rozmiar zniszczeń, zarówno spowodowanych przez czerwia, jak i
bitewnych. Gaborn przybył pod Carris przekonany, że zastanie miasto oblegane
przez Baja
Baja Ahtena, a tymczasem trafił na nieprzeliczoną armię raubenów. Użył swych
mocy, by
przywołać z głębin ziemi legendarną bestię zwaną wielkim czerwiem. To ona
przesądziła o
klęsce raubenów.
Myrrima była pewna, że pamięć o tej bitwie zachowa się w pieśniach przez tysiące
lat,
na razie jednak smród dławił ją w gardle.
Pola na południu były czarne od padłych monstrów. Ich pancerze lśniły matowo
odblaskiem płomieni. Pomiędzy olbrzymimi korpusami kręciły się całe tłumy
mężczyzn i
kobiet z pochodniami w dłoniach. Równinę przecinały rowy i nasypy, a oddziały
zbrojnych
zaglądały z włóczniami i toporami do mrocznych jam w poszukiwaniu żywych
potworów.
Nie wszyscy tam jednak byli wojownikami, pojawili się już także mieszczanie,
żeby zebrać
rannych i poległych, matki szukające synów, dzieci wypatrujące rodziców.
Z jednej z odległych o trzy czwarte mili rozpadlin wyłonił się nagle rauben i
ruszył ku
gromadzie pieszych. Wkoło podniosły się krzyki, zagrały rogi. Konni rycerze
ruszyli na
spotkanie potwora.
- Na dobre imię mego ojca! - krzyknął jeden z panów z Orwynne. - Oni tu jeszcze
są!
Bitwa wciąż nie skończona!
Drużyna podjechała do ruin Muru Pustkowi. Pod ocalałym łukiem bramy kulił się z
tuzin zabłoconych piechurów. Próbowali ogrzać się choć trochę przy ogniu, nie
wypuszczali
jednak pik z dłoni.
- Stać! - zawołał jeden z nich, gdy konni byli już blisko. Paru następnych
dźwignęło
się z ziemi. Sądząc po niejednolitych pancerzach, byli wolnymi rycerzami.
- Większość raubenów ucieka na południe tym samym szlakiem, którym przybyli -
obwieścił ich dowódca. - Skalbairn wzywa każdego, kto zachował kopię, by ruszył
za nimi w
pościg! Jednak i tutaj zostało jeszcze trochę paskudztwa skrytego po norach,
więc możecie
wybrać, gdzie chcecie walczyć.
- Skalbairn pogonił za nimi w ciemności i deszczu? - spytał sir Hoswell. - Czy
on
zmysły postradał?!
- Król Ziemi jest z nami i nikt nie zdoła nam się oprzeć! - odkrzyknął dowódca
pieszych. - Jeśli kiedykolwiek marzyliście, by się wsławić zabiciem raubena, to
dziś właśnie
jest stosowna noc. Jeden kmiotek ze Srebrnej Doliny utłukł dziś na murach aż
tuzin tych
bestii, chociaż za całą broń miał tylko oskard. Prawdziwi wojownicy, jak wy,
mogą dokonać
znacznie więcej - dodał tonem wyzwania.
Uniósł wysoko bukłak, a Myrrima dojrzała, że jego oczy lśnią nie tylko od
płonącego
obok ognia. Mężczyzna był już solidnie pijany. Najwyraźniej ludzie Skalbairna
tak
zapamiętali się w fetowaniu zwycięstwa, że nie wiedzieli nawet, iż Gaborn nie
może już
ostrzec wybranych przed zagrożeniem.
Myrrima została wybrana ledwie kilka godzin wcześniej, ale rozumiała, jak mogą
się
czuć. Nie widzieli powodu, by wystawiać warty, pewni, że Król Ziemi i tak ich
uprzedzi,
gdyby coś się szykowało.
Tak, nie słyszeli jeszcze najświeższych nowin. Gaborn użył swoich mocy, żeby
odpędzić raubenów od Carris, ale zaraz po bitwie spróbował zabić Baja Baja
Ahtena. To nie
było właściwe wykorzystanie daru ziemi, toteż niezwłocznie cofnęła mu ona swoje
wsparcie.
Świętujący beztrosko wiktorię nie mieli pojęcia, w jak wielkich tarap...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]