[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Raymond E. Feist - FURIA KRÓLA DEMONÓW
Raymond E. Feist
FURIA KRÓLA DEMONÓW
(Tłumaczył: Andrzej Sawicki)
Podziękowania
Z powodów zbyt osobistych, by je tu szczegółowo wymieniać, winien jestem podziękowania następującym osobom:
Williamowi Wrightowi, Lou Aronice i Mike'owi Greensteinowi za uporządkowanie chaosu i poprowadzenie
programu w pożądanym kierunku.
Adrianowi Zackheimowi za to, że wprowadził mnie do Hearst Books: Robertowi Mecoyowi za popychanie rzeczy
we właściwym kierunku i za to, że okazał się najbardziej niezmordowanym przywódcą kibiców na świecie; Liz Perle
McKenna za odrywanie się od bardzo wypełnionego pracą planu zajęć, by przekazywać informacje zagubionemu niekiedy
autorowi; i Johnowi Douglassowi za dodawanie ducha w samą porę. Podczas tych lat chaosu wszyscy byli moimi
redaktorami.
Jenifer Brehl, memu wydawcy, za dotrzymywanie mi tempa i nie pozostawanie w tyle.
Wszystkim pozostałym pracownikom Hearst Books/Avon, za pracę nad kolejnymi cyklami.
Jonathanowi Matsonowi, ze zwykłych powodów.
Moim dzieciom, Jessice i Jamesowi, za, a to, że codziennie pokazywały mi cuda.
I mojej żonie, Kathlyn Starbuck, z wielu powodów, których nawet nie zdołałbym tu wyliczyć.
Raymond E. Feist
Rancho Santa Fe, Kalifornia
czerwiec 1996
Postaci występujące w naszej opowieści:
Acaila
- przywódca eldarów z dworu Królowej Elfów
Aglaranna
- Królowa Elfów w Elvandarze, żona Tomasa, matka Calina i Calisa
Akee
- góral Hadati
Alfred
- kapral z Darkmoor
Andrew
- kapłan Ban-Ath z Krondoru
Anthony
- mag z Crydee
Avery
Abigail
- córka Roo i Karli
Avery
Duncan
- kuzyn Roo
Avery Helmut
- syn Roo i Karli
Avery Karli
- żona Roo, matka Abigail i Helmuta
Avery Rupert „Roo”
- młody kupiec z Krondoru, syn Toma Avery'ego
Borric
- Król Wysp, bliźniaczy brat Księcia Erlanda, ojciec Księcia Patricka
Brook
- pierwszy oficer „Królewskiego Smoka”
Calin
- dziedzic tronu Królestwa Elfów, przyrodni brat Calisa, syn Aglaranny i Aidana
Calis
- „Orzeł Krondoru”, osobisty agent Księcia Krondoru, Diuk Dworu, syn Aglaranny i Tomasa, przyrodni brat
Calina
Chalmes
- przywódca magów ze Stardock
d'Lyes Robert
- mag ze Stardock
de Beswick
- kapitan armii królewskiej
de Savona Luis
- weteran, współpracownik Roo
Dolgan
- król krasnoludów Zachodu
Dominie
- opat Opactwa Ishapa w Sarth
Dubois Henri
- więzień z Bas-Tyra
Duga
- kapitan najemników z Novindusa
Duko
- generał armii Szmaragdowej Królowej
Dunstan Brian
- Mądrala, przywódca Szyderców, znany też pod imieniem Lysle'a Riggera
Erland
- brat Króla i Księcia Nicholasa, stryj Księcia Patricka
Esterbrook Jacob
- bogaty kupiec z Krondoru, ojciec Sylvii Esterbrook Sylvia - córka Jacoba
Fadawah
- generał, Najwyższy Dowódca armii Szmaragdowej Królowej
Freida
- matka Erika, żona Nathana
Galain
- elf z Elvandaru
Gamina
- adoptowana córka Puga, siostra Williama, żona Jamesa i matka Aruthy
Garret
- kapral w kompanii Erika
Graves Katherine „Kotek”
- młoda złodziejka z Krondoru
Greylock Owen
- kapitan w służbie Księcia, późniejszy generał
Gunther
- czeladnik Nathana
Hammond
- porucznik armii królewskiej Hanam - mistrz wiedzy Saaurów Harper - sierżant w kompanii Erika
Jacoby Helen
- wdowa po Randolphie Jacobym, matka Nataly i Willema
James
- Diuk Krondoru, ojciec Aruthy, dziadek Jamesa i Dasha
Jameson Arutha
- Lord Vencar, Baron dworu Księcia i syn Diuka Jamesa
Jameson Dashel „Dash”
- młodszy syn Aruthy, wnuk Jamesa
Jameson James „Jimmy”
- starszy syn Aruthy, wnuk Jamesa
1 / 199
Raymond E. Feist - FURIA KRÓLA DEMONÓW
Kaleid
- mag, członek starszyzny Stardock Livia - córka Lorda Vasariusa
Marcus
- Diuk Crydee, kuzyn Księcia Patricka, syn Martina
Martin
- dawny Diuk Crydee, wuj Księcia Patricka, ojciec Marcusa
Milo
- właściciel gospody Pod Szpuntem w Ravensburgu, ojciec Rosalyn
Miranda
- czarodziejka, przyjaciółka Calisa i Puga
Nakor Isalańczyk
- gracz i mag, przyjaciel Calisa i Puga Nathan - kowal przy gospodzie Pod Szpuntem w
Ravensburgu, dawny mistrz Erika, maż Freidy
Nicholas
- admirał Floty Zachodu, Książę Krwi, stryj Księcia Patricka
Patrick
- Książę Krondoru, syn Księcia Erlanda, kuzyn Króla i Księcia Nicholasa
Pug
- mistrz magii, Diuk Stardock, kuzyn Króla, ojciec Gaminy i Williama
Reeves
- kapitan „Królewskiego Smoka” Rosalyn - córka Mila, żona Rudolpha, matka Gerda Rudolph - piekarz z
Ravensburga, mąż Rosalyn, przybrany ojciec Gerda
Shati Jadów
- sierżant z kompanii Erika
Sho Pi
- dawny towarzysz Erika i Roo, uczeń Nakora
Subai
- kapitan Królewskich Krondorskich Tropicieli
Tithulta
- arcykapłan Pantathian
Tomas
- wódz wojenny Elvandaru, małżonek Aglaranny, ojciec Calisa, dziedzic mocy Ashen-Shugar
Vasarius
- quegański szlachcic i kupiec
von Darkmoor Erik
- żołnierz Szkarłatnych Orłów Calisa
von Darkmoor Gerd
- syn Rosalyn i Stefana von Darkmoor, bratanek Erika
von Darkmoor Manfred
- Baron Darkmoor, przyrodni brat Erika
von Darkmoor Mathilda
- Baronowa Darkmoor, matka Manfreda
Vykor Karole
- admirał Wschodniej Floty Królestwa
William
- Konetabl Krondoru, syn Puga, przybrany brat Gaminy, wuj Jimmy'ego i Dasha
Księga trzecia
Opowieść szalonego boga
Jesteśmy tkaczami muzyki,
Co sny swoje ciągle ślą w dal.
Błąkamy się u strumyków,
Kamieni szukając wśród fal.
Przegrani i zapomniani
W miesiąca patrzymy twarz.
I świata fundamentami
Wstrząsamy raz po raz.
Arthur William Edgar O'Shaughnessy
Oda do junackiej młodości
Stephenowi A. Abramsowi, który wie więcej o Midkemii niż ja
Prolog
PRZEŁOM
Ściana zamigotała.
W dawnej Sali Tronowej Jarwy, ostatniego Sha-shahana Siedmiu Narodów Saaurów, trzydziestostopowy mur
kamieni wzniesiony naprzeciwko pustego tronu zadrżał, a potem znikł, rozpływając się w czarną pustkę. Zgromadzone w
sali koszmarne stwory składały się niemal z samych kłów i wypełnionych jadem szponów. Niektóre miały pyski martwych
zwierząt, skrzydła albo jelenie lub bycze rogi, inne budową przypominały ludzi. Wszystkie były potężnie umięśnione,
złowrogie i podstępne - władały mroczną magią i miały naturę morderców. Mimo to teraz zamarły, przerażone tym, co
wyłaniało się z przeciwnej strony nowo otwartej bramy. Demony wysokie jak drzewa przygięły łby do ziemi, usiłując stać
się niewidzialnymi.
Otwarcie portalu wymagało ogromnej ilości energii i przeklęci kapłani dalekiego Ahsartu od lat odpierali ataki
demonów. Bariera pękła dopiero, gdy szalony Arcykapłan złamał pieczęć, pozwalając pierwszemu demonowi odbić miasto
zwycięskim hordom Saaurów.
Obecnie świat Shila niszczał, a resztki życia, jakie w nim pozostały, egzystowały jako prymitywne stwory na dnie
mórz, pleśń rosnąca na skałach w górskich przepaściach lub drobne stworki kryjące się pod kamieniami. Wszystko, co było
większe od najdrobniejszych owadów, zostało pożarte. Horda demonów przypomniała sobie uczucie głodu i wróciła do
starego zwyczaju pożerania się nawzajem. Elita stłumiła jednak te wewnętrzne konflikty, kiedy przebito nowy portal z
Shila do Piątego Kręgu, stwarzając tym samym możliwość komunikacji z najwyższym władcą królestwa demonów.
Bezimienny demon stanął na obrzeżu tłumu wezwanych do niegdyś wspaniałej sali. Starając się nie zwracać na
siebie uwagi, wyjrzał ostrożnie zza kamiennej kolumny. Niedawno schwytał wyjątkową duszę i przywłaszczył ją sobie,
zyskując spryt i przebiegłość. W odróżnieniu od reszty swoich braci, przy zdobywaniu wartościowej siły życiowej i
inteligencji odkrył przewagę podstępu nad brutalną siłą. Stojącym wyżej od siebie okazywał odpowiednią proporcję
strachu i siły - dość czołobitności, by uznali, że mają go w ręku, ale tyle gróźb, by nie próbowali go pożreć. Gra była
niebezpieczna i gdyby uczynił choć jeden fałszywy krok, gdyby choć raz zwrócił uwagę na swoją wyjątkowość, najbliżsi
kapitanowie hordy zniszczyliby go bezwzględnie, ponieważ jego umysł z wolna opanowywał „obcy” - on sam zaś miał
dość świadomości, by zrozumieć, że staje się zagrożeniem dla swoich braci.
2 / 199
Raymond E. Feist - FURIA KRÓLA DEMONÓW
Wiedział już, że mógłby bez wysiłku zniszczyć przynajmniej czterech z tych, którzy uważali się za lepszych od
niego. Zbyt szybki awans mógłby jednak ściągnąć na niego niepożądaną uwagę. Podczas krótkiego życia widział
przynajmniej kilkanaście takich „karier”, bezwzględnie unicestwionych przez któregoś z wielkich kapitanów - ci bowiem
woleli zawczasu zabezpieczyć się przed konkurencją, chroniąc jednocześnie swoich faworyzowanych podoficerów.
Bezimienny demon usłyszał cichy stłumiony głos. Wiedział, że to głos duszy, którą uwięził, i dobrze byłoby go
zignorować. Z drugiej strony jednak głos ten zawsze mówił coś, co później okazywało się ważne.
- Przyglądaj się! - usłyszał cichy szept albo swoją myśl.
Kiedy migotliwa ściana rozstąpiła się, a potem znikła, otwierając przejście do ojczyzny demonów, komnatę
wypełniła energia. Przetoka pomiędzy światami napełniała się powietrzem, aż podmuch wiatru uderzył obecnych w plecy.
Demony intuicyjnie wyczuły obecność silniejszych od siebie - bliskość potężnego Tugora sprawiła, że Bezimienny niemal
zemdlał z przerażenia. Sama osobowość władcy, emanująca przez rozdarcie w materii czasoprzestrzeni, sprawiła, że cofnął
się niemal do poziomu bezmózgiego idioty.
Wszyscy obecni padli na kolana i uderzyli czołami o kamienie - z wyjątkiem skrytego za kolumną Bezimiennego.
Patrzył, jak Tugor staje naprzeciwko pustki, z której wydobył się pełen wściekłości i wrogości głos:
- Znaleźliście drogę?
- Owszem, o najpotężniejszy - odparł Tugor. - Przez rozdarcie posłaliśmy do Midkemii dwu naszych kapitanów.
- Jak brzmi raport? - spytał głos z pustki. Bezimienny pomyślał, że oprócz tonów gniewnych i władczych, słychać w
nim też chyba coś na kształt desperacji.
- Dogku i Jakan nie złożyli raportu - odpowiedział Tugor.
- Nie wiemy dlaczego. Podejrzewamy, że nie zdołali utrzymać portalu.
- To poślijcie innych! - zagrzmiał Maarg, Władca Piątego Kręgu. - Nie przejdą do was, jeśli droga nie zostanie
przetarta... Nie zostawiliście nic, co nadawałoby się do pożarcia. Następnym razem, Tugorze, kiedy otworzę przejście,
zajrzę do ciebie osobiście i jeśli nie znajdę niczego innego, zjem twoje serce! - Komnatę wypełnił dźwięk zasysanego
powietrza i portal zamknął się. Echo głosu Maarga huczało jeszcze przez chwilę pod sklepieniem, potem migotanie ściany
ustało i po chwili po przejściu nie było śladu.
Tugor wstał i zawył z wściekłości. Demony ostrożnie i powoli usuwały się z zasięgu jego wzroku, gdyż nie była to
najlepsza chwila, starając się nie zwrócić na siebie uwagi drugiego spośród najpotężniejszych członków swojej rasy. Tugor
znany był z tego, że jednym kłapnięciem szczęk potrafił zerwać łeb z ramion tych, których potęga wzrosła na tyle, by
mogli zagrozić jego pozycji. Mówiono także, że zbiera siły, by pewnego dnia rzucić wyzwanie Maargowi.
- Kto pójdzie następny? - zwrócił się do pozostałych demonów.
Nie wiedząc, czemu tak postępuje, Bezimienny wysunął się do przodu.
- Ja, panie.
Na podobnym do rogatej końskiej czaszki obliczu Tugora, zwykle pozbawionym niemal wszelkiego wyrazu, odbiło
się coś na kształt zaskoczenia.
- Kim jesteś, maleńki głupcze?
- Nie mam jeszcze imienia, panie - odpowiedział Bezimienny.
Dwoma długimi krokami Tugor pokonał dzielącą ich odległość, rozepchnął kapitanów i niczym wieża stanął nad
małym demonem.
- Wysłałem tam kapitanów, a oni nie wrócili. Dlaczego sądzisz, że uda ci się tam, gdzie zawiedli potężniejsi od
ciebie?
- Bo jestem słaby i przywykłem do tego, by się kryć i obserwować - odpowiedział spokojnie Bezimienny. - Będę
zbierał wszelkie pożyteczne wiadomości, ukrywał się i gromadził siły, aż zbiorę ich tyle, że będę mógł ponownie otworzyć
portal z tamtej strony.
Tugor umilkł na chwilę, jakby rozważając to, co usłyszał, a potem zamachnął się łapą i uderzył Bezimiennego,
posyłając go przez całą salę ku ścianie. Demon miał małe skrzydła, niezdolne jeszcze do podtrzymania go w locie, i przy
uderzeniu o mur poczuł się tak, jakby je właśnie połamał.
- Co za zuchwałość - warknął Tugor rozwścieczony do granic możliwości. - Poślę ciebie - zwrócił się do
najpotężniejszego kapitana. A potem obrócił się i chwycił kolejnego, rozdzierając mu gardło. - A to niech będzie przestrogą
dla reszty z was... za to, żeście nie okazali dość odwagi!
Niektóre z demonów, głównie te ze skraju grupy, rzuciły się do ucieczki, pozostałe padły na pyski, zdając się na
wolę Tugora. Ten usatysfakcjonowany zabójstwem sycił się przez chwilę odbieranym życiem i energią, a potem odrzucił
bezużyteczny ochłap.
- Ruszaj! - zwrócił się do swego kapitana. - Portal znajduje się na dalekich wzgórzach, ku wschodowi. Strzegący go
powiedzą ci wszystko, co potrzebne, byś bezpiecznie wrócił... Jeśli ci się uda i jeśli się nadasz. Wróć... a ja odpowiednio
cię wynagrodzę.
Kapitan pospiesznie wybiegł z sali. Bezimienny demon zawahał się, a potem pomknął za nim, ignorując gwałtowny
ból w grzbiecie. Jeśli będzie miał dość pożywienia i czasu, skrzydła same się zagoją. Kiedy wybiegał z pałacu, dwukrotnie
próbowały zatrzymać go mniejsze, opętane głodem demony. Zabił je szybko i wchłonął ich energię, co stłumiło ból
skrzydeł i wyzwoliło - jak to już bywało - nowe myśli i idee w jego głowie. Nagle zrozumiał, po co podąża za kapitanem
posłanym do ponownego otwarcia przetoki między światami.
Głos, który jeszcze nie tak dawno wydobywał się z noszonej przez niego na szyi buteleczki, teraz zabrzmiał w jego
głowie: „Wytrzymamy... wytrzymamy... potem natężymy siły i uczynimy to, co musi być uczynione”.
Mały demon podążył do miejsca, gdzie znajdowało się przejście pomiędzy światami i gdzie schroniła się ostatnia
horda Saaurów. Bezimienny dowiadywał się stopniowo rozmaitych rzeczy i wiedział już, że sprzymierzeniec zdradził
demony, gdyż brama ta miała zostać otwarta, ale zatrzaśnięto ją z drugiej strony. Dwukrotnie otwierano ją siłą, zaraz potem
jednak zamykała się, kapłani bowiem używali przeciwnych zaklęć, by utrzymać pieczęcie w mocy. Ogarnięty furią Tugor
zabił przynajmniej tuzin potężnych popleczników, gdyż rozjuszyła go niemożność wysłania hordy swych poddanych na
drugą stronę.
Kapitan dotarł do portalu, otoczonego przez kilkanaście innych demonów. Mały Bezimienny ukrył się tuż obok,
niezauważony przez nikogo.
3 / 199
Raymond E. Feist - FURIA KRÓLA DEMONÓW
Portal był rozległą, niewyróżniającą się niczym szczególnym płaszczyzną pełną błota i trawy, zgniecionej po
przejściu tysięcznych stad koni i jaszczurzych jeźdźców, którym towarzyszyły ich żony i dzieci. Większość źdźbeł trawy
sczerniała od dotknięć stóp demonów, tu i ówdzie jednak widać było jeszcze pasma zieleni.
Jeśli przetoka pozostałaby tu dłużej, nawet i te mizerne ślady życia uniknęłyby pochłonięte przez głodne demony.
Kapitan zmrużył oczy i poczuł osobliwe, prawie niezauważalne drżenie powietrza nad dawną łąką.
To, co Saaurowie i inne rasy zwały magią, dla demonów było jedynie krążeniem czy zmianą stanu energii życiowej
- i dlatego niektóre z nich podczas przekraczania przetoki ginęły. Dopóki nie zdjęto pieczęci z drugiej strony, przejście
można było otworzyć tylko na kilka chwil i poświęcano życie wielu demonów, by ten stan utrzymać choćby przez dwie lub
trzy sekundy. Żaden z demonów nie był skłonny do poświęcenia życia - takie bohaterstwo było przeciwne ich naturze -
wszystkie jednak panicznie bały się Maarga i Tugora. Każdy też liczył na to, że najwyższą cenę zapłaci kompan, on sam
zaś przeżyje, by sycić się nagrodą. - Otwórzcie! - rozkazał kapitan.
Demony, którym wydano polecenie, łypnęły niespokojnie jeden na drugiego. Wiedziały, że podczas próby zginie
kilka z nich. W końcu otworzyły swe umysły i zaczął się przepływ energii. Mały demon spojrzał uważnie i w pewnej
chwili dostrzegł lśnienie powietrza. Przetoka zaczęła się uchylać. Kapitan przysiadł, szykując się do skoku, gdy portal na
krótko się otworzy.
Podczas skoku kapitana, gdy niektóre demony padały na ziemię z okropny m wyciem, Bezimienny jednym susem
ulokował się na jego karku. Zaskoczony stwór zawył z wściekłości i upokorzenia - i w tejże chwili obaj znaleźli się w
przetoce. Zajadłość ataku pomogła małemu demonowi przemóc dezorientację, która zwiększyła zaskoczenie (i przestrach!)
kapitana.
Kiedy obaj wyłonili się z przejścia po przeciwnej stronie, trafiając do rozległej i mrocznej sali, mały demon zebrał
wszystkie siły i wgryzł się w podstawę czaszki kapitana. Był to najsłabszy punkt potężnego skądinąd wroga. Bezimienny
poczuł natychmiastowy przypływ energii, kapitan zaś wściekłym rykiem wyraził swój ból i strach. Smagał mrok łapami,
daremnie usiłując strącić zabójcę z karku. Potem rzucił się wstecz, próbując zmiażdżyć go o skałę - przeszkodziły mu w
tym jednak jego własne, potężne skrzydła.
Po chwili kapitan opadł na kolana. W tym momencie Bezimienny pojął, że zwyciężył. Wypełniła go taka ilość
energii, że poczuł, iż rozpiera go ona do granic możliwości. Był już potężniejszy niż ten, na którym żerował. Wsparł
potężne łapy - dłuższe i znacznie lepiej umięśnione niż przed chwilą - na kamieniu i podniósł niknącą w oczach ofiarę.
Potężny jeszcze niedawno kapitan pojękiwał cicho, wciąż tracąc siły.
Wkrótce było już po wszystkim. Zwycięski demon zachwiał się lekko, niemal pijany od wchłoniętej mocy. Żaden
pokarm czy napitek, żadne mięsiwo czy owoce nie dałyby mu tej dzikiej, upajającej go teraz satysfakcji. Chciałby mieć
teraz przez sobą zwierciadło Saaurów, wiedział bowiem, że jest przynajmniej o dwie głowy wyższy niż przed chwilą. I
czuł, że na grzbiecie rosną mu skrzydła, które już niedługo będą mogły ponieść go przez niebo.
Coś go jednak zaniepokoiło. - Patrz i obserwuj! - Znów usłyszał ten obcy głos w mózgu.
Odwrócił się i zmienił sposób patrzenia na świat, by przejrzeć otaczający go mrok.
Rozległa sala zasłana była ciałami śmiertelnych stworzeń. Obok siebie leżeli Saaurowie i istoty zwące się
Pantathianami... a także jeszcze jacyś zupełnie mu nie znani... mniejsi od Saaurów i więksi od Pantathian. Z energii
życiowej tych stworów nie zostało już nic, więc szybko przestał zwracać na nie uwagę.
Pieczęcie znajdowały się na miejscu i nadal istniały bariery, które spowodowały śmierć demonów usiłujących
przejść bez pomocy kompanów. Zbadawszy uważnie pieczęcie, odkrył, że łatwo mogli je usunąć ci, których przysłano tu
przed nim.
Ponownie przyjrzał się leżącym wszędzie ciałom i zdał sobie sprawę, że do odparcia poprzednich wysłanników
użyto wielkiej magii. Potem zaczął się zastanawiać, co przydarzyło się jego braciom. Stwierdził, że gdyby polegli, walcząc,
w rozległej sali powinna jeszcze zostać śladowa choćby ilość ich energii, a nie wyczuł żadnej.
Zmęczony walką i oszołomiony niedawno przyswojoną mocą sięgnął po nią, by usunąć pieczęcie, i usłyszał w swej
głowie głos: - Wstrzymaj się!
Zawahał się i podniósł dłoń, by dotknąć buteleczki, którą nosił na szyi. Nie myśląc o konsekwencjach, otworzył ją i
uwolnił zamkniętą wewnątrz duszę. Ta jednak, zamiast ulecieć ku duszom jej przodków, frunęła ku demonowi.
Kiedy nowy umysł przejmował kontrolę nad jego ciałem, demon szarpnął się i zamknął ślepia. Tylko to, że atak
nastąpił tuż po zwycięskiej bitwie, spowodowało, że Bezimienny poddał się żądaniu uwolnienia schwytanej duszy. Gdyby
nie był oszołomiony nową mocą, przeciwnik nie pokonałby go tak łatwo. Umysł kontrolujący teraz ciało demona zachował
nieco swej osobowości w fiolce i ponownie włożył zatyczkę. Część jego osobowości powinna pozostać oddzielona od
demoniej, by trwać niczym swego rodzaju kotwica przeciwko żądzom i apetytom nosiciela. Nawet i w tym przypadku, z tą
ostoją, opór przeciwko naturze nosiciela miał stać się nieustannym zmaganiem.
Spoglądając swoimi nowymi oczami, powstały przed chwilą stwór bacznie zbadał zapory zaklęć przy portalu i
zamiast je usunąć, zanucił prastare odwołanie się do magii Saaurów i wzmocnił osłony. Z pewną satysfakcją pomyślał o
wściekłości Tugora, kiedy kolejnego posłańca do tego świata ogarną płomienie, których nic nie ugasi. Oczywiście nie
zatrzyma to demonów na zawsze i jeśli im się nie przeszkodzi, kiedyś w końcu znajdą sposób na wtargnięcie do tego
świata, ale dzięki tym zaporom nowy stwór zyskiwał trochę cennego czasu.
Wsuwając szpony i prostując ramiona - które nagle wydały mu się za długie - stwór zaczął rozmyślać o trzeciej
rasie, której przedstawiciele leżeli tu na ziemi. Ciekawe, czy byli sojusznikami, czy wrogami Pantathian i ich
nieświadomych niczego kukiełek - Saaurów?
Na razie jednak musiał odłożyć te rozważania. Nowy umysł, powstały z umysłu demona i schwytanej przezeń
duszy, stopił się w jedność i przyswoił sobie nową, skrytą gdzieś w jego głębi wiedzę. Wyczuł, że po znajdujących się
niedaleko kamiennych galeriach krążą jeszcze przynajmniej dwa bezmyślne demony. Wiedział, że Bezimiennego
wędrującego przez przetokę na karku kapitana chroniły zaklęcia zapór, które oszołomiły poprzednio wysłanych tu
kapitanów, pozbawiając ich woli, przebiegłości i strącając niemal do poziomu zwierząt. Nowo powstały stwór wiedział
jednak i to, że kiedy tamci pożrą kilkanaście ofiar, sycąc się ich energią życiową, przebiegłość i inteligencja wrócą do nich,
a wtedy przypomną sobie o jaskini i portalu, po czym zniszczą zapory, otwierając drogę czarcim hordom.
Przede wszystkim więc musiał je wytropić, by raz na zawsze zażegnać to niebezpieczeństwo. Potem trzeba będzie
odszukać „Jatuka”. Stwór wypowiedział to imię łagodnym głosem. Tym światem będzie rządził syn ostatniego władcy hord
Saaurów na Shila... a bezimienny stwór miał mu wiele do opowiedzenia. W miarę jak postępowało zjednoczenie umysłów,
4 / 199
Raymond E. Feist - FURIA KRÓLA DEMONÓW
natura demona coraz silniej poddawała się kontroli drugiego umysłu. Ojciec Shadu - który teraz służył Jatukowi - przejął
kontrolę nad ciałem demona i ruszył do tunelu. Hanam, ostatni z wielkich mistrzów wiedzy Saaurów, znalazł sposób na
okpienie śmierci i zdrady, a teraz musiał znaleźć sposób na ostrzeżenie swego ludu przed największym z oszustw,
grożącym - jeśli mu się nie przeciwdziała - zagładzie kolejnego ze światów.
Rozdział l
KRONDOR
Erik dał znak.
Żołnierze klęczący w wąwozie nieco poniżej jego pozycji obserwowali, jak w milczeniu rozsyła ich na pozycje.
Jego nowy kapral, Alfred, znajdujący się na drugim końcu linii odpowiedział znakiem, który Erik potwierdził kiwnięciem
głowy. Każdy wiedział, co ma robić.
Nieprzyjaciel rozbił obóz na względnie łatwej do obrony pozycji na północ od szlaku do Krondoru. Mniej więcej
trzy mile dalej leżało miasteczko Eggly, cel, do którego zmierzali najeźdźcy. Przed zmierzchem zatrzymali się i rozbili
obóz, Erik zaś był niemal pewien, że zaatakują tuż przed świtem.
Ukrył swoich ludzi nieopodal i obserwował wroga z wyniosłości, zastanawiając się, co począć. Przypatrując się, jak
rozbijają obóz, doszedł do wniosku, że - tak jak podejrzewał - nie grzeszą nadmiarem porządku i dyscypliny; kiepsko
rozstawili pikiety, a wyznaczeni do nich ludzie zaraz rozpoczęli pogawędki z kompanami i przyglądali się własnemu
obozowisku, zapominając niemal zupełnie o wypatrywaniu nieprzyjaciela. To, że bez przerwy patrzyli ku ogniskom, źle
wróżyło ich zdolności zobaczenia czegokolwiek w mroku. Erik ocenił siłę i pozycję nieprzyjaciela, po czym podjął
decyzję, że uderzy pierwszy. Przewaga liczebna była co prawda po stronie wroga - pięciu nieprzyjaciół przypadało na
każdego z jego ludzi - on jednak mógł wykorzystać element zaskoczenia i miał lepiej wyszkolonych ludzi. To ostatnie
mogło okazać się złudną nadzieją.
Raz jeszcze zerknął na pozycje nieprzyjaciela. Doszedł do wniosku, że straże są tak samo mało czujnie, jak wtedy,
gdy posyłał po swoich ludzi. Było jasne, że żołnierze nie przywiązują zbyt wielkiego znaczenia do swojej misji, jaką miało
być zdobycie leżącego na uboczu miasteczka - główne siły poszły na południe ku Krondorowi. Erik postanowił dać im
lekcję - na wojnie nie ma żadnych mniej znaczących misji.
Gdy zobaczył, że jego ludzie zajęli wskazane im miejsca, zsunął się wzdłuż niewielkiego zagłębienia i wylądował
niemal na odległość ramienia od znudzonego wartownika. Rzucił niewielki kamyk za żołnierza, ten zaś obejrzał się
odruchowo. Zgodnie z przewidywaniami Erika, spojrzał ku obozowi, na ogniska, co go na chwilę oślepiło.
- Co jest. Henry? - spytał siedzący przy najbliższym ognisku wartownik.
- Nic - odpowiedział zagadnięty, odwrócił się i ujrzał stojącego przed sobą Erika.
Zanim zdążył zaalarmować towarzyszy, pięść byłego kowala trafiła go w łeb. Erik złapał padającego i ostrożnie
ułożył na ziemi, by nie narobić hałasu.
- Henry? - odezwał się żołnierz siedzący przy ognisku, próbując bezskutecznie dojrzeć coś w mroku, gdyż przed
chwilą wpatrywał się w płomienie.
- Mówiłem, że nic - odparł Erik, naśladując głos wartownika.
Umiejętności imitacyjne zawiodły go jednak i strażnik otworzył usta, by zaalarmować kompanów, sięgając
jednocześnie po miecz. Zanim jednak zdążył chwycić oręż, Erik dopadł go błyskawicznie, chwycił za kurtkę, pchnął w tył,
przewrócił na ziemię i przyłożył sztylet do krtani.
- Jesteś martwy. Ani mru-mru... Napadnięty spojrzał nań krzywo, ale kiwnął głową.
- No, przynajmniej będę mógł zająć się swoją rybą - rzekł cicho.
Usiadł i zaczął jeść. Dwaj jego towarzysze zamrugali, nie bardzo pojmując, co się dzieje, a Erik obszedł ognisko i
„poderżnął” każdemu gardło, zanim zdążyli się zorientować, że zostali napadnięci.
W tej samej chwili wokół obozu rozległy się wrzaski oznajmujące, że cała kompania Erika runęła na wroga,
podrzynając gardła, przewracając namioty i wywołując ogromne zamieszanie. Jedyną rzeczą, jakiej nie zezwolił im
stosować Erik, było używanie ognia. Kusiło go to co prawda, podejrzewał jednak, że Baron Tyr-Sog nie byłby zadowolony
z powstałych szkód.
Ruszył w głąb obozu, obezwładniając po drodze śpiących żołnierzy. Przeciął kilka linek od namiotów i napawał się
wrzaskami wściekłości uwięzionych pod grubym płótnem przeciwników. W całym obozie rozbrzmiewały przekleństwa
„zabijanych” i Erik z trudem krył rozbawienie. Natarcie było błyskawiczne - dwie minuty po wydaniu sygnału znalazł się
w środku obozu „najeźdźców”. Dotarł przed namiot wodza w tej samej chwili, kiedy wybiegał z niego na poły zaspany
Baron, dopinający rycerski pas z mieczem na nocnej koszuli, najwyraźniej bardzo niezadowolony z tego, że przerwano mu
wypoczynek.
- Co tu się dzieje? - zagrzmiał, zwracając się do Erika.
- Pańska kompania, milordzie, wypadła z gry - oznajmił Erik, lekko dotykając piersi Barona swoim mieczem. - A
pan jest martwy.
Baron uważnie spojrzał na stojącego przed nim młodego, wysokiego człowieka o bardzo szerokich barach i
szczupłej talii. Zbudowany był jak młody bóg kowalstwa. Miał co prawda, pospolite, nie wyróżniające się niczym rysy
twarzy, ale ujmujący, przyjazny uśmiech. Blask pobliskiego ogniska rzucał czerwoną poświatę na jego jasne włosy.
- Bzdura - odpowiedział Baron. Jego pięknie utrefiona bródka i doskonale skrojona koszula nocna powiedziały
Erikowi bardzo wiele o polowych doświadczeniach arystokraty. - Mieliśmy zaatakować Eggly jutro. - Nikt nas nie
uprzedził o tym, że może się zdarzyć... coś takiego. - Mina Barona wyraźnie świadczyła, co myśli o „czymś takim”. -
Gdybyśmy wiedzieli, podjęlibyśmy odpowiednie środki ostrożności.
- Milordzie... - odparł Erik. - Chcieliśmy waszmości tylko coś udowodnić.
- I bardzo dobitnie to udowodniliście - rozległ się głos z ciemności.
W kręgu światła pojawił się Owen Greylock, Kapitan Rycerstwa Królewskiego Garnizonu Księcia Krondoru. W
migotliwym świetle płomieni jego pociągła twarz i szczupła sylwetka wyglądały dość złowrogo.
- Oceniam, że ty i twoi ludzie zabiliście lub unieszkodliwiliście niemal trzy czwarte żołnierzy. Ilu masz ludzi?
- Sześćdziesięciu.
- A ja mam trzystu! - wykrzyknął zafrasowany Baron. - I posiłki górali Hadati.
5 / 199
[ Pobierz całość w formacie PDF ]