[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

 

Wiktor Farkas

 

Ukryte rzeczywistości

 

Wiedza ezoteryczna - wyzwanie naszych czasów

 

Przywykliśmy już do tego, że wielu pojęć używa się, jak komu wygodnie. Jakże często słyszy się o miłości, wierności, przyjaźni, lojalności, moralności i temu podobnych sprawach i jak rzadko słowa te pokrywają się z rzeczywistością. Ale najbardziej lekkomyślnie nadużywane jest prawdopodobnie pojęcie tajemnicy. Czemuż to nie nadaje się rangi tajemnicy, gdy tymczasem największa ze wszystkich tajemnic stale nas otacza: jest nią świat. Przychodzimy na ten świat, dorastamy, wykonujemy różne zawody, przeżywamy chwile szczęścia i nieszczęścia, starzejemy się i znowu ten świat opuszczamy.

 

I wszystko załatwione, prawda? Niektórzy ludzie sądzą inaczej.

 

John Quincy Adams, osiemdziesięcioletni były prezydent USA, w 1848 r. spotkał na ulicy w Bostonie przyjaciela. „Dzień dobry - powiedział przyjaciel - jakże się dzisiaj miewa Quincy Adams?"

 

„Dziękuję - odrzekł były prezydent - John Quincy Adams ma się doskonale. Ale dom, który obecnie zamieszkuje, chyli się do upadku. Chwieje się, fundamenty się kruszą, ząb czasu zdołał go już prawie całkiem zniszczyć. Dach przecieka, ściany się walą i lada podmuch wiatru może go przewrócić. Stare domostwo prawie już nie nadaje się do mieszkania i sądzę, że John Quincy Adams wkrótce będzie musiał się z niego wynieść. Ale sam John Quincy Adams ma się świetnie".

 

Szósty prezydent Stanów Zjednoczonych zmarł 23 lutego 1848 r. John Quincy Adams opuścił swoje stare domostwo i uczynił to pełen ufności, choć nie mógł - jak my wszyscy -mieć żadnego konkretnego wyobrażenia o tym, co go czeka.

 

Czy taka postawa, jaką prezentował John Quincy Adams, musi wyrastać wyłącznie z osobistych przekonań? Nie sądzę.

 

Tak się składa, że żyjemy w fantastycznej rzeczywistości, w której to, co niesłychane, jest na porządku dziennym, a to, co zupełnie nie do wiary, wydaje się możliwe. Istotnie, niezmiernie zwodnicza jest tak zwana moc dowodowa rzeczy, „które są poza dyskusją". Być może jednak trzeba o nich dyskutować, mimo że w pierwszej chwili wydaje się to niedorzeczne.

 

Winston Churchill, późniejszy premier Wielkiej Brytanii, w młodych latach wysoko cenił umiejętność wróżenia z ręki pewnej Cyganki; pewnego dnia jednak uznał przepowiednię tej kobiety za nazbyt absurdalną.

 

Churchill odwiedził Cygankę wraz z kilkoma młodymi oficerami brytyjskimi. Wróżka jednak przesadziła z jasnowidztwem, na widok bowiem dłoni każdego z oficerów wołała: „Linia życia się teraz urywa, to straszne!" Młodzi ludzie się śmiali, a Churchill był poirytowany. Oficerowie ci należeli przecież do najróżniejszych formacji wojskowych i nic ich ze sobą nie łączyło, a mimo to wszyscy mieli wkrótce zginąć? Cóż to za pełne grozy bzdury.

 

Ale to wcale nie były bzdury. Przepowiednia ta miała miejsce w 1914 r. W przededniu pierwszej wojny światowej. Żadnemu z obecnych tam oficerów nie było dane przeżyć pierwszego roku wojny.

 

Rzeczywistość jest fantastyczna.

 

Profesor Cesare Lambroso połamał sobie dosłownie zęby usiłując rozgryźć zagadkę pewnej dziewczyny, która widziała uszami, a zmysł powonienia miała w brodzie albo w piętach; podobnie jak innej kobiety, poddanej doświadczeniom, która z uporem twierdziła, że widzi 33 robaki we własnych jelitach. W czasie przeprowadzonej operacji wydobyto z niej dokładnie 33 robaki.

 

Źródłem podobnych frustracji była pewna pani nazwiskiem Friedericke Hauffe, której lekarz Justinus Kerner przez trzy lata daremnie starał się dociec, jakie sztuczki stosuje jego pacjentka, kiedy czyta książki, rozłożone na własnym brzuchu, zwrócone pismem w dół. Takich i podobnych przykładów jest bez liku. Ani bezlitosne światło nauki, ani chłodny racjonalizm nie są w stanie spowodować ich zniknięcia.

 

Nawet ucieczka na podejrzane tereny peryferyjne, jak parapsychologia, nie daje możliwości choćby tylko zaklasyfikowania niepożądanych faktów. Sromotną klęską kończą się więc próby wyjaśnienia niewytłumaczalnych przypadków prekognicji przez nieco mniej dziwaczną telepatię. Spotkanie Churchilla z chiromancją trzeba rozpatrywać na innej płaszczyźnie. Podobnie jak przypadek pewnego muzyka, który jadąc taksówką przez Bayswater Road w Londynie nagle wiedział, że za niecałą minutę inna taksówka zderzy się z jego pojazdem. Nawet gdyby przechwycił on myśli sprawcy wypadku, to i tak nie mogła być w nich zawarta wiadomość o przyszłym zderzeniu (wtedy sprawca raczej uniknąłby spotkania ze swoim blaszanym vis a vis).

 

Odpowiedzi na pytanie o istotę tych dziwnych zdarzeń można znaleźć jedynie w ramach poszerzonego obrazu świata. W uzyskaniu całościowej wizji świata przeszkadzają nam prawdopodobnie nie tyle ograniczenia narzucone przez naturę, co raczej nasza własna mała wiara.

 

Amerykański psycholog i lekarz William James (1842-1910, starszy brat pisarza Henry Jamesa) eksperymentując z gazem rozweselającym stwierdził, że nasza normalna świadomość na jawie jest tylko szczególną formą świadomości, gdy tymczasem wokół nas czają się niezliczone formy całkiem innej świadomości. Niejedno przemawia za tym, że nasz rozwój, czy raczej ewolucja, sprawia, iż coraz głębiej wrastamy w tę świadomość.

 

Nawet zakres naszego widzenia barw jeszcze dwa tysiące lat temu był mniejszy niż dziś. Arystoteles mówił o trójbarwnej tęczy, podobnie Ksenofanes. Homer nie rozróżniał barwy morza i wina, a Demokryt, twórca pojęcia atomu, musiał się zadowalać barwą czarną, białą, czerwoną i żółtą. W języku praindoeuropejskim w ogóle nie występują nazwy kolorów.

 

Wszystkie barwy, których              ludzie antyku w przeciwieństwie do nas nie byli w stanie postrzegać, istniały także dwa tysiące lat temu. Ksenofanes i inni słynni myśliciele nic o nich nie wiedzieli, mogli - co najwyżej - przeczuwać ich istnienie.

 

Nieodparcie nasuwa się analogia, którą wyraża pytanie: Co jeszcze tam „na zewnątrz" pozostaje do dziś nieuchwytne dla naszych zmysłów?

 

Nie dość na tym; czy mamy możliwość przekroczenia progu obszerniejszej rzeczywistości, a jeśli tak, to w jaki sposób tego dokonać?

 

Dr K. Szamburnanda, gubernator Rajasthan i nauczyciel sanskrytu i jogi, jest przekonany, że możemy się uwolnić z pęt jednostronnego ukierunkowania na zaspokajanie popędów, uważanego na Zachodzie za treść życia. Nie ulega kwestii, że nie jest to łatwe przedsięwzięcie; sprawa nie jest jednak beznadziejna, jeśli zna się drogę albo sądzi, że ją zna. Wiedza ezoteryczna mogłaby być jedną z takich dróg, może nawet tą właściwą.

 

Coraz więcej ludzi wyznaje dziś pogląd, że wiedza ezoteryczna pozwoli im wejść zarówno w regiony ukryte w nas samych, jak i znajdujące się tam „na zewnątrz". Obecny wzrost popularności wiedzy ezoterycznej pod wieloma względami wynika z poczucia zagubienia w naszej zmechanizowanej, wyzutej z głębszych treści teraźniejszości.              Takie stwierdzenie jednak niczego naprawdę nie wyjaśnia, a już najmniej dotyka istoty wiedzy ezoterycznej, która bynajmniej nie jest przebrzmiała. Kto poważnie zajmuje się myślą ezoteryczną i ezoterycznymi fenomenami, ten stwierdzi, że cofa się jedynie chronolo­gicznie; jeśli zaś idzie o osobiste horyzonty, postępuje naprzód, ku szerszej wizji świata, która prawdopodobnie była bliższa generacjom naszych przodków niż dzisiejszych skomputeryzowanych specjalistów.

 

W niniejszej książce pragniemy się zmierzyć z ową inną wiedzą, z której zawsze mogliśmy czerpać i z której czerpali ezoterycy wszystkich epok.

 

Zachowując nastawienie pozytywne, ale nie bezkrytyczne, rzeczowe, ale bez klapek na oczach, wybiegając śmiało myślą naprzód, ale bez popadania w bezpodstawne spekulacje, chcemy doprowadzić do spotkania tego, co prastare i rewolucyjnie nowe...

 

W trakcie moich wysiłków nad opracowaniem (z konieczności wybiórczego) całościowego obrazu wiedzy ezoterycznej, sam nauczyłem się takich rzeczy, których przedtem nie przeczuwałem; zapragnąłem więc, aby czytelnik uczestniczył w tej stopniowej ewolucji. Aby podobnie jak ja poczuł tchnienie innej, obszerniejszej rzeczywistości, gdy choćby tylko trochę uniesie się zasłona skrywająca misterium świata, pozwalając przeczuć to coś więcej poza jedzeniem i piciem, rozmnażaniem się i zabijaniem, życiem i umieraniem, co od tysiącleci wypełnia życie Homo sapiens. Stan otaczającego nas świata pokazuje, że rosnącej w lawinowym tempie górze wiedzy odpowiada co najwyżej pagórek mądrości (czy raczej trudna do zauważenia wypukłość terenu). Osobliwe, że jesteśmy jeszcze z tego dumni.

 

Pielęgnowane przez całe pokolenia przekonanie, że natura jest wielkim, bijącym sercem, a każde zdarzenie ma w niej swoje znaczenie i wiąże się z wszystkimi innymi zdarzeniami, zostało zarzucone, a ignorancję czczono jako postęp. Dopiero w naszym stuleciu znowu zmienia się sposób myślenia - albo wraca dawniejszy.

 

Dziewiętnastowieczni naukowcy odrzucili jako śmieszny pogląd, jakoby istniał związek między znakami na niebie a zdobyciem Anglii przez wikingów w roku 1066, co wyrażają 72 sceny słynnego gobelinu z Bayeux w Cal­vados w Normandii. Dziś z równań nowej fizyki wyłania się „gobelin przestrzeni i czasu", obejmujący cały wszechświat, człowieka i kosmos, przestrzeń i czas, wczoraj, dziś i jutro.

 

Jeśli wymieniamy całkiem konkretny gobelin jednym tchem z „gobelinem" matematycznej abstrakcji, to mamy do czynienia tylko z grą słów, której nie należy brać na serio. Natomiast bardzo serio należy traktować myśl, która jest w tym zawarta: wielusetletni rozłam między mechanistyczną, naukową a duchowo-filozoficzną wizją świata nie tylko przestał się pogłębiać, ale nawet zapoczątkowano jego przezwyciężenie.

 

Trzeba było zdać sobie sprawę, że rozdrabnianie wiedzy na poszczególne dyscypliny prowadzi donikąd. Ostatecznym jego rezultatem byłby „absolutny specjalista", który wie wszystko o niczym. Wniosek ten nie jest tak nowoczesny, jak by się zdawało. Zawsze istnieli naukowcy, którzy umieli wzrokiem sięgać ponad przegródkami i domyślali się pod powierzchnią rzeczy czegoś więcej niż tylko sprężyn, kół zębatych i dźwigni.

 

O wiele dłużej jednak istnieje wiedza ezoteryczna i jej wyznawcy. Na ich sztandarach była wypisana całość i harmonia. Nigdy nie próbowali rozkładać wielkiej tajemnicy świata na małe tajemnice nadające się do zaszufladkowania, ponieważ wiedzieli, że nie jest to możliwe. Nigdy nie dręczył ich przymus konkretności, jeśli nie była ona możliwa. Tego rodzaju sztuczki pozostały domeną trzeźwego przyrodoznawstwa, które próbowało je stosować aż do naszego stulecia, niczym sprzedawca obuwia, który chce w sposób rzeczowy uzasadnić, że modne buty są wewnątrz większe niż na zewnątrz.

 

Podobne starania należą do przeszłości. Dzisiejszą naukową wizję świata można z całą słusznością określić jako mistyczną; albo ezoteryczną. Poznamy ją i przekonamy się, że wiedza ezoteryczna nie ulega przez to demistyfikacji, ale zostaje umocniona. Takie właśnie olśnienie przeżyłem i odzwierciedla je ta książka. Prag­nąłem w niej przedstawić wiedzę ezoteryczną w jej podstawowych zarysach, przekazać własne wnioski, udzielić praktycznych wyjaśnień i wskazówek i prześledzić ukrytą nić przewodnią tej wiedzy. Nie mam zamiaru wysuwać żadnych dogmatycznych twierdzeń, uznawać czegokolwiek za ostateczny kształt mądrości ani jakiejkolwiek sprawy za załatwioną raz na zawsze. Ostatnie słowo należy do czytelnika. To jemu ukaże swą zawartość ezoteryczny róg obfitości, dla niego ezoterycy i okultyści wyjdą przed kurtynę, od niego będzie zależało, czy zechce przyjąć wiedzę ezoteryczną jako pomoc w życiu i/lub sposób pojmowania świata i poznać teorię magii.

 

Paleta tematów jest bogata i fascynująca. Komu trudno się rozstać z klapkami na oczach, tego ostrzegamy - niespodzianki są nieuniknione. Ten jednak, komu skrajny materializm z jego alternatywą albo-albo zawsze wydawał się podejrzany, znajdzie tu potwierdzenie. Nie musimy już decydować się na jedną z dwóch ewentualności: albo bezpośrednie przeżywanie świata, albo intelektualna analiza.

 

Nie ma bowiem między nimi różnicy.

 

        Świat wewnętrzny i zewnętrzny łączą mosty i wystarczy tylko na nie wejść. Wiele z nich jest ezoterycznej natury, może nawet wszystkie, kto wie. W każdym razie jednak wiedza ezoteryczna wskazuje drogę ku lepszemu zrozumieniu naszego bytu, a nierzadko ku osobistemu spełnieniu w życiu. Z pewnością jest ona w stanie rozbudzić uśpiony w nas potencjał, a może nawet wyprzedzić dalszy rozwój człowieka; może sprawić, że ten rozwój dokona się w ciągu kilku lat studiów i indywidualnych ćwiczeń w poszerzaniu własnej świadomości. Takie jest w każdym razie zdanie autora.

 

Ostatecznie czytelnik zdecyduje, czy je podzieli i w jakiej mierze. Chciałbym w tym miejscu prosić go o wyrozumiałość, jeśli z czymś się nie zgodzi albo boleśnie odczuje brak czegoś.

 

Niniejsza książka ma na celu prezentację wiedzy ezoterycznej i jej zastosowań, ale nie rości sobie pretensji do tego, co niemożliwe. Nie może być pełną inwentaryzacją wiedzy ezoterycznej, jest natomiast rezultatem uczciwej próby autora zmierzenia się z fantastyczną rzeczywistością poza granicami tego, co zbadane, wykazania wszelkich możliwych powiązań i przedstawienia czegoś nowego nawet wtajemniczonym.

 

Viktor Farkas Latem 1990 r.

 

Część I

 

Wiedza ezoteryczna i ezoterycy

 

W poszukiwaniu „rozleglejszej wiedzy"...

 

Nauka jest budowlą wzniesioną z faktów, podobnie jak dom jest budowlą wzniesioną z cegieł; jednak samo nagromadzenie faktów ma równie mało wspólnego z nauką, co sterta cegieł z domem.

 

Remi Poincare

 

Z pewnością jest trudno - i z każdym dniem coraz trudniej - nadać sens swemu życiu albo w ogóle odkryć jakiś sens w świecie. Palące pytanie: „Po co właściwie to wszystko?", albo zostaje bez odpowiedzi, albo skłania do udzielania odpowiedzi tak różnych, że prawie nie sposób ich ze sobą pogodzić. Jedynym stałym punktem naszego bytu jest - jak się zdaje - potrzeba odkrycia takiego punktu. Innymi słowy, takiej wizji świata, która się „na coś zda".

 

Czysta nauka nie jest przy tym zbyt pomocna. Co gorsza, jak się zdaje, woła ona gromkim głosem „Stój!" wobec każdej myśli zmierzającej w „niepoważnym" kierunku, zawsze gotowa do popierania czystego materializmu argumentami zimnymi jak lód i jasnymi jak szkło.

 

Jak się rzekło, tak się tylko wydaje. Naprawdę bowiem obraz wszechświata według dzisiejszego stanu nauk przyrodniczych jest jeszcze bardziej dziwny, niż zawsze się obawialiśmy, ani o włos bardziej konkretny od reinkarnacji, aury czy karmy. Jedyna różnica polega prawdopodobnie na tym, że zjawiska fizyczne dają się wyrazić metodami matematycznymi, ezoteryczne nie; ale to już wszystko.

 

Przyznał to nie kto inny tylko sam Albert Einstein już wiele dziesiątków lat temu. Powiedział on: „Pojęcia i podstawowe prawa, na których opiera się teoria, są dowolnymi wytworami ducha człowieka, których nie da się usprawiedliwić ani naturą ducha ludzkiego, ani w żaden inny sposób a priori. Jeśli twierdzenia matematyki odnoszą się do rzeczywistości, nie są pewne; a jeśli są pewne, nie dotyczą rzeczywistości".

 

Można to wyrazić w bardziej prowokujący sposób: Coś może być dokładnie takie, jakim się nam przedstawia, albo dokładnie na odwrót. Wiedzieć nie będziemy tego nigdy.

 

Fizyka jest nauką elementarną, być może najbardziej elementarną ze wszystkich nauk. Jej podstawowa teza o niepoznawalności „rzeczy samej w sobie" powinna właściwie obowiązywać we wszystkich dziedzinach - od historii do archeologii, od biologii do medycyny, od teorii ewolucji do psychologii itd.

 

Czy powinniśmy zatem wyrzucić wiedzę odziedziczoną po ojcach jak zbędny balast i zastąpić ją czymś innym? Nie, nie powinniśmy tego robić. Oznaczałoby to bowiem tylko zamianę jednego poddaństwa na inne.

 

Bardziej sensowne jest odrzucenie przeświadczenia, że nie może istnieć to, co istnieć nie powinno, i zastanowienie się nad tym, co istnieje de facto (jeśli nawet sprzeciwia się to utartym koncepcjom nauki).

 

Prawdopodobnie istnieje niewidzialna historia (tak zatytułowała Margret Boveri, niemiecki entomolog, drugą część swego obszernego dzieła historycznego pt. Der Verrat im 20. Jahrhundert), niewidzialna nauka, istnieją niewidzialne społeczeństwa, niewidzialne istoty, niewidzialne siły i niewidzialne struktury wszelkiego rodzaju. Krótko mówiąc, istnieje niewidzialna - inna - rzeczywistość, która nam się objawia jedynie w postaci maleńkich elementów puzzli.

 

Każdy z nas ma dostęp do innych elementów i konstruuje z nich inny obraz kryjącej się za nimi rzeczywistości. (Nowoczesna fizyka kwantowa nie mówi zresztą niczego innego. )

 

Teraz pozostaje jeszcze tylko krytyczne pytanie: Czy istnieją takie elementy, z których można złożyć rzeczywistość fantastyczną?

 

Istnieją. Oczywiście, nie są one uporządkowane i starannie poukładane, przypominają raczej kolorowe kule dokładnie wymieszane w worku. Jednak także beznamiętne przyrodoznawstwo nie jest w stanie zaproponować mniej chaotycznej wizji kosmosu, przeciwnie, stokroć bardziej dziwaczną. „Słowem się tnie jak ostrza świstem"*, zauważa Mefistofeles w pierwszej części Fausta Goethego, zwracając się pośrednio do każdego, kto jest rzecznikiem większej - w ostatecznym sensie także ezoterycznej - prawdy, aby zaprezentował fakty.

 

Spróbujmy zatem walczyć faktami w obronie tej wizji świata. Jest to możliwe, ale nie takie proste. Punkty wyjścia można znaleźć wszędzie i nigdzie. Pełen chaosu jest już świat widzialny, „oficjalny". Dlatego najlepiej chyba będzie nawet się nie zbliżać do ukrytej Drugiej Rzeczywistości, posługując się mechanistycznym porządkiem choćby Izaaka Newtona (który i w oczach uznanej nauki w specjalnych dziedzinach odsłużył już swoje). Zamiast tego rozłóżmy najróżnorodniejsze odłamki ukrytej rzeczywistości równoległej. Rzeczywistości, która wyraźnie kłóci się ze znaną nam oficjalną wersją (czy to w historii, w działalności badawczej, czy gdzie indziej). Jeśli będziemy patrzeć bez uprzedzeń, to tu i ówdzie zwrócą naszą uwagę sprzeczności; rozbieżności między prostoliniowym, przyczynowym i odartym z tajemnicy światopoglądem rodem z podręcznika a tym, co zdaje się dziać „tam, na zewnątrz".

 

Coś się dzieje - i to na wszystkich „frontach". Do opinii publicznej przenikają, można sądzić, wysterylizowane, wstępnie posortowane i ocenzurowane wiadomości.

 

Nie dość na tym.

 

Na przykład wiele spośród największych odkryć w dziejach ludzkości wykorzystano, co dziwne, dopiero po długim terminie oczekiwania - pięćdziesięciu lat i więcej. Antybiotyki odkryto już w 1910 r., jednak zastosowano je dopiero w latach czterdziestych. Energia jądrowa była już znana w 1919 r., ale każdy wie, kiedy faktycznie zaczęła swój „triumfalny pochód".

 

W latach dwudziestych w pełni rozwinięte były teorie fizyczno-matematyczne na temat rezonatorów wnękowych, równowagi termicznej (statystyka Bosego-Einsteina lub Boltzmanna) i entropii. Gdyby kontynuowano prace nad nimi, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że lasery i nadprzewodniki weszłyby do zastosowania już w 1930 r., co nie tylko pchnęłoby naprzód teorię informacji, ale i zaoszczędziło technice telekomunikacyjnej dziesiątków lat prób po omacku. Od 1970/71 r. geriatria mogłaby skutecznie zwalczać starzenie się.

 

Jeszcze bardziej niepojęte wydaje się niezmącone uśpienie rewolucyjnych zasad - w niektórych przypadkach trwające całe stulecia; oto przykłady: sformułowanie mechaniki lotu śmigłowca przez Leonarda da Vinci (realizacja ok. 1930); zagubiona (?) wiedza starożytności; zignorowane odkrycie przez Mendla w 1866 r. praw dziedziczenia, które zaczęto uznawać dopiero po 1900 r. wobec dokonanych niezależnie od siebie ponownych odkryć Corrensa, de Vriesa i Tschermaka.

 

Wyliczenie to można by kontynuować jeszcze długo. Oczywiście, interesujące jest pytanie, co z tego wszystkiego wynika? Czy występuje tu zmowa milczenia, czy całkiem po prostu zatriumfowała ignorancja człowieka?

 

Prawdopodobnie ani jedno, ani drugie, albo i jedno, i drugie.

 

Krótko mówiąc: Nic nie jest pewne - i nigdy nie będzie. Nie można uchwycić rzeczywistości całościowo, ale co najwyżej w postaci wycinków. Tu tkwi sedno sprawy i klucz do poszerzenia horyzontu.

 

Nie mamy zamiaru wysuwać tezy, że wszystkie zapomniane odkrycia, dokumenty, wynalazki itp. były (i są) celowo trzymane pod kluczem, chcemy jedynie powiedzieć, że nasza „pewna wiedza" stanowi jedynie wierzchołek góry lodowej. Nie wiemy, jak wielka jest część niepoznawalna - jednak ona istnieje.

 

Nie jest naszym zamiarem dociekać np., co się stało z rewolucyjną tajną bronią III Rzeszy, która została potajemnie wywieziona przez zwycięskie mocarstwa (wśród nich nadal nie znany metal o wymownej nazwie „gąbka powietrzna", działa pneumatyczne wystrzeliwujące wiry zjonizowanego gazu, który miał powodować wybuchy samolotów, zdalnie sterowane myśliwce przechwytujące Messerschmitta o nazwach „Krach" i „Donner", projektory pól elektrostatycznych itd.). Wszystkie te rzeczy, o których więcej nie słyszano - zwłaszcza rewolucyjna konstrukcja tuneli aerodynamicznych - mają tyle wspólnego ze znanymi na całym świecie udoskonalonymi rakietami z Peenemiinde, co kusza z karabinem maszynowym.

 

Nie będziemy dociekać, czy ZSRR* faktycznie przygotowuje się do wojny parapsychologicznej albo czy prawdą jest, że Pentagon ukrywa zwłoki załogi o karłowatym wzroście z rozbitego UFO w bazie lotniczej Wright Patterson w Dayton (Ohio), na terenie poligonu lotniczego Roswell na pustyni w Nowym Meksyku albo gdziekolwiek indziej. Zrezygnujemy również ze zgłębiania kwestii, jaki cel naprawdę miała operacja wojsk USA o kryptonimie Highjump, przeprowadzona w 1947 r. na Antarktydzie. Według oficjalnej wersji zadaniem zgrupowania składającego się z trzynastu okrętów wojennych, lotnis­kowca, dwóch okrętów pomocniczych, sześciu dwusilnikowych transportowców R4D, sześciu łodzi latających Martin PMB, sześciu śmigłowców i 4000 uzbrojonych po zęby marines pod komendą weterana bieguna południowego, admirała Richarda Evelyna Byrda, było wykonanie mapy wybrzeża Antarktydy(!).

 

Dziwnym trafem te jedyne w swoim rodzaju geodezyjne siły zbrojne uformowano w trzy kolumny uderzeniowe nacierające w kierunku Ziemi Królowej Maud, dawniej domeny Norwegii, którą zaanektowały Niemcy hitlerowskie. Z przyczyn, których nie podano do publicznej wiadomości, ta „ekspedycja geologiczna" zakończyła się katastrofą. Okręty nie powróciły, a żołnierze zginęli. To, co nastąpiło potem, służyło jak zawsze dezinformacji opinii publicznej. Innymi słowy, była to jedna z ukrytych stron rzeczywistości... Dość o tym, można by o niej pisać bez końca, odbiegając od tematu książki.

 

To, co należało wykazać, stało się natychmiast widoczne: Wystarczy zupełnie dowolnie usunąć kilka cegieł z budowli „pewnych faktów", a za każdym razem przekonamy się, że za nimi kryje się druga budowla. Nie będziemy na razie rozważać kwestii, czy niebezpieczne tematy (jak w przytoczonych przykładach) ulegają „automatycznemu kamuflażowi". Nie można wprawdzie poznać w całości ukrytej drugiej budowli, ale w równie małym stopniu można zaprzeczyć jej istnieniu.

 

Nie mamy zamiaru tego robić, wprost przeciwnie - uczynimy następny, konsekwentny krok. Przyjrzymy się temu, czego być nie powinno (i co chyba tylko z tego względu, a nie z żadnego innego jest taktownie przemilczane), i poszukamy przejawów realności tego, co fantastyczne. Tym razem w przeszłości, która się okazuje zdumiewająco nowoczesna...

 

W mitologii greckiej występuje Proteus, bożek morski, znający przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Umiał on przybierać różne postacie, co pozwalało mu unikać odpowiedzi na pytania ludzi. Dopiero po jego schwytaniu i zmuszeniu do zachowania jednej postaci, można było w sposób pewny określić przyszłość.

 

To tylko legenda - a jednak każdego fizyka naszych czasów natychmiast uderzy osobliwe podobieństwo do zjawiska załamywania się funkcji falowej (albo wektora czasu) w mechanice kwantowej. Przypadek (cokolwiek miałoby to znaczyć).

 

Zwolennicy najróżniejszych kierunków ezoterycznych, okultystycznych, filozoficznych albo religijnych - od hermetyków do wyznawców lodowej kosmogonii Horbigera -reprezentują pogląd, że człowiek jest nierozłącznie związany z wszechświatem. Wszystko z wszystkim się wiąże i oddziałuje na siebie nawzajem. Procesy kosmiczne mają odpowiedniki na Ziemi, nie wyłączając mikrokosmosu cząsteczek, a nawet tańca fal cząstek elementarnych.

 

„Jak w górze, tak na dole", czytamy u Hermesa Trismegistosa i w Księdze Zohar. Dziwnym zrządzeniem losu naukowcy naszego stulecia, wśród nich Albert Einstein, wysunęli tezę, że istotnie każda cząstka elementarna w kosmosie w niewytłumaczalny sposób i z szybkością większą od szybkości światła komunikuje się z każdą inną cząstką. Nawet jak na Einsteina jest to śmiałe stwierdzenie. Inni uczeni, jak choćby John S. Bell, podążyli tym tropem, tworząc np. teorię „kosmicznego kitu". No cóż, teorie. W grudniu 1982 r. fizycy Alain Aspect, J. Dalibard i G. Roger dowiedli praktycznie słuszności tej abstrakcyjnie matematycznej koncepcji wprost ezoterycznych powiązań wszystkiego ze wszystkim. Jak w górze, tak na dole...

 

Nie będziemy jeszcze w tym miejscu mówić o nowej dyscyplinie, jaką jest biofizyka, która definiuje życie jako konieczne następstwo wzajemnych oddziaływań między gwiazdami a planetami, mimo że należy to do tematu.

 

Równie stare jak przekonanie o powiązaniu człowieka z kosmosem są mity o „wtajemniczonych", którzy posie­dli władzę nad materią. Legendy te pochodzą z najróżniejszych źródeł, a ich podstawowa substancja jest dziwnie jednolita: „człowiek-bóg wyposażony w kształtującą siłę". Substancję tę można by - w nowoczesnym sformułowaniu - rozumieć jako przekonanie, że świadomość kształtuje rzeczywistość (występujące od sufizmu do materiału Seta).

 

Ale takie twierdzenie jest chyba zbyt absurdalne? Wcale nie jest!

 

Hipoteza obserwatora, wysuwana przez fizykę kwantową, znaczy ni mniej, ni więcej tylko tyle, że bez obserwatora rzeczywistość nie istnieje, czy też że jest on w stanie zmieniać ją przez sposób swojej obserwacji. Ta koncepcja, wręcz sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem, jest jedyną zdolną spójnie opisać rzeczywistość. Znajduje ona potwierdzenie eksperymentalne, wyjaśnia dualizm korpuskularno-falowy, paradoks podwójnej szczeliny i katastrofę ultrafioletową. Zgodnie z nią płoną gwiazdy i powstają przedmioty tak konkretne, jak tranzystory czy lodówki.

 

Kiedy Asaph Hall, astronom amerykański, odkrył w 1877 r. księżyce Marsa, ogarnęło go takie przerażenie, że nazwał je Phobos i Deimos (Trwoga i Lęk). Reakcja ta miała dwojaką przyczynę.

 

Po pierwsze, Hall zupełnie nie potrafił pojąć, jak to było możliwe, że pisarz angielski Jonathan Swift (I 667 - 1745, autor Podróży Guliwera) w tomie Podróż do Laputy pisał o dwóch księżycach Marsa, ściśle podając ich odległość i orbity. Po drugie, astronoma przerażał fakt, że oba satelity wyłoniły się z mroku nagle (jeszcze poprzedniej nocy nie można ich było wypatrzeć przez teleskopy silniejsze niż używany przez HalIa).

 

Czy mamy tu do czynienia z przypadkiem prekognicji (u Swifta) i z potwierdzeniem wtedy jeszcze nie znanej hipotezy obserwatora (księżyce się „pojawiły", ponieważ Hall" w nie wierzył")?

 

Nie będziemy bliżej roztrząsać tego zagadnienia. Jedno wszakże jest pewne, że istnieje zarówno opowiadanie Swifta, jak satelity Marsa Phobos i Deimos, i że tego zbiegu okoliczności nie da się wyjaśnić.

 

Porzućmy teraz rojące się od błędnych ogników tereny nauki i zajmijmy się sprawami nieco bliższymi ziemi, a mianowicie historią; w dodatku taką, w której uczestniczyły miliony jeszcze żyjących ludzi.

 

Które dzieło historyczne, omawiające okres III Rzeszy, wspomina o tym, że w czasie owych dwunastu lat panowania hitlerowców nowo przyjmowani pracownicy musieli podpisywać następujące oświadczenie: „Przysięgam, że uznaję słuszność kosmogonii lodowej?"

 

W swoim światowym bestsellerze pl. The Morning ofthe Magicians Francuzi Louis Pauwels i Jacques Bergier dowiedli przekonywająco, że na krótki czas w środku Europy rozkwitła „Rzesza Okultystyczna", której władcy wierzyli w czary i stosowali środki techniki dla wspomagania magii, a magię w celu udoskonalenia techniki. Sprawy te przeszły nie zauważone przez większość ziomków, zignorował je Trybunał Norymberski (wszystko jedno z jakich przyczyn), a poważna his...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wiolkaszka.pev.pl
  •