[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->1.W pięć godzin po znalezieniu w piwnicy zdewastowanej willinad Wannsee zwłok dziewczyny Katarzyna Ledermacherrozpoczęła urlop.Było pół do siódmej rano, na dworze panował jeszcze mrok,łagodny poranek w końcu lutego. W hali dworca lotniczegoTempelhof pierwsi pasażerowie czekali przed okienkami.Katarzyna z zadowoleniem przyglądała się, jak ważą jej bagaż,po czym wymachując torebką przeszła do kontroli paszportów.Drżała z zimna. Była przemęczona i nie wydobrzała jeszczezupełnie po ciężkiej grypie jelitowej. Chociaż w hali było ciepło,podniosła kołnierz wytartego brązowego płaszcza z jagnięcejskóry. - Przecież nie będzie ci tam potrzebny - mruknął jeszczenagi, zaspany Robert, gdy na dole rozległ się krótki klaksontaksówki. A Katinka, zagrzebana w prześcieradła i poduszki,niechętnie otworzyła jedno oko, gdy Katarzyna weszła do jejpokoju i pochyliła się, by ją ucałować na pożegnanie. - Pa,mamo - powiedziała Katinka, zamykając z powrotem oko. -Zgaś tylko światło w przedpokoju.Katarzyna gmerała właśnie w torebce, szukając paszportu,gdy usłyszała za sobą basowy głos:- Pani Ledermacher!Odwróciła się lekko.Przez halę biegł ku niej Gerfried. Starał się przy tym rozjaśnićponury wyraz swojej pomarszczonej twarzy i przytłumićdonośny głos.- Dobrze, że jeszcze panią złapałem.Gerfried i Katarzyna pożegnali się trzy godziny temu przyzdemolowanej bramie ogrodowej willi nad Wannsee, gdywynoszono już zwłoki dziewczyny na ulicę, kolega odzabezpieczania śladów sortował swoje plastykowe woreczki ifolię w świetle reflektorów samochodu policyjnego, a fotograf,mrukliwy jak zawsze, rzucił kamerę na tylne siedzenie swegowozu. Gerfried spojrzał na księżyc do połowy zasłonięty powolisunącymi chmurami i życzył jej przyjemnego urlopu.- Gerfried. - Katarzyna starała się uśmiechnąć, alespostrzegła, że jej się to nie udaje. - Jeżeli przysłał pana szef,proszę mu powiedzieć...Wydatne jabłko Adama pod kołnierzem jasnego, je-dwabistego golfu Gerfrieda poruszało się w górę i w dół.- Torebka - szepnął.W torebce tamtej dziewczyny poza kosmetycznymidrobiazgami i notesikiem z wieloma adresami znalezionostarannie zasznurowaną paczuszkę, owiniętą w papier znapisem: REINHARD - Zabawki. Bazylea.- Tam był granat ręczny - szepnął Gerfried tak wyraźnie, żekilka osób obejrzało się. - Starszy typ, brytyjski - dodał trochęciszej, ale znacząco, jak gdyby brytyjskie granaty ręcznestarszego typu były szczególnie niebezpieczną broniąwybuchową.- Niech pan to omówi z Doris i Zoblem - powiedziałaKatarzyna i podała paszport urzędnikowi, który nieufniespoglądał na Gerfrieda. Urzędnik zaczął natychmiast wertowaćksięgę poszukiwanych.- Ale szef - szepnął znowu głośno Gerfried - szef prosi panią,żeby przez wzgląd na tę okoliczność...- Proszę go pozdrowić - odparła Katarzyna, chwyciła paszporti ruszyła w stronę kabiny, gdzie sprawdza się, czy pasażerowienie mają przy sobie broni. Po trzech krokach odwróciła sięnagle. Zobaczyła to, czego oczekiwała: na twarzy Gerfriedamalowała się ulga. Jej odmowa zrezygnowania z urlopu zpowodu brytyjskiego granatu starszego typu oznaczała, żekierownik wydziału przekaże sprawę do wyjaśnieniaGerfriedowi. Skinęła głową. Lubiła go, pomimo staromodnego,usłużnego sposobu bycia I powtarzania od czasu do czasuuwagi, iż z zasady nie uznaje kobiet jako zwierzchnikówmężczyzn.- Na pewno rozwikła pan tę sprawę z torebką, Gerfried -powiedziała.Dwadzieścia minut później zobaczyła z góry światła wieżyradiostacji zachodnioberlińskiej i wieży telewizyjnej przy placuAleksandra. A półtorej godziny później, w Dusseldorfie, biegłado okienka biletowego charterowej maszyny, zdecydowana wżadnym wypadku nie zważać na ewentualnie nadawane przezgłośnik komunikaty, wzywające panią Ledermacher z BerlinaZachodniego w pilnej sprawie do telefonu. Żadnegokomunikatu jednak nie nadano. Blondynka za ladą, wydającakarty pokładowe, powiedziała tylko, nie podnosząc wzroku:- Pani jest z Berlina Zachodniego, czy pani wie, że tamwłaśnie uprowadzono jakiegoś polityka? - Jakiego, niewiedziała.Katarzyna, trzęsąc się z wyczerpania, dobiegła ostatnia dowypełnionego po brzegi samolotu, z dezaprobatą obserwowanaprzez stu osiemdziesięciu pasażerów, i możliwie najskromniejusiadła na wskazanym miejscu obok masywnej parymałżeńskiej.Bezpośrednio po starcie małżeństwo zaczęło się nawzajemkarmić keksami. Wkrótce owionęły Katarzynę kłęby dymu zpapierosów sąsiadów. Przyjemnie ogłuszona hukiem motoru iwesołym gwarem dookoła, Katarzyna myślała o granacie wtorebce denatki i o politykach z Zachodniego Berlina, którzymogli wchodzić w rachubę w związku z uprowadzeniem. Potemzasnęła.2.Jeszcze trzy tygodnie temu, dręczona wysoką gorączką,wymiotami i skurczami jelit, nie ważyła się myśleć o urlopie. Żubiegłego roku pozostało jej pięć dni, ale chciała je wykorzystaćna wyjazd z Robertem do Pragi w czasie świąt Wielkanocy.Katinka zostałaby wtedy u swego ojca w Szwajcarii. Kiedyjednak szef Katarzyny, masując w zamyśleniu łysą głowę,niemalże służbowo zarządził, żeby natychmiast wzięłaczternaście dni urlopu na wyjazd „gdzieś tam na południe”, aponadto doktor Martin, lekarz policyjny, i jej współpracownicyGerfried, Zobel i Doris Wingert nalegali na nią, przede
[ Pobierz całość w formacie PDF ]