[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W�adys�aw Stanis�aw ReymontFermentyTom II- Depesza od doktora; przyjedzie towarowym o pierwszej; pan naczelnik go wcze�niej widoczniezam�wi�?- Co to pana obchodzi! - mrukn�� zawiadowca drogi odbieraj�c depesz�.Telegrafista cofn�� si�, zmieszany nieco, do telegrafu, usiad� przy aparacie, zatopi� d�ugie, chude,nerwowe palce w jasnych jak len w�osach i zapatrzy� si� przez okno w zamglony jesienny dzie�. Ciszasi� rozla�a i zdawa�a si� zatapia� ca�� stacj� w nudzie, zimnie i wilgoci. Deszcz p�uka� szyby zjednostajnym, usypiaj�cym brz�kiem i jakby zwi�zywa� niebo i ziemi� miliardami szarych sko�nychw��kien, a zegar, umieszczony w wysokiej szafce i maj�cy cyferblat na zewn�trz stacji, cyka� z okropn�monotoni�.Telegrafista nie m�g� usiedzie� na miejscu, wsta� i chodzi� na palcach spogl�daj�c z pewn� obaw� nadrzwi otwarte do pokoju zawiadowcy, to na peron przemi�k�y, szkl�cy si� wod�, to, z czo�em na szybiedrzwi wspartym, s�ucha� d�wi�k�w fortepianu p�yn�cych niby s�aby szmer z pi�tra stacji - ale odchodzi�zaraz, bo te r�wne, jednostajne rytmy, wybijane ci�gle w k�ko, denerwowa�y go jeszcze bardziej.Usiad� znowu przy aparacie i zacz�� pisa� list."Mamusiu! Tak si� nudz�, droga mamo, �e a� mi si� w tej chwili p�aka� zachcia�o. Jest tak mokro, takzimno, tak brzydko, �e mi� ogarnia rozpacz. Mamo, czy ja d�ugo b�d� musia� siedzie� w tym Bukowcu?Bo, przy tym wszystkim, czuj� si� bardzo niezdrowy.Wczoraj zacz�o mi strzyka� pod lew� �opatk�, roztar�em kamfor� i przesz�o - ale dzisiaj j�zyk niecoob�o�ony i nic a nic nie mam apetytu, chocia� ta kaczka, kt�r� mi mama przys�a�a, a szczeg�lnienadzienie by�o pyszne. Koszyczek odsy�am i sze�� par mankiet�w brudnych, i kamaszki dopodzelowania. Mo�e mi mamusia kupi i przy�le r�kawiczki lapis, z czarnym wyszyciem. Wie mamusia,dzisiaj rano tak si� zgryz�em, �e ba�em si�, aby mi to nie zaszkodzi�o, bo ta Andrzejowa zbi�a te zielone�abki, co to wuj przywi�z� mi z Wiednia, pami�ta mama? A by�y takie �liczne i ogromnie si� wszystkimpodoba�y. Mamusiu! a flanelowy kaftanik, to ju� by warto mie�, bo lada dzie� mog� by� przymrozki -my�l�, �e nie potrzeba kupowa� nowego, bo tamten..."Ukry� list pod papiery, aparat zacz�� przywo�ywa� gwa�townie, a p�niej wybija� znaki na w�skim paskupapieru, kt�ry si� odwija� z kr��ka. Telegrafista czyta� uwa�nie, gdy od peronu wszed� dozorcadrogowy, �wierkoski, brunet, wysoki, chudy, z rzadkim zarostem i niespokojnymi czarnymi oczyma,nieco pochylony, w kr�tkim, jasnym ko�uszku, w d�ugich butach i kapuzie nieprzemakalnej na g�owie.- Amis! no, p�jd� piesku! Amis! no, z�otko, chod� do pana, chod�! - wo�a� pieszczotliwie na psa, kt�rystan�� przed drzwiami boj�c si� wej��, usiad� na stopniach, niespokojnie patrzy� na pana i kr�ci� ogonem.- Zamykaj pan drzwi, bo zimno!- Amis, psie jeden! - krzykn�� �wierkoski; pies zaskowycza� �a�o�nie, przyp�aszczy� si� i wolno zacz��czo�ga� si� do jego n�g. �wierkoski schwyci� go za grzbiet i wrzuci� do telegrafu. Pies tylko zapiszcza� iz nies�ychanym po�piechem wcisn�� si� pod ceratow� kanapk�, na kt�rej usiad� �wierkoski z�y ipochmurny jak odbicie tego pa�dziernikowego dnia.�wierkoski z�ama� si� we dwoje, zupe�nie jak scyzoryk si� zamkn��, bo po�o�y� twarz na pi�ciachwspartych na kolanach i siedzia� czas jaki� w milczeniu, oczy mu niespokojnie biega�y po pod�odzezarzuconej mundsztukami papieros�w, kilka razy uderzy�y o br�zow� skrzynk�, na kt�rej bieli� si�napis: "�rodki opatrunkowe. Stacja Bukowiec" i znowu goni�y, to jakie� ostatnie muchy, leniwiewlok�ce si� po pod�odze, to za butami telegrafisty, kt�re co chwila zmieniaj� pozycj�, to patrzy�y wzwichrzon� g�r� papierowej wst��ki, kt�ra wci�� sp�ywa�a z kr��ka na ziemi�, wreszcie cmokn�� cichona psa. Amis wysuwa� popielaty �eb trwo�nie, ale, jakby zbieraj�c ca�� odwag�, skoczy� na kanapk� izacz�� go liza� po twarzy.- Precz! tam!... - sykn�� �wierkoski wskazuj�c drzwi. Pies poszed� wolno, usiad� przy drzwiach i�a�o�nie, prawie b�agalnie, patrzy� si� piwnymi oczyma. �wierkoski nieznacznie wyj�� z zanadrza kawa�skr�conego rzemienia, spogl�da� pieszczotliwie na psa, u�miecha� si� �agodnie i szepta�:- Amis! chod� synku, chod�! - Pies przybieg� w radosnych susach. Schwyci� go za kark i zacz�� bi�rzemieniem. - B�dziesz z�otko s�ucha� pana, co? Synek b�dzie s�ucha�, co? Amis b�dzie pos�uszny, co? -Pies szarpa� si� i skomla� rozpaczliwie, po jego sk�rze pokrytej kr�tkim popielatym w�osem, l�ni�cymjak jedwab, przebiega�y dreszcze niby fale, wygina� si�, liza� buty pana, prosi� si� oczyma, ale�wierkoski wpad� w pasj� i bi� go coraz zacieklej. - A b�dziesz cicho synku, co? a zmilknieszprzyjacielu, co?- Co pan robisz? Przysi�gam Bogu, �e chwili spokoju nie ma - zawo�a� zawiadowca wybiegaj�c zeswego pokoju. Popatrzy� gro�nie i cofn�� si� zatrzaskuj�c ze z�o�ci� drzwi za sob�.- Idiota! - mrukn�� �wierkoski, pu�ci� psa, schowa� rzemie� i rozprostowa� si�. Pies liza� sobie sk�r� ispogl�da� chwilami wyl�knionym wzrokiem z k�ta, w kt�rym le�a�.�wierkoski zapali� papierosa, skuba� rzadk� brod�, u�miecha� si� przyjacielsko i z jak�� dzik� mi�o�ci�do psa i spogl�da� w okno, na plant, gdzie kilkunastu robotnik�w, z g�owami pozawijanymi w worki, zkt�rych porobili sobie kapuzy, podbija�o podk�ady.D�ugie milczenie przerwa� telegrafista, bo aparat zamilk�:- Co? porz�dny deszcz?- A porz�dny.- B�oto du�e?- A du�e.- Okropny pa�dziernik!...- Okropny pa�dziernik - odpowiedzia� jak echo �wierkoski.- A co to b�dzie w zimie?- Zima.- Ja teraz ju� wytrzyma� nie mog�, nudy takie, �e chyba si� w�ciekn�.- Tylko pan p�niej nie pogry� mojego Amisa - szepn�� drwi�co �wierkoski.Pies na d�wi�k swojego nazwiska zaskomla� cicho i po�o�y� si� u n�g pana.- Psia s�u�ba. Ani gdzie wyj��, ani ludzi, ani rozrywek.- Przecie� pan bywasz u tego... Grzesikiewicza - powiedzia� z przyciskiem.- Tak, ale... m�ody Grzesikiewicz, pan Andrzej, chocia� nie z mojej sfery, ale wyj�tkowo porz�dnycz�owiek, to znowu rzadko go mo�na zasta� w domu, a wpa�� w r�ce jego ojca, prostego ch�opa -dzi�kuj�. Prowadzi zaraz do karczmy, cz�stuje w�dk� i kie�bas�, sprasza ca�� wie�, funduje wszystkim,a jak si� upije, zaraz ca�uje - otrz�sn�� si� nerwowo i splun�� z obrzydzenia. - My�la�em ostatni� raz�, �ezemdlej�, tylko �e nosze z sob� zawsze eter, wi�c si� orze�wi�em i uciek�em spiesznie.- Pan jeste� bardzo delikatny - powiedzia� cicho i b�ysn�� ur�gliwie oczyma �wierkoski.- To jest bardzo naturalne; nie wychowywa�em si� przecie� w cha�upie ani nad rynsztokiem.- Wiemy tu wszyscy o tym, a jak�e, �e w salonach, w at�asach, w z�oconych ko�yskach, przy mamie,przy wujaszku, z nia�k�, z bon�, z doktorem, Felusiem, jak m�j Amis - drwi� z jak�� z�o�ci� �wierkoskii patrzy� na mego nienawistnie.- O, tak, tak - odpowiedzia� z pewn� dum� telegrafista - ale nie wiem doprawdy, co w tym jest�miesznego; �e pan kpisz, bo przecie�, �e pan si� tak nie chowa�e�, to c� ja temu winien, zreszt� takanier�wno�� jest konieczna, bo...- Tak, konieczna - przerwa� mu spiesznie - bo p�niej si� wszystko wyr�wnywa, bo p�niej takiat�asowy Stasio jak pan, panie Babi�ski, musi s�u�y�, musi robi�, po nocach nie sypia�, oczki wyt�a� ipobiera� tak� malutk� pensyjk�, i zasmuca� mam�, �e si� nudzi i �e mu si� buciki podar�y! hi! hi! hi! -zako�czy� �miechem przykrym, j�kliwym, ostrym jak zgrzyt stali po szkle.Stasio si� zarumieni� jak dziewczyna, oczy mu si� zaszkli�y �zami jakiej� �a�o�ci, blador�owe, wypuk�eusta dr�a�y nerwowo, ale nie odpowiedzia�, rozpi�� tylko ko�nierz munduru, pow�cha� eter, kt�ry nosi�przy sobie i zagadn�� �agodnie.- Mo�e pan masz jakie ksi��ki do czytania?- Nie! nie mam pieni�dzy na g�upstwa - rzek� szorstko.Stasio popatrzy� na niego z dobrotliwym politowaniem i znowu zmieni� przedmiot rozmowy.- Przyszed� dzisiaj w nocy baga� dla pana z Warszawy.- Przyszed� - zawo�a� rado�nie �wierkoski podnosz�c si�. - Nie uwa�a�e� pan, czy aby w rogo�ach?- Tak, doskonale zapakowany. Kupi�e� pan co?- I... nie... nie... sk�dbym wzi�� pieni�dzy, dosta�em od familii - m�wi� �piesznie, rzucaj�c niespokojnieoczyma - jaki� stary grat, kt�rego przew�z kosztuje mnie tyle, �e jestem z�y, i� go wzi��em.Aparat zacz�� stuka�, Stasio znowu czyta� z pask�w, potem wsta�, wyszed� na peron, uderzy� w dzwonekstacyjny i cofn�� si� natychmiast.- Sygna�y od Kielc, poci�g wyszed� - rzuci� robotnikowi, kt�ry si� zjawi� na dzwonek.- Chod� pan na w�dk�! - szepn�� mi�kko jako� �wierkoski.- Po poci�gu, to i owszem, chocia�, co prawda, w�dka mi szkodzi.- Co tam, mama przy�le lekarstwo! - Za�mia� si� i poklepa� go przyjacielsko po �o��dku, bo pomimoustawicznych drwin, �yli w zgodzie ze Stasiem.- S�yszysz pan! zawiadowca rozmawia z sob�.Zacz�li s�ucha�. Z pokoju Or�owskiego dochodzi�y wyra�ne g�osy sprzeczki, czasem jaki� dosadnyfrazes, kl�twa; to znowu przyciszony, pokorny i b�agalny g�os.- Idiota! musia� si� pomyli� i sam sobie wymy�la i usprawiedliwia si� przed sob�. Je�eli jego nie zamkn�u Bonifratr�w, to ja, �wierkoski, b�d� mia� miliony. Pan go nie znasz jeszcze dobrze, ale my... - Niesko�czy� m�wi�, bo Or�owski wyszed� do nich ze swego pokoju; by� ogromnie wzburzony, wielkie,czarne oczy, o krwawym odblasku, pa�a�y mu wzruszeniem, twarz o rysach regularnych, jeszcze bardzopi�kna, jakby wyci�ta z dawnych portret�w senator�w weneckich, malowanych przez Tintoretta,otoczona g�stymi, szpakowatymi w�osami i zako�czona wspania��, sp�ywaj�c� do p� piersi brod�,dumna i zaci�ta, z brwiami prawie zro�ni�tymi, by�a a� sina z jakiej� irytacji. Przeszed� obok nich bezs�owa i wyszed� na korytarz.Szed� wolno na pi�tro kamiennymi schodami, zaciska� r�ce, mrucza� niewyra�nie, to znowu pob�a�aj�cei wynio�le u�miecha� si�.Wszed� do kuchni, obrzuci�...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]