[ Pobierz całość w formacie PDF ]
RAYMOND E. FEIST - CIEŃ KRÓLOWEJ MROKU
RAYMOND E. FEIST
CIEŃ KRÓLOWEJ MROKU
(Tłumaczył Andrzej Sawicki)
Jonathanowi Matsonowi,
nie tylko mojemu agentowi,
ale i przyjacielowi
Postaci występujące w naszej opowieści
Aglaranna
– Królowa elfów w Elvandarze.
Alika
– „demoniczny” kucharz na Wyspie Czarnoksiężnika.
Althal
– elf z Elvandaru.
Avery Rupert „Roo”
– chłopiec z Ravensburga, towarzysz i kompan Erika von Darkmoor, późniejszy więzień i na
koniec członek kompanii Calisa.
Bysio
– więzień, późniejszy członek kompanii Calisa.
Calis
– mieszaniec, na poły elf, na poły człowiek, syn Aglaranny i Tomasa, znany pod przydomkiem „Orła
Krondoru”, dowódca kompanii.
Culli
– morderca i najemnik.
Dawar
– najemnik z kompanii Nahoota.
De Longueville Robert „Bobby”
– sierżant w kompanii Calisa.
De Savona Luis
– więzień, późniejszy członek kompanii Calisa.
Durany
– najemnik z kompanii Calisa.
Ellia
– elfia kobieta uratowana przez Mirandę.
Embrisa
– dziewczyna z wioski Weanat.
Esterbrook Jacob
– kupiec z Krondoru.
Fadawah, Generał
– Najwyższy Dowódca armii Szmaragdowej Królowej.
Finia
– kobieta z wioski Weanat.
Foster Charlie
– kapral straży z kompanii Calisa.
Freida
– matka Erika.
Galain
– elf z Elvandaru.
Gapi
– generał w armii Szmaragdowej Królowej.
Gerta
– stara wiedźma ze smołami, znajoma Erika i Roo.
Goodwin Billy
– więzień, później członek kompanii Calisa.
Greylock Owen
– Mistrz Miecza u Barona Darkmoor, później członek kompanii Calisa.
Grindle Helmut
– kupiec.
Poręczny Jerome
– członek kompanii Calisa.
Jarwa
– Sha-shahan Siedmiu Narodów Saaur.
Jatuk
– syn Jarwy, dziedzic i późniejszy Sha-shahan ocalałych Saaurów.
Kaba
– przyboczny i Tarczownik Jarwy.
Kelka
– kapral w kompanii Nahoota.
Khali-shi
– novindyjskie imię Bogini Śmierci.
Lalial
– elf z Elvandaru.
Lender Sebastian
– Asesor i Radca Domu Kawowego Barreta w Krondorze.
Lims-Kragma
– Bogini Śmierci.
Macros Czarny
– legendarny czarodziej, uważany powszechnie za największego z kiedykolwiek żyjących i
praktykujących magów.
Marsten
– marynarz z „Zemsty Trencharda”.
Mathilda
– Baronowa Darkmoor.
Milo
– oberżysta z gospody Pod Szpuntem w Ravensburgu.
Miranda
– tajemnicza przyjaciółka Calisa.
Monis
– Tarczownik Jatuka.
Mugaar
– novindyjski handlarz końmi.
Murtag
– wojownik Saaurów.
Nakor Isalańczyk
– tajemniczy towarzysz i przyjaciel Calisa.
Nathan
– nowy kowal z gospody Pod Szpuntem w Ravensburgu.
Natombi
– kiedyś legionista keshański, potem więzień, na koniec członek kompanii Calisa.
Pug
– znany również pod imieniem Milamber, mag wielkiej mocy, ustępujący wiedzą – wedle opinii wielu mędrców
– jedynie Macrosowi.
Rian
–jeden z najemników Zila.
Rosalyn
– córka Mila. Ruthia – Bogini Szczęścia.
Shati Jadów
– członek kompanii Calisa. Shila – rodzinny świat Saaurów.
Sho Pi
– Isalańczyk, kiedyś mnich w służbie Dali, później więzień, na koniec członek kompanii Calisa.
Taber
– oberżysta w LaMut.
Tarmil
– wieśniak z Weanat.
Tomas
– książę, małżonek Aglaranny, ojciec Calisa, dziedzic zbroi Ashen-Shugara, ostatniego ze Smoczych
Władców.
Tyndal
– kowal z gospody Pod Szpuntem w Ravensburgu.
1 / 160
RAYMOND E. FEIST - CIEŃ KRÓLOWEJ MROKU
Von Darkmoor Erik
– nieślubny syn Barona Darkmoor, późniejszy więzień, na koniec najemnik w kompanii
Calisa.
Von Darkmoor Manfred
– najmłodszy syn Ottona, późniejszy Baron.
Von Darkmoor Otto
– Baron Darkmoor, ojciec Erika, Stefana i Manfreda.
Von Darkmoor Stefan
– najstarszy z synów Ottona.
Zila
– zdradziecki dowódca najemników.
Księga pierwsza
Opowieść Erika
Był to czas, gdy marzenia graniczyły z wizją I jak orły ku słońcu leciały z radością; Dłoń łuk dzierżąca była jednaka
z decyzją, Oko zaś, cel i strzała stały się jednością. Uciechy, niczym fale człowieka topiły, Obiecując nam pełnię życia i
przetrwanie; Rozkoszami łupiestwa wszystkich nas mamiły Jak ogniki płonące nocą na kurhanie...
George Meredith
Oda do wspomnień o junackiej młodości
Prolog
PRZEJŚCIE
Bębny łomotały nieustannie.
Wojownicy Saaurów śpiewali swe wojenne pieśni i przygotowywali się do nieuchronnej bitwy. Nad nimi powiewały
postrzępione sztandary bojowe, łopoczące wśród gęstego dymu, który zasnuwał całe niebo. Zielone, pomalowane żółcią i
czerwienią oblicza wpatrywały się w zachodnią część nieboskłonu, gdzie pożary barwiły całun dymu purpurą i ochrą,
zasłaniając zachodzące słońce i znajomy wszystkim wzór gwiaździstego nieba.
Jarwa, Sha-shahan Siedmiu Narodów, władca Imperium Traw i Pan Dziewięciu Oceanów nie mógł oderwać wzroku
od rozciągającego się przed nim obrazu zniszczenia i spustoszenia. Przez cały dzień obserwował wielkie ognie, i nawet z
tej odległości słyszał wrzaski zwycięzców i okrzyki nieszczęsnych ofiar. Wiatry, które niegdyś niosły słodkie wonie
kwiatów i bogate w odcienie zapachy przypraw, teraz przepojone były zaduchem pogorzelisk i smrodem spalonego mięsa...
Nie musiał też patrzeć wstecz, by wiedzieć, że stojący za nim przygotowywali się do ostatniego boju, choć świadomi byli
daremności wysiłków i nieuchronności zagłady całej rasy.
– Panie mój... – odezwał się Kaba, jego przyboczny, Tarczownik i wierny towarzysz.
Jarwa odwrócił się ku najstarszemu z przyjaciół i ujrzał w jego oczach wyraźny niepokój. Oblicze Kaby było
zawsze i dla wszystkich nieprzeniknioną maską, stary nie miał jednak tajemnic przed Jarwa; Sha-shahan potrafił czytać w
jego twarzy równie łatwo, jak szaman czyta stary pergamin.
– Pantathianin już jest...
Jarwa skinął głową, nie ruszył się jednak z miejsca. Mocniej tylko ścisnął w potężnych dłoniach rękojeść swego
miecza bojowego Tual-masoka – miano to w starym języku znaczyło Chłeptacz Krwi – który był trwalszą i ważniejszą
oznaką jego władzy niż korona, tę bowiem wkładał rzadko, tylko podczas oficjalnych wystąpień. Wbił ostrze w ziemię
należącą do Tabar – najstarszego z narodów świata Shili. Od siedemnastu lat walczył tu z najeźdźcami, którzy wypierali
jego hordy ku sercu Imperium Traw.
Kiedy w młodości przejął z rąk poprzednika miecz Sha-shahana, przedefilowali przed nim wojownicy Saaurów,
wypełniając szczelnie starą kamienną drogę, która ciągnęła się w poprzek Takadorskiej Cieśniny, łączącej Morze Takador i
Ocean Castak. Paradę tworzyły setki jeźdźców jadących obok siebie, a sto setek składało się na dziesięciotysięczny jatar.
Dziesięć jatarów tworzyło zastęp, a dziesięć zastępów – hordę. Kiedy potęga Jarwy sięgnęła zenitu, na głos jego bojowego
rogu zbiegało się siedem hord, za jego sztandarem szło siedem milionów wojowników. Hordy zawsze były w ruchu, ich
konie pasły się na całym obszarze niezmierzonego Imperium Traw, podczas gdy dzieci dorastały, bawiąc się w wojnę
wśród starych namiotów i powozów Saaurów, rozstawionych od miasta Cibul aż po odległe o dziesięć tysięcy mil najdalsze
granice. Dziedziny te były tak rozległe, że nawet najlepszy jeździec, zmieniający w galopie najszybsze konie, potrzebował
półtora miesiąca, by dotrzeć ze stolicy do jednej z granic... a dwa razy tyle, by przemierzyć Imperium od krańca do krańca.
Podczas każdej pory roku jedna horda czuwała nieopodal stolicy, pozostałe zaś wędrowały wzdłuż granic kraju,
utrzymując porządek przez nieustanne podboje plemion odmawiających płacenia trybutu. Tysiące miast znad dziewięciu
wielkich oceanów słały żywność oraz niezliczone bogactwa, a wraz z tym do stolicy, na dwór Sha-shahana, przybywali
niewolnicy. Raz na dziesięć lal na wielkie igrzyska do Cibul, prastarej stolicy Imperium Traw, zjeżdżali najlepsi wojownicy
siedmiu hord. Od najdawniejszych czasów wszyscy Saaurowie – z wyjątkiem tych, którzy zamieszkiwali najbardziej
odległe krańce świata – zbierali się pod sztandarami Sha-shahanów. Jednak dopiero Jarwa zdołał ziścić marzenie jego
przodków, kiedy zdobywszy ostatnie grody, podbił cały świat.
Hordy Jarwy zajęły cztery wielkie miasta, kolejne pięć poddało się bez walki, poza władzą Imperium zostało więc
mniej niż tuzin grodów. I właśnie wtedy jeźdźcy hordy Patha dotarli do wrót Ahsartu, Miasta Kapłanów. Wkrótce potem
zaczęły się nieszczęścia i klęski.
Jarwa siłą woli stłumił ból, jaki czul, słysząc niosące się wśród wieczornej ciszy okrzyki agonii. To krzyczeli
członkowie jego ludu, prowadzeni do stosów. Sądząc z tego, co opowiadali nieliczni, którym udało się ujść z łap
najeźdźców, ofiary zabijane na miejscu miały chyba najwięcej szczęścia – oczywiście oprócz poległych w boju. Mówiono,
że oprawcy mogą uwięzić dusze konających torturując ich przez całą wieczność, odmawiając cieniom poległych miejsca
wśród przodków, w szeregach Niebiańskiej Hordy.
Jarwa spojrzał na starą ojczyznę swego ludu z wysokości wzniesienia, na którym stał obecnie. Tu, w odległości
mniejszej niż pół dnia jazdy od Cibul, obozowały nędzne resztki potężnej niegdyś armii. Choć dla Imperium nastały
najbardziej mroczne czasy, w obecności Sha-shahana wojownicy prężyli się dumnie i rzucali odległym wrogom
wyzywające spojrzenia. Mimo jednak tej dumnej postawy, Pan Dziewięciu Oceanów widział w ich oczach coś, co nigdy
wcześniej tam nie gościło: strach.
2 / 160
RAYMOND E. FEIST - CIEŃ KRÓLOWEJ MROKU
Wódz westchnął i bez słowa wrócił do swego namiotu. Wiedział doskonale, że nie zostawiono mu możliwości
wyboru, nadal jednak na myśl o przybyszu odczuwał odrazę. Zanim wszedł, zatrzymał się na moment i powiedział: –
Kabo... nie wierzę temu kapłanowi z innego świata. – Słowo „kapłan” zostało przezeń jakby wyplute.
Kaba, którego łuski posiwiały od wieloletniej, ciężkiej służby Sha-shahanowi, podczas której przeważnie galopował
konno po całym kraju, kiwnął tylko głową. – Wiem, panie, że żywisz wątpliwości. Ale twój Podczaszy i Mistrz Wiedzy są
w tej kwestii zgodni. Nie mamy innego wyjścia.
– Zawsze jest inne wyjście – szepnął Jarwa. – Możemy rzucić się w bój i polec śmiercią wojowników!
Kaba delikatnie dotknął ramienia Jarwy – za taką poufałość każdy inny Saaur natychmiast zapłaciłby gardłem. –
Stary druhu – odezwał się łagodnie. – Ów kapłan ofiarowuje bezpieczne schronienie naszym dzieciom. Możemy podjąć bój
i zginąć, pozwalając zimnym wiatrom wyśpiewać pieśń o ostatniej walce Saaurów. Nie zostanie po nas nikt, by
opowiedzieć Niebiańskiej Hordzie sagę o naszych cnotach... gdy wrogowie pożerać będą nasze ciała. Albo... możemy
zapewnić bezpieczeństwo naszym kobietom i dzieciom. Czy można wybrać inaczej?
– Ale on jest inny...
– Owszem – westchnął Kaba.
– Jego krew jest zimna – szepnął Jarwa.
Kaba zrobił znak, chroniący przed złem. – Zimnokrwiści to stwory z legend...
– A tamci? – Jarwa wskazał na odległe pożary stolicy.
Kaba w odpowiedzi tylko wzruszył bezsilnie ramionami. Jarwa już bez słowa wprowadził swego najwierniejszego
przyjaciela do namiotu Sha-shahana.
Był on największy w całym obozowisku – stanowił coś w rodzaju pawilonu z połączonych kilku zwykłych
namiotów. Rozejrzawszy się wewnątrz, Jarwa poczuł chłód na sercu – tak wielu z jego doradców i najpotężniejszych
Mistrzów Wiedzy było nieobecnych. Ci jednak, którzy przeżyli, spoglądali na niego z nadzieją. Był w końcu Sha-shahanem
–jego obowiązkiem było ocalić naród.
Kiedy jego wzrok natrafił na obcego, władca raz. jeszcze zaczął się zastanawiać, czy dokonał mądrego wyboru.
Stwór był podobny do każdego z Saaurów, jego ramiona i oblicze pokrywały łuski, ale reszta ciała, ukryta pod długą szatą
z kapturem, nie przypominała bynajmniej krzepkiego ciała wojownika. Wedle miar Saaurów, był nikczemnego wzrostu –
liczył sobie mniej niż podwójną rozpiętość ramion wojownika, pysk miał o połowę za długi, oczy zaś czarne z
czerwonymi, a nie białymi jak u Saaurów tęczówkami. W miejscu gdzie inni mieli grube, białe paznokcie, przybyszowi
wyrastały czarne szpony, mowa jego zaś przypominała syk węża – zapewne z powodu rozdwojonego języka. Zdejmując
poobijany hełm i podając go słudze, Jarwa powiedział głośno to, co skrycie myślał każdy wojownik i każdy Mistrz Wiedzy
obecny w namiocie: – Wąż!
Stwór pochylił łeb, jakby zamiast śmiertelnej obrazy usłyszał przyjazne powitanie: – Tak, mój panie... – syknął w
odpowiedzi.
Kilku wojowników Jarwy położyło dłonie na rękojeściach mieczy, ale stary Podczaszy, ustępujący godnością
jedynie Kabie, przypomniał z naciskiem w głosie: – Jest naszym gościem...
Wśród jaszczurzych narodów Shili, Saaurów, od dawien dawna krążyły legendy o wężowym ludzie. Podobni do
ciepłokrwistych Saaurów, a jednak zupełnie od nich różni, byli stworami, którymi matki straszyły wieczorami niegrzeczne
dzieci. Pożeracze własnych ziomków, składający jaja w gorących źródłach, członkowie wężowej rasy byli znienawidzeni,
lecz także napawali strachem wszystkich Saaurów, choć żadnego nie widziano na Shili od niepamiętnych czasów. Twórcy
legend i opowieści utrzymywali, że obie rasy zostały stworzone przez Boginię u zarania dziejów, kiedy wykluli się z jaj
pierwsi jeźdźcy Niebiańskiej Hordy. Słudzy Zielonej Pani, Bogini Nocy, węże, zostali w jej domu, Saaurowie zaś odeszli
wraz z jej boskimi braćmi i siostrzycami. Od Bogini otrzymali świat, gdzie wzrastali w potędze i dobrobycie, zawsze
jednak żywa była wśród nich pamięć o wężowych braciach. Jedynie pierwszy z Mistrzów Wiedzy mógł orzec, które z tych
mitów i opowieści są prawdziwe, Jarwa zaś był pewien jednego: każdemu z dziedziców tytułu Sha-shahana od urodzenia
wpajano, że nie wykluł się jeszcze wąż godzien zaufania.
– Panie... – zaczął wężowy kapłan – portal jest gotowy, a czasu mamy coraz mniej. Tym. którzy obżerają się ciałami
twoich ziomków, wkrótce sprzykrzy się zabawa, a jak wiesz, wraz z nastaniem mroku, ich potęga rośnie... zjawią się więc i
tutaj.
Jarwa ignorując obcego kapłana, zwrócił się do towarzyszy z pytaniem: – Ile jatarów ocalało?
Odpowiedział mu Tasko, Shahan Watiri: –Cztery i niewielka cześć piątego. – Po chwili dodał, mówiąc tak, jakby
ostatecznie chciał zamknąć sprawę: –Wszystkie jatary są jednak poważnie zdziesiątkowane. To wszystko, co zostało z
Siedmiu Hord.
Jarwa nie bez trudu powstrzymał się od głośnego wyrażenia rozpaczy. Nieco ponad czterdzieści tysięcy jeźdźców!
To wszystko, co pozostało po budzących grozę Siedmiu Wielkich Hordach Saaurów!
Poczuł, że krew ścięła mu siew sercu. Świetnie pamiętał swoją wściekłość, kiedy posłańcy Hordy Patha przywieźli
mu pierwsze wieści o kapłanach, którzy odmówili płacenia daniny i złożenia hołdu. Wskoczył na konia i pognał przez
stepy Jadąc przez siedem miesięcy, by osobiście poprowadzić atak na Ahsart, Miasto Kapłanów. Przez chwilę czuł ukłucie
wyrzutów sumienia, zaraz jednak odegnał je od siebie – czyż ktokolwiek w świecie potrafił przewidzieć, że szaleni kapłani
raczej pogrążą cały świat w chaosie i zniszczeniu, niż pogodzą się z poddaństwem i zjednoczeniem wszystkich pod berłem
jednego władcy? Najwyższy kapłan, Myta, odpieczętował portal i przepuścił pierwsze demony. Niewielką pociechą była
wieść, że demon bez namysłu rozszarpał Myte na strzępy i skazał jego duszę na wieczne potępienie. Jeden ze zbiegów z
Ahsart utrzymywał, że stu kapłanów-wojowników zaatakowało demona, gdy ten pastwił się nad ciałem Myty – i żaden nie
przeżył.
Przeciwko demonom, które powoli, ale nieodparcie przebijały się od granic Imperium do jego centrum, walczyło
dziesięć tysięcy kapłanów i Mistrzów Wiedzy wespół z siedmioma milionami wojowników. Sto tysięcy demonów poległo,
ale unicestwienie każdego trzeba było okupić krwią wielu tysięcy wojowników, którzy nieustraszenie atakowali
przerażające stworzenia. Mistrzowie Wiedzy dosyć skutecznie używali swej sztuki, demony jednak zawsze wracały. Walka
trwała przez całe lata, a pole bitwy objęło obszar między czterema z dziewięciu oceanów. W obozie Sha-shahana dzieci
rodziły się, dorastały, ruszały w bój – a demonów wciąż przybywało. Mistrzowie Wiedzy na próżno usiłowali znaleźć
sposób na zamknięcie i zapieczętowanie portalu oraz odwrócenie nieuchronnego biegu wydarzeń na korzyść Saaurów.
3 / 160
RAYMOND E. FEIST - CIEŃ KRÓLOWEJ MROKU
Legiony demonów nieustannie wylewały się z portalu między światami, aż wojna z odległych krańców świata
dotarła do Cibul. I wreszcie otworzono nowy portal, który ofiarował Saaurom nadzieję: możliwość ucieczki.
Kaba odchrząknął znacząco, i Jarwa wrócił myślami do rzeczywistości i chwili obecnej. Wiedział, że rozpacz i żal
prowadzą donikąd, a poza tym, na co zresztą zwrócił uwagę jego Tarczownik, nie mieli wyboru.
– Zwracam się do ciebie, Jatuk – odezwał się Sha-shahan, i młody wojownik wystąpił przed towarzyszy. – Z
siedmiu moich synów, władców każdej z hord, zostałeś tylko ty – ciągnął dalej z goryczą. Młody wojownik milczał. – Tyś
jest Ja-shahanem – oznajmił Jarwa, oficjalnie mianując syna dziedzicem tronu. Młodzik dołączył do ojca przed
dziesięcioma dniami, przybywając w otoczeniu swej osobistej gwardii. Miał dopiero osiemnaście lat i zaledwie rok temu
opuścił obóz ćwiczebny, a jego doświadczenie wojenne ograniczało się do udziału w trzech bitwach. Jarwa pojął nagle, że
niemal nie zna własnego syna, którego widział ostatnio wiele lat temu, kiedy opuszczał stolicę, by ugiąć i złamać Ahsart. –
Kto jeździ po twojej lewicy? – spytał.
– Monis, towarzysz narodzin – odpowiedział Jatuk. Wskazał dłonią na młodzieńca z blizną na lewym ramieniu,
który stał dumnie w pobliżu.
Jarwa kiwnął głową. – On będzie nosił twą tarczę, będzie Tarczownikiem. Pamiętaj – zwrócił się do Monisa – że
twoim obowiązkiem jest strzec życia twojego pana choćby za cenę własnego, co więcej, twoim obowiązkiem jest strzec
jego honoru. Nikomu nie będzie dane dzielić z Jatukiem większej zażyłości, niż tobie... żadnemu dziecku, żadnej kobiecie i
żadnemu Mistrzowi Wiedzy. Zawsze mów mu prawdę, nawet gdyby nie chciał jej wysłuchać...
– On jest twoją tarczą – teraz mówił do Jatuka. – Zawsze miej na uwadze jego mądrość, ponieważ ignorowanie
uwag Tarczownika jest jak ruszanie do boju z unieruchomionym prawym ramieniem, zasłoniętym jednym okiem i
zatkanym jednym uchem.
Jatuk kiwnął głową. Monisowi przyznano oto najwyższy zaszczytny tytuł dostępny komuś, kto nie miał w żyłach
królewskiej krwi; od tej chwili mógł mówić to, co myśli, nie obawiając się wywołania niechęci czy gniewu władcy.
Młodzieniec zasalutował, uderzając prawą pięścią w swe lewe ramię. – Twoja wola, Sha-shahanie! – powiedział i na
znak szacunku opuścił wzrok.
– Kto strzeże twego stołu? – wypytywał dalej Jarwa.
– Chiga, towarzysz narodzin – odpowiedział syn.
Jarwa kiwnął głową z aprobatą. Wybrańcy z tej samej wylęgarni doskonale znali się nawzajem, a więź pomiędzy
nimi była najsilniejsza z możliwych. – Zrezygnujesz z miecza i zbroi i zawsze będziesz z tyłu – powiedział Jarwa,
zwracając się do wymienionego Saaura.
W tym przypadku uczucie dumy mieszało się z goryczą, bo choć z tytułem Podczaszego wiązał się wielki zaszczyt,
rezygnacja z walki była ciężka dla każdego prawdziwego wojownika.
– Broń swego pana przed ręką. która kryje się w mroku, i przed podstępami, knutymi przy kielichu przez
fałszywych przyjaciół...
Chiga zasalutował. Podobnie jak Monis, od tej chwili mógł mówić swemu panu wszystko, bez obawy kary czy
wywołania pańskiego gniewu – Podczaszy miał bronić życia pana równie zaciekle i troskliwie, jak jadący obok niego
Tarczownik.
Teraz Jarwa zwrócił się do swego Mistrza Wiedzy, otoczonego przez kilkunastu akolitów. – Kogo wśród swoich
uważasz za najbardziej utalentowanego?
– To Shadu – odparł mistrz Wiedzy. – Nie zapomina niczego.
– Weź zatem relikwie i święte tablice – zwrócił się Jarwa do młodego kapłana-wojownika – ponieważ od tej chwili
ty będziesz głównym strażnikiem i obrońcą wiary. Ty będziesz Mistrzem Wiedzy Ludu. – Oczy młodego akolity
rozszerzyło niedowierzanie, które szybko jednak rozproszył stary Mistrz Wiedzy, podając mu święte tablice: spore karty
pergaminu osadzone pomiędzy drewnianymi okładkami i zapisane niemal zupełnie wyblakłym inkaustem. Wraz z nimi
młodego Saaura obciążono odpowiedzialnością za zachowanie wiedzy i tradycji, ich interpretację... oraz za tysiące słów,
przypadających na każdy z zapisanych przez starożytnych skrybów znaków.
– Zwracam się teraz do was, którzy byliście ze mną od początku – zakończył Jarwa – z ostatnim poleceniem.
Wkrótce wrogowie natrą po raz ostatni. Nikt z nas zapewne nie zdoła ujść z życiem. Śpiewajcie zatem głośno swoje pieśni
śmierci i wiedzcie, że wasze imiona żyć będą we wspomnieniach waszych dzieci... na odległym świecie i pod obcym
niebem. Nie umiem wam rzec, czy ich głosy i pieśni będą miały dość siły, by przedrzeć się przez pustkę i podtrzymać
pamięć o Niebiańskiej Hordzie, czy może pod tym obcym niebem stworzą własną Hordę... Ale kiedy przyjdą po nas
demony, niechaj każdy wojownik umiera ze świadomością, że w odległej krainie przetrwa bezpiecznie nadzieja naszej
rasy... kość z naszej kości i krew z naszej krwi.
Wszelkie uczucia, jakie mógł żywić, ukrył teraz pod maską obojętności. –Jatuk, pójdziesz za mną – rzekł
beznamiętnie. – Pozostali niech się rozejdą do swoich zadań. – Do wężowego kapłana zaś powiedział: – Idź tam, gdzie
snujesz swe zaklęcia, wiedz jednak, że jeśli prowadzisz z moim ludem oszukańczą grę, mój cień wyrwie się z najgłębszych
nawet piekielnych czeluści i podąży za tobą, by cię dręczyć przez całą wieczność...
Kapłan skłonił się nisko i syknął: – Panie, niechże wolno mi będzie przypomnieć, że moje życie i śmierć należą do
ciebie. Zossstanę tu, by ssswoją mizerną sztuką osssłaniać cię do ossstatniej chwili. W ten nędzny ssspossób okażę mojemu
ludowi szacunek... pragnę bowiem przywieść Sssaurów, którzy pod wieloma względami przypominają nassss ssamych, do
mojej ojczyzny...
Nawet jeżeli ofiara wężoluda zrobiła wrażenie na Jarwie, stary Saaur nie zdradził się z niczym. Kiwnięciem dłoni
poprosił syna, by wyszedł z nim z namiotu. Obaj stanęli na szczycie wzgórza i spojrzeli na odległe miasto, które na skutek
ogarniających je pożarów wyglądało niczym piekło. Wieczorną ciszę rozdzierały wrzaski, znacznie głośniejsze niż te, jakie
mogłoby wydać ludzkie gardło. Młody wódz z trudem zwalczył pokusę odwrócenia wzroku od tej wizji chaosu i rzezi.
– O tej samej porze, Jatuk, na odległym świecie, ty będziesz Sha-shahanem Saaurów.
Młodzieniec zdawał sobie sprawę, że tak się stanie, choćby nie wiedzieć jak bardzo pragnął odwrócić bieg
wypadków. Nie wyraził jednak najmniejszego protestu.
– Nie ułam tym wężowym kapłanom – wyznał szeptem Jarwa. – Może i wyglądają jak my, ale nigdy nie zapominaj,
że to mimo wszystko zimnokrwiści. Nie znają uczuć, a ich języki są rozdwojone. Pamiętaj także, co legendy mówią o ich
ostatniej u nas wizycie... i o zdradzie, wkrótce po tym, gdy Matka stworzyła ciepłokrwistych i zimnokrwistych.
– Ojcze...
4 / 160
RAYMOND E. FEIST - CIEŃ KRÓLOWEJ MROKU
Stary położył sękatą dłoń na ramieniu syna – dłoń, na której lata walk i ćwiczeń z mieczem wy gniotły wiele
odcisków i zmarszczek. Czując pod palcami sprężyste mięśnie młodzieńca, Jarwa odzyskał nikłą iskierkę nadziei. –
Złożyłem przysięgę... ale to ty będziesz musiał jej dotrzymać. Nie chciałbym, byś jakimkolwiek czynem zasmucił naszych
przodków, bądź jednak czujny i zwracaj uwagę na najmniejsze choćby oznaki zdrady. Obiecaliśmy służyć wężom przez
jedno pokolenie... trzydzieści obrotów obcego świata. Pamiętaj jednak –jeśli węże pierwsze złamią ugodę, możesz
postąpić, jak uznasz za właściwe.
Stary Saaur zdjął dłoń z ramienia syna i lekkim skinieniem wezwał do siebie Kabę. Tarczownik Sha-shahana
podszedł bliżej a jego wielki, poorany zmarszczkami łeb pochylił się ku władcy. Tymczasem stajenny przyprowadził konia.
Wielkie konie bojowe dawno już poginęły w czasie walk, z tych zaś, które zostały, najlepsze miały pójść z Jatukiem i jego
ludźmi. Jarwa wraz z towarzyszami musieli zadowolić się niemal kucykami. Przywiedzione przez Kabę zwierzę było
niewielkie i z trudem unosiło Sha-shahana w pełnej zbroi. To jednak – jak pomyślał Jarwa – nie miało znaczenia. Nie
spodziewał się, że walka będzie długa...
Gdzieś za nimi i na wschodzie rozległ się głośny trzask wyładowania energetycznego i noc rozświetliły tysiące
błyskawic. Po kilku sekundach dobiegł ich odgłos gromu, wszyscy jednak już zwrócili się na wschód, by zobaczyć
migotliwą poświatę na niebie.
– Droga została otwarta – odezwał się Jarwa.
W tejże chwili podbiegł do nich wężowy kapłan, wskazując dłonią coś w dole. – Zechciej spojrzeć, panie!
Jarwa zwrócił się ku zachodowi. Na tle odległych płomieni widać było lecące ku nim drobne sylwetki demonów.
Stary Saaur pomyślał z goryczą o tym, jak złudna bywa perspektywa. Wrzeszczące dziko stwory nie ustępowały wzrostem
rosłemu Saaurowi, a niektóre były znacznie większe. Ich skórzaste skrzydła cięły powietrze jak trzask bicza, wszędzie zaś
rozlegały się dzikie zawodzenia, od których mógłby oszaleć najdzielniejszy nawet wojownik. Spoglądając na swą dłoń i
szukając oznak drżenia, Jarwa powiedział do syna: – Daj mi swój miecz.
Młodzik uczynił, co mu kazano, a wtedy stary wódz przekazał broń Kabie. Potem wyjął z pochwy Tual-masoka i
podał go synowi. – Weź to, co należy ci się prawem krwi i idź...
Młodzieniec zawahał się przez chwilę, ale potem chwycił rękojeść. Do tej pory, jak świat światem, było tak, że to
Mistrz Wiedzy wyjmował miecz z dłoni martwego ojca i przekazywał go dziedzicowi. Po raz pierwszy w historii Saaurów
Sha-shahan sam dobrowolnie oddawał dziedziczny miecz, podczas gdy jego serce jeszcze biło...
Jatuk bez słowa oddał ojcu honory, odwrócił się i ruszył ku swoim towarzyszom. Skinieniem dłoni polecił
wszystkim dosiąść koni i w sekundę później wszyscy galopowali tam, gdzie pozostali Saaurowie czekali, by wkroczyć do
nowego świata.
Cztery jatary przemknęły pod portalem, resztki zaś piątego, wespół ze świtą Jarwy, zostały, by odeprzeć ostatni atak
demonów. Powietrze wypełniły zaśpiewy zaklęć, gdyż mistrzowie wiedzy zabrali się do swej roboty. I nagle od nieba do
ziemi rozbłysły białe płomienie, od horyzontu zaś do horyzontu rozciągnęła się ściana energii. Trafiające w nią demony
zawyły z bólu i wściekłości. Te, które zdążyły się szybko cofnąć, zdołały ocaleć – ale wiele z nich zbyt daleko zagłębiło się
w migotliwą zaporę, i teraz z ich licznych ran unosiły się smugi obrzydliwego, czarnego dymu. Kilka najsilniejszych i
najodporniejszych stworów dotarło do krawędzi płaskowyżu, gdzie natychmiast zostały zaatakowane przez bezlitośnie
tnących szerokimi mieczami jaszczurzych wojów. Jarwa wiedział jednak, że za wcześnie na tryumf, ponieważ zdołali
pokonać tylko te bestie, które w starciu z magiczną osłoną odniosły najpoważniejsze rany.
I wtedy wężowy kapłan krzyknął radośnie: – Odchodzą, panie. Odchodzą!
Jarwa obejrzał się przez ramię i zobaczył zawieszony w powietrzu wielki, migotliwy srebrny portal, który kapłan
nazywał przetoką. Przejeżdżały przezeń wozy z saauriańską młodzieżą i przez chwilę Jarwie zdawało się, że widzi
znikającego za zasłoną syna – choć wiedział, że to tylko złudzenie. Odległość była zbyt duża, by rozróżnić takie szczegóły,
jak rysy twarzy.
Zaraz potem Jarwa skierował wzrok na tajemniczą barierę, która rozjarzyła się bielą w miejscu, gdzie demony
chciały ją przełamać za pomocą czarów. Wiedział, że latające bestie nie stanowiły większego zagrożenia – ich szybkość
pozwalała im wprawdzie zaatakować nawet jeźdźca i z lubością dobijały rannych, ale krzepki wojownik bez trudu mógł się
uporać z każdym z nich. Śmierć niosą dopiero te, które idą za polatuchami.
Wzdłuż całej powierzchni bariery widać już było rozdarcia, przez które majaczyły mroczne sylwetki znacznie
roślejszych i zbliżających się nieubłaganie wrogów. Były to potężnie zbudowane bestie, które nie mogły latać – chyba że
dzięki magii – potrafiące jednak w biegu sprostać galopującemu koniowi i gnające teraz ku barierze z dzikim rykiem. W
tejże chwili wężowy kapłan uniósł dłoń, z której strzeliły płomienie ku miejscu, gdzie jeden z demonów usiłował się
przedrzeć przez szczelinę w zaporze, Jarwa jednak zobaczył, że Pantathianin zachwiał się z wysiłku.
Stary wódz wiedział, że śmierć jest tuż-tuż i że się jej nie wymiga. – Powiedz mi jedną rzecz, wężu – odezwał się. –
Dlaczego postanowiłeś zginąć wraz z nami? Czy nie obawiasz się śmierci z rąk tych tam? – Kiwnął dłonią ku zbliżającym
się demonom.
Pantathianin parsknął śmiechem, który władca Imperium Traw powinien uznać za obraźliwy i drwiący.
– Nie, panie. Śmierć oznacza wolność, o czym się zresztą szybko przekonasz. My, którzy służymy Szmaragdowej
Królowej, dobrze o tym wiemy.
Usłyszawszy to, Jarwa zmrużył oczy. A więc stare legendy były prawdziwe! Ten stwór pochodził od istot będących
dziełem Bogini Matki. Nagły gniew ogarnął Jarwę, ponieważ zrozumiał, że jego rasa została zdradzona i że stojący obok
nędznik był wrogiem gorszym i zacieklejszym niż te, które gnały teraz ku niemu, by pożreć jego serce. Z okrzykiem
rozpaczy i wściekłości ciął synowskim mieczem i jednym ruchem ramienia zdjął łeb z. karku zdradzieckiego Pantathianina.
W tej samej chwili demony dopadły pierwszych szeregów grupy osłonowej i Jarwa miał zaledwie kilka sekund, by
pomyśleć o losie, jaki czekał Jatuka i jego dzieci na odległym świecie, pod obcym niebem. Potem Pan Dziewięciu
Oceanów wzniósł oblicze ku niebu, błagając w duchu skupionych w Niebiańskiej Hordzie przodków, by wejrzeli na dzieci
Saaurów.
Nagle napastnicy rozdzielili się. tworząc przejście dla ogromnej bestii. Bydlę było dwukrotnie wyższe niż
najroślejszy z Saaurów, miało ponad dwadzieścia pięć stóp wzrostu i zmierzało prosto na Jarwę. Potężne i zbudowane
podobnie jak jego ofiary, miało wąskie biodra, szerokie bary i długie, muskularne nogi. Na tym jednak podobieństwa się
kończyły, gdyż z jego pleców wyrastały skórzaste, czarne skrzydła, a jego głowa... Trójkątna czaszka, podobna do końskiej,
5 / 160
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wiolkaszka.pev.pl
  •