[ Pobierz całość w formacie PDF ]
STEVE FEASEY
„WILKOŁAK. Igrzyska demonów.”
Piętnastoletni wilkołak Trey Laporte nie ma już do kogo zwrócić się o pomoc...
Miejsce:
Otchłań
Osoby nieobecne:
Philippa Tipsbury - uwięziona Charon Otchłani
Alison Charron - odważna, impulsywna, może nawet szalona, wyruszyła, by
uratować Philippę
Lucien Charon - wampir, który niespodziewanie zniknął; musi się
dowiedzieć, dlaczego znowu odczuwa żądzę krwi
Zagrożenia:
Molok - piekielny kraken, kolekcjoner ludzi, spragniony krwi mistrz igrzysk
demonów
Kaliban - bezwzględny, dążący do przejęcia władzy nad światem wampir;
najzacieklejszy wróg Treya
Misja:
Trey musi opuścić świat ludzi i stawić czoła demonom na ich terytorium – w
strasznej Otchłani, gdzie ostatni prawdziwy wilkołak jest najcenniejszą zwierzyną…
Prolog
Kaliban szedł przez pole bitwy, które jeszcze kilka godzin temu było
sceną strasznego starcia jego sił z wojskami dopiero co pokonanego pana
demonów Orfusa. Ziemię zaścielały trupy i ciała umierających. Idąc, roz-
glądał się za swoim generałem. Chciał się dowiedzieć, jak wielkie poniósł
straty.
Zakrzepła krew demonów oblepiała protezę dłoni wampira, dlatego
szybko zacisnął palce zakończone ostrzami. Wreszcie dostrzegł Renik zajętą
rozmową z maugiem na środku pola bitwy i skierował się w tamtą stronę.
Leżący u jego stóp demon, który nosił wrogie barwy, jęknął głośno. Kaliban,
nie zatrzymując się nawet, zamachnął się ciężkim buzdyganem, który miał
zawieszony na rzemieniu na nadgarstku, i zadał cios w głowę leżącej istoty.
Był to akt łaski - większość jeńców w tym momencie poddawano torturom w
obozie Kalibana. Po chwili zastanowienia wampir doszedł do wniosku, że
postąpił tak, gdyż zwycięstwo wprawiło go w dobry humor.
- Panie - przywitała go Renik.
- Gratuluję zwycięstwa, Renik. Milo było popatrzeć, z jaką zaciekłością i
okrucieństwem walczyli twoi ludzie.
Młoda wampirzyca uśmiechnęła się i skinęła głową, spoglądając na
buzdygan i krew widoczną na ubraniu i dłoniach Kalibana.
- Zdaje się, że mój pan nie zadowolił się samym patrzeniem.
Zerknął na swoją broń i znowu przeniósł wzrok na generała.
- W tych sprawach nigdy nie lubiłem zdawać się na innych. A poza tym
czemu miałbym darować sobie taką świetną zabawę?
Renik uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- Jakie ponieśliśmy straty? - zapytał wampir i powiódł spojrzeniem po
morzu trupów.
- Nie jest aż tak źle, jak się spodziewaliśmy. Orfus nie był przygotowany
na bezpośredni atak na jego twierdzę. Dysponował siłami, które pokonaliśmy
z łatwością. - Renik skierowała spojrzenie ku pagórkom widocznym na
horyzoncie. Wzgórza Nongrothu płonęły od niepamiętnych czasów. Zielone
jęzory płomieni lizały niebo, a smród dymu rozpełzał się daleko na wszystkie
strony. - Teraz już tylko jeden demon stoi ci na drodze, panie. Z Molokiem
nie pójdzie tak łatwo, lecz i on jest rozmiękczony zadowoleniem z siebie i nie
rządzi już tak pewną ręką jak kiedyś. Powinniśmy zaatakować go
natychmiast, zanim zdąży się umocnić.
Kaliban rozejrzał się dokoła. Pomimo zapewnień wampirzycy było jasne,
że bitwa dużo ich kosztowała. A jednak istniała szansa, że gdyby
kontynuował marsz i zaatakował księcia demonów, pokonałby go.
Przekrzywił lekko głowę i oblizał wargi, delektując się smakiem krwi.
- To, co mówisz, ma sens, a ja niczego bardziej nie pragnę, jak napaść i
zniszczyć Moloka. Ale nie wiem, czy nie powinniśmy najpierw umocnić
naszej pozycji. - Uniósł dłoń, by powstrzymać odpowiedź Renik. - Długo
czekaliśmy, by dojść aż tutaj. Trzej czy czterej pomniejsi władcy zostali
pokonani albo zgodzili się do nas przyłączyć. Piekielny kraken musi
zaczekać. Przynajmniej przez jakiś czas.
- Jeśli nie zajmiesz miejsca Moloka w radzie rządzącej, nie będziesz miał
całkowitej kontroli.
- Wiem, co muszę zrobić, aby zrealizować swoje plany. - Spojrzenie
Kalibana wyraźnie nakazywało podwładnej milczenie.
Nie zamierzał wyjawiać prawdziwego powodu odłożenia ataku na
ostatnie, największe lenno. Wygrał bitwę, gdyż dysponował zbyt wielką siłą,
by przeciwnik mógł się jej oprzeć, lecz pokonanie Moloka to zupełnie inna
sprawa. Przebiegłość, podstęp i - przede wszystkim - magia stanowiły
najważniejszy oręż, jaki miał pomóc Kalibanowi pokonać następnego
przeciwnika. Do tego jednak potrzebował nowej czarodziejki - czarodziejki,
która, jak powszechnie uważano w Otchłani, odeszła na zawsze.
- Gdzie jest nasz jeniec? - zapytał.
- W obozie, zgodnie z twoim rozkazem, panie.
Wampir się uśmiechnął. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, gdy
powiedziano mu, że anioł ognia, jeden ze strasznych Areli, został strącony
zabłąkaną strzałą. Szpiega wysłano z pewnością po to, by obserwował bitwę
oraz by przekazał swojej przywódczyni Moriel informację o zwycięstwie lub
porażce Kalibana, ale ugodziła go strzała wypuszczona niefortunnie z blanków
atakowanej fortecy. Nie uchroniła go magia, która czyniła go niewidzialnym, i
ranny spadł na ziemię, gdzie został pochwycony przez żołnierzy wampira.
- Idź i przygotuj go na moją wizytę. - Potrząsnął buzdyganem. - Dzisiaj
chyba jeszcze poleje się krew.
- Tak, panie. - Renik skłoniła głowę i odeszła w stronę obozu.
Kaliban popatrzył za nią. Podobnie jak wiele innych wampirów miała
gwałtowne usposobienie i wierzyła, że ponieważ raz oszukała śmierć, jest
niepokonana i odporna na wszelkie zagrożenia. Była młoda według
wampirzych standardów, a uparta nieustraszona natura czyniła z niej idealnego
dowódcę, który wiernie stoi na czele swojego wojska i jest bezlitosny wobec
nieprzyjaciela. Kaliban wiedział jednak, że niebezpieczeństwo ma wiele postaci.
Spojrzał na swoją metalową dłoń i poruszył nią w jedną i drugą stronę. Powrócił
myślami do tamtej chwili, kiedy młody wilkołak wbił zęby w jego ciało i
potężnymi szczękami oderwał mu dłoń. Wampir wciąż czuł, jak zęby
likantropa tną jego nadgarstek, nadal pamiętał tamten ból. Chłopak udaremnił
wtedy próbę zabicia brata Kalibana, Luciena.
Ten sam chłopak sprawił, że Kaliban przypomniał sobie legendę o Theissie.
Niosła ona przepowiednię, że wampir przejmie władzę w Otchłani, chyba że
przeszkodzi mu wilkołak czystej krwi o niezwykłej mocy. Nawet jeśli wcześniej
nie do końca w nią wierzył, to jego wątpliwości się rozwiały, gdy został
zaatakowany przez chłopaka. Chłopaka o nazwisku Trey Laporte.
Przeraźliwy krzyk dochodzący z pola bitwy wyrwał Kalibana z zadumy.
Wampir potrząsnął głową, jakby chciał się pozbyć natrętnych myśli. Już on
zadba o to, żeby tylko pierwsza część przepowiedni się sprawdziła. Przejmie
kontrolę nad tym miejscem i usunie restrykcje, jakie przed laty nałożono na
jego mieszkańców. Pokona księcia demonów Moloka, dzięki czemu zajmie
najważniejsze stanowisko w radzie rządzącej. Potem obejmie władzę nad
portalami łączącymi jego świat ze światem ludzi i będzie miał wszystko pod
kontrolą.
Nie wolno dopuścić, żeby spełniła się druga część przepowiedni. Co jest
możliwe tak długo, jak długo będzie żył Trey Laporte. Kaliban zabije więc
chłopaka i udowodni całej Otchłani, że nowy władca nie boi się starych legend.
Spojrzał ku płonącym wzgórzom Nongrothu i kiwnął głową. Molok jeszcze
poczeka. Najpierw trzeba wskrzesić czarodziejkę. I zniszczyć anioła ognia.
1
Kilka minut po dziewiątej, w porze wyznaczonej przez Toma, Trey Laporte
wszedł do kuchni luksusowego apartamentu w Doklands, pod którym mieściła
się siedziba Charron Industrial Inc., miejsce, gdzie rodzina i pracownicy -
zarówno ludzie, jak i istoty cienia - pracowali nad tym, by ochronić świat
człowieka przed mrocznymi siłami Otchłani. Oślepiony blaskiem słońca, który
wlewał się przez ogromne szklane drzwi, Trey osłonił oczy dłonią, mocno je
mrużąc. Mruknąwszy coś na powitanie, skierował się do lodówki. Obecne w
kuchni dwie osoby patrzyły spokojnie, jak jedną dłonią maskuje ziewnięcie,
drugą zaś otwiera drzwiczki.
Gdy wreszcie odwrócił się z otwartym kartonem soku pomarańczowego
przy ustach, skinieniem głowy przywitał wysokiego Irlandczyka, który stał przy
stole, jak zawsze z kubkiem świeżo zaparzonej herbaty, po czym spojrzał na
drugą osobę - był to mały chłopiec, którego po wyglądzie ocenił na nie więcej
niż dziesięć-jedenaście lat. Siedział na krześle obok Toma. Trey zdziwił się
trochę, ponieważ rzadko przyjmowali tu gości, lecz natychmiast pomyślał, że
może jest to jeden z licznych krewnych ich gosposi, pani Magilton - na przykład
jej ukochany bratanek, o którym ciągle opowiadała.
Uważniej przyjrzał się obcemu. Mimo że dzieciak siedział przygarbiony,
Trey przypuszczał, że sięga mu zaledwie do piersi. Miał na sobie kurtkę z
kapturem zapiętą wysoko pod brodą, dłonie wcisnął głęboko w kieszenie.
Starannie uczesane włosy przylegały do jego głowy, potraktowane jakimś
żelem, który sprawiał, że wyglądały na tłuste. Coś w chłopaku zaniepokoiło
Treya - wbrew pozorom miał starą twarz i ani razu nie mrugnął, od chwili gdy
po raz pierwszy popatrzył mu w oczy.
- To gdzie on jest? - zwrócił się do Toma znad kartonu.
- Kto? - odpowiedział pytaniem Irlandczyk.
Trey przewrócił oczami.
- Ta o s o b a, którą miałeś mi przedstawić.
- Osoba, którą miałem ci przedstawić?
Trey zmarszczył brwi. Musiał uważać na to, co mówi w obecności krewnego
pani Magilton. Spojrzał na Toma, a potem zerknął wymownie na obcego.
- On - syknął. - No wiesz... - Jeszcze raz wywrócił oczami. - Przewodnik.
Który ma mi pomóc w... – urwał - zaplanowanym... w y j ś c i u. - Przez chwilę
zastanawiał się, dlaczego Tom zachowuje się jak jakiś tępak, i zaczął
podejrzewać, że może pomylił godzinę spotkania. Zamierzał ponownie napić się
soku, kiedy wreszcie zrozumiał.
Powoli opuścił karton i czując na sobie rozbawiony wzrok Irlandczyka,
popatrzył na małego gościa.
- Treyu, poznaj Bubla. Bublu, to jest Trey Laporte - rzekł Tom, salutując
kubkiem mniej więcej w ich stronę.
Chłopak wstał i wyciągnąwszy dłoń z kieszeni, pomachał do Treya. Posiał
mu nieśmiały, nerwowy uśmiech.
- Bubek?
- Bubel - poprawił go Irlandczyk.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]