[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ChristinaDoddFaworytprzełożył Piotr MaksymowiczWarszawa 2005ROZDZIAŁSzkocja, 1800Kto przykładał mu nóż do gardłaIan Fairchild gwałtownie obudził się z głębokiego snu. Leżał spokojnie z zamkniętymioczami, oddychajšc równo w tej parodii wypoczynku.Kto przykładał mu nóż do gardła - już nie po raz pierwszy - lecz tym razem dał sięzaskoczyć. Jeszcze nie zdšżył zrobić sobie wrogów w Szkocji. Przybył dopiero dzisiaj iodszukał ojca, jedynego człowieka w tym kraju, który z chęciš by go zabił, jednak był zbytchory, żeby wstać z łóżka.Któż więc zakradł się do jego komnaty w samym rodku nocy?Ostrożnie rozchylił powieki i spojrzał w twarz ducha.Piękny duch kobiety, jak mu się zdało, pełen gwałtownej determinacji.Otworzył szerzej oczy.- Ale z ciebie idiota, Ian - powiedział na głos, nie widzšc nic złego w rozmawianiu zduchem. Brzmienie własnego głosu podziałało nań uspokajajšco. - To tylko sen. - Napoparcie tej tezy próbował się poruszyć.To jednak okazało się niemożliwe. Duch siedział mu na piersi i miał nad nim pełnšwładzę.1Przypuszczał, że to typowy przebieg wydarzeń we nie. Gdyby tylko to ostrze,przystawione do jego gardła, nie było takie zimne, takie realistyczne. Gdyby tylko nie czuł siętak... dziwnie: wcišż zaspany, ale dziwnie zrelaksowany, mimo wiadomoci grożšcegoniebezpieczeństwa.Zamrugał, koncentrujšc wzrok na duchu. Kosmyki włosów zwisały bezładnie z głowykobiety. Miała kanciaste rysy twarzy - kwadratowš szczękę, mocno zaznaczone kocipoliczkowe, szerokie usta. Jej oczy i brwi unosiły się skonie do góry, zadarty nos kończył sięszpiczastym czubkiem. Była to twarz fascynujšca, twarz pełna charakteru i pewnoci siebie. Iwcale niepodobna do ducha.- Wiem, kim jeste. Ty nie żyjesz. Jeste lady Alanna. Obiema dłońmi ciskała rękojećnoża. Widział tokštem oka, poczuł, jak zadrżały na dwięk jej imienia.Na krótkš chwilę strach przywrócił mu jasnoć mylenia. Czubek tegowyimaginowanego noża był niezwykle dobrze naostrzony.- Ostrożnie. Przecież nie chcemy, aby wydarzył się jaki krwawy wypadek.- Żaden wypadek. - Mówiła ochrypłym głosem z domieszkš zadziornego, szkockiegoakcentu. Brzmiało to bardzo realistycznie.Był to najbardziej ż y w y sen w jego życiu.- Lady Alanna. Nie sšdziłem, że cię spotkam. Jeste piękniejsza niż na portrecie.- Komplement od Fairchilda. - Ostrze mocniej przywarło do jego szyi. - Cenię go tak, jakna to zasługuje.Ironiczna, rozważna, a zarazem piękna. Na obrazie została sportretowana jakodziewczynka u progu dorosłoci, wypatrujšca dnia, gdy odziedziczy dwór6Fionnaway. Jednak w przededniu swoich siedemnastych urodzin znikła i od tamtej porynikt jej nie widział.Magia snu sprawiła, że teraz Alanna zjawiła się przed nim jako dorosła kobieta. wieczkau wezgłowia łóżka owietlała jej ostre rysy i pełne kształty. Włosy lniły płomiennš rudociš,a wielkie oczy barwš morza przed nadcišgajšcym sztormem.Jednak przypatrywała mu się ostrożnie, tak jak patrzy się na wilka w potrzasku.Całkiem zasadnie. Mógł być niebezpieczny, choć sama nie zdołała się o tym przekonać.Ta przezornoć wynikała ze znajomoci jego ojca, a także z zasłużonej reputacji, jakš cieszylisię Fairchildowie. Członkowie jego rodziny byli równie sławni jak Bor-giowie - i to z tychsamych powodów. Kierowała nimi żšdza bogactwa i władzy. Żadne morderstwo nie byłoohydne, o ile popełniano je w imię fortuny Fair-childów.Każdy, kogo napotkał tego dnia, uważnie mu się przyglšdał, czekajšc, aż zrzuci maskęuprzejmoci i okaże się równie godny pogardy, jak jego ojciec. Przynajmniej dzisiaj udało musię przywołać te wartoci, które wpoiła mu matka. Lecz lady Alan-na i mieszkańcyFionnaway mieli prawo traktować go z rezerwš; czasami krew Fairchildów brała górę.Na przykład teraz ogarnęło go niemalże nie dajšce się opanować pragnienie, żebykrzyknšć buu". Powstrzymał go jedynie ten nóż, trzymany nerwowym, oburęcznymchwytem.- Wydajesz się niespokojna. Co się stało, moja słodka damo?- Miałe spać.- Mam lekki sen.- Tak, ale dym powinien był...7- Powinien był co? - Nagle wróciła mu zdolnoć normalnego mylenia. Spostrzegłdelikatnš mgiełkę, która otaczała jej postać. Poczuł także woń, z którš ostatnio miał stycznoćw Indiach. Haszysz. Kto próbował go upić.Pomylał o kobiecie, która przyciskała kolano do jego piersi. To ona usiłowała gozamroczyć i bardzo dobrze wykonała to zadanie. Naprawdę był zamroczony.W zakamarku mózgu, który zachował jeszcze zdolnoć analizowania, zamajaczyło mukilka myli. W przeszłoci próbował już haszyszu. Wkrótce wróci mu władza w kończynach,a jeszcze szybciej odzyska zdolnoć odróżniania fantazji od rzeczywistoci. Gdy powietrzestanie się czystsze, on też odzyska zdolnoć jasnego mylenia, a zjawa -jeli pozostanie naswoim miejscu - również będzie wdychać resztki dymu i sama ulegnie zamroczeniu.Przyszło mu do głowy pytanie: - Czy duchy oddychajš?-Nie.Jednak jej pier unosiła się i opadała. Więc kobieta nie była duchem. Z zadowoleniemstwierdził, że znowu myli logicznie, lecz zarazem zdał sobie sprawę z jeszcze jednego faktu.Skoro nie była duchem, więc i nóż, który przystawiała mu do gardła, musiał być prawdziwy.- Ty chcesz mnie zabić - powiedział zdumiony. Wpatrywała się w niego stalowym,nieruchomymwzrokiem.- To całkiem dobry pomysł.- Dla kogo? Nie dla mnie. - Próbujšc wykonać gest, stwierdził, że może poruszaćczubkami palców. Zatrzymał tę informację dla siebie.Gdy kładł się spać, nacišgnšł przykrycie aż pod szyję, by się uchronić przed przecišgami.Zaciš-8gnšł też zasłony wokół łoża. Teraz były rozsunięte, wpuszczajšc do rodka wiatło i dymz paleniska. Całym ciężarem przygniatała narzutę do jego ciała. Jednak była lekka, wiotka - inie stanowiłaby zagrożenia, gdyby mógł wykorzystać siłę swoich mięni.- Dlaczego dobra, słodka lady Alanna, o której służba piewa hymny, chciałaby kogozamordować?- Jeste nic niewartym Fairchildem, darmozjadem, który przybył, aby zagrabićFionnaway. A ja jestem paniš Fionnaway, odpowiedzialnš za opiekę nad tym majštkiem, i niepozwolę, aby go zbezczecił.Spojrzał na niš tak ostro, że aż się wyprostowała. Co było całkiem zrozumiałe, bo gdybyumiała czytać jego myli, wiedziałaby, jakie niebezpieczeństwo wynikło z wypowiedzianegoprzez niš oskarżenia.Oczekiwał jej wzgardy, a sam lekceważšco traktował ludzi takich jak ona, którzydorastali ze wiadomociš, gdzie jest ich miejsce. Przez ostatnich siedem lat szukał swegodomu po całym wiecie, lecz nigdzie nie osiadł na dłużej niż miesišc lub dwa, zanimprzypływ rozgoryczenia pchał go w dalszš drogę. Do Londynu, gdy wzywały interesy. DoIndii, do Ameryki, do coraz bardziej egzotycznych miejsc.A teraz wezwanie ojca sprowadziło go do tego przytulnego, prozaicznego Fionnaway,gdzie stare zamkowe mury schodziły się z przepaciš nad zachodnim wybrzeżem morza. Tb,co kiedy było warowniš, gdzie mieszkali szlachetni MacLeodowie, z biegiem czasu powoliprzerodziło się w dwór, który nie był ani tak stylowy, ani wygodny jak dwór Fairchildów wSussex, a już na pewno nie tak ciepły. Z okien Fionnaway widać było wszystko - pola, łški,wszystko do granicy odległego lasu. Ian wiedział o tym, bo już wczeniej spojrzał.9Spojrzał także na zachód, gdzie ujrzał całe mile piaszczystych plaż, oddzielonychgranitowymi skałami. Łamišce się fale uderzały odwiecznym rytmem, który przywoływałjego imię. Ian, Ian... W tych falach słyszał echo głosu swojej matki.Nienawidził morza, lecz mimo jego przytłaczajšcej bliskoci wiedział, że czasdługotrwałych poszukiwań dobiegł końca. Fionnaway zaspokajało pełnš gwałtownychporywów tęsknotę jego duszy. A wkrótce stanie się jego własnociš.Jego, a nie lady Alanny, czy to pod postaciš ducha, czy też żywej kobiety. Ta ziemiabędzie jego.- Ty opuciła Fionnaway - zarzucił jej.- Nieprawda! - Umylnie całym ciężarem oparła się na jego mostku.Kociste kolano pozbawiło go tchu, lecz nie zwracał na to uwagi- W jego żyłach wcišżkršżył narkotyk. Gdy tylko mógł znowu oddychać, wyrzucił z siebie prawdę, nie zważajšc nakonsekwencje.- Była słaba. Umarła. Gdyby nadal tu była, mogłaby zachować Fionnaway dla siebie.To zwycięzca bierze łupy. - Umiechnšł się zawadiacko, z właciwym dla Fairchildówurokiem. - A zwycięzcš jestem ja.- Nigdy! - Nachyliła się do jego twarzy, dgajšc go w krtań. - Nigdy nie zostawięFionnaway ani tobie, ani nikomu z twoich.Czujšc ukłucie i spływajšcš po szyi krew, zrozumiał, że lepiej będzie zamilknšć. Gdybyjej wzburzenie jeszcze wzrosło, mógłby wkrótce zapiewać w anielskim chórze, lub teżspłonšć w piekielnym ogniu.Z cichym jękiem zamknšł oczy i postanowił się uspokoić. Jako nie wierzył, by ladyAlanna, nawet pod postaciš ducha, miała doć odwagi, by zabić pišcego człowieka. Jelidopisze mu szczęcie, to10w ogóle zabraknie jej odwagi, choć powinien przestać prowokować jš swoimizgryliwociami.Leżšc bez ruchu poczuł, jak nacisk ostrza na jego szyję słabnie. Poruszył się, abyzniwelować nieco nacisk jej ciała na swojš pier.- Co się dzieje?- Giowa mnie boli. Przytknęła dłoń do jego czoła.- Nie masz goršczki.- To dym - zakaszlał żałonie.- Rano we korę wierzbowš... - Urwała, jakby przypomniała sobie, że przecież rano onjuż nie będzie żył.- Dlaczego chcesz zabić włanie mnie? - Odzyskał czucie w palcach stóp. Zgišł...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]