[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Maria Rodziewicz�wnaFarsa panny HeniZak�ad Nagra� i WydawnictwZwi�zku NiewidomychWarszawa 1995T�oczono pismem punktowym dlaniewidomych w DrukarniZak�adu Nagra� i WydawnictwZwi�zku NiewidomychWarszawa, ul. Konwiktorska 9Przedruk z wydawnictwa"Alfa", Warszawa 1991Pisa�a J. SzopaKorekty dokona�yI. Stankiewiczi K. MarkiewiczRedakcja "Gazety" znajdowa�asi� w ciemnym, brudnym,okopconym pokoju od dziedzi�ca,na parterze trzypi�trowejkamienicy.Pok�j ten dzieli� si� na dwarodzajem sta�ego parawanu,okratowanego i oszklonego.Wprost drzwi by�o okienkozakratowane, w g��bi, r�wnie� wtym przepierzeniu, drzwiczkiprowadz�ce do sanctuariumdziennika.Przestrze� od drzwiwchodowych zajmowa�a d�uga�awka pod �cian�, stolik zbrudnym ka�amarzem, wzd�u�parawanu od �ciany do �cianyci�gn�a si� p�ka wytarta�okciami interesant�w, ozdobionaszeregiem skarbonek.W biurze nad okienkiem pali�si� gaz przez pierwsz� cz��dnia, do nory tej bowiem s�o�cewstydzi�o si� zajrze�; go�cie,roznosiciele, cz�onkowieredakcji, listonosze, wszyscywsp�lnymi si�ami robili, comogli, by ten przybyteknarodowej inteligencji i o�wiatyuczyni� niezno�nym dla pi�ciuzmys��w w komplecie. B�otoutworzy�o skorup� na nigdy niemytej pod�odze, kope� z lamppowleka� �ciany ��toszar�pow�ok�, dym cygar przys�ania�wszystko, zabija� oddech,rzucanie i zgrzyt drzwi zblokiem rozstraja�y nerwy.Pewnego wieczora, w samewiosenne roztopy, zimne,d�d�yste i czarne, drzwiwypoczywa�y od pi�ciu minut,czekaj�c na dalsze szamotanie.Sekretarz dziennika siedzia� zpi�rem w z�bach nad stosem�wie�o przyniesionejkorespondencji i gatunkowa�mozolnie t� r�norodn� mieszanin���da�, doniesie�, artyku��w,skarg itd.Przez wp�otwarte drzwidalszych pokoj�w dochodzi�g�uchy odg�os drukarni igwizdanie roznosicieli, przez�cian� sapa�y pompy ods�siednich parowych �a�ni, napodw�rzu wygrywa� kataryniarz,deszcz pluska�, hucza�o miasto,w r�kach sekretarza szele�ci�papier, zreszt� nic nieprzerywa�o ciszy biura.Kto� targn�� drzwi s�abo,delikatnie, potem z si� ca�ych,widocznie kobiecych, i w otworzestan�a drobna, nik�a posta� zociekaj�cym parasolem, weleganckim futerku i sobolowejczapeczce. Po kr�tkiej walce zblokiem zdoby�a szturmem drzwi,rzuci�a parasol na �awk� iwsun�a g��wk� w okienkoprzepierzenia.- Wujaszku! - zawo�a� cienki,srebrzysty g�osik.Sekretarz podskoczy� nakrze�le, spojrza� w tamt� stron�i wsta� automatycznie.- Czym mog� s�u�y�? - rzuci�zwyk�e pytanie.- Niech mi pan tu wujaszkasprowadzi - powt�rzy� g�osikspod g�stej woalki.- Co takiego?- Wujaszka! No, wszak pan wie,redaktor "Gazety" nosi ten tytu�dla mnie.- Zaraz!w Sekretarza nie zarazi�weso�y ton odpowiedzi. Chmurnieprzyst�pi� do elektrycznegodzwonka w �cianie, przycisn�� gotrzy razy i wr�ci� na swojemiejsce.Dama obejrza�a szybko �cianyredakcji, zakrztusi�a si� dymem,a uspokoiwszy rozdra�nionegard�o, zacz�a nuci� p�g�osem,drobn� r�czk�, obci�gni�t� wjelonkow� r�kawiczk�, wybijaj�clekko takt po pierwszejskarbonce z brzegu.Redaktor wszed�. By� tocz�owiek �rednich lat, podobnydo biust�w Szekspira, z ostrozako�czon� brod�.- A co tam znowu? - spyta� zd�wi�kiem niecierpliwo�ci wg�osie.- Interes - odpar� lakoniczniesekretarz, ruchem g�owywskazuj�c kobiet�.- To ja, wujaszku - ozwa�a si�przechylaj�c g�ow� przez okienkoi wyci�gaj�c r�k�.- Henrysia? Co ty tu robisz,trzpiocie?Redaktor u�cisn�� podan� sobied�o� i u�miechn�� si�zapominaj�c o niech�ci, z jak�wszed�.- Przysz�am z pro�b� dowujaszka.- Na przyk�ad!- Wujaszku, prosz� mi znale��jakiego m�a.- Co?!- No, m�a, ma��onka, un mari,einen Mann, a husband, jak wujchce.- Daj�e pok�j. Nie mam czasu�artowa� z tob�. Czego chcesz?- Powiedzia�am ju�: m�a!- Co� ty? w malignie? Szukajgo sama. Do�� si� znajdzie,s�dz� amator�w na tw�j �adnypyszczek, bez mojej pomocy.- Na tym w�a�nie polega ca�yinteres. M�j m�� nie powinienmnie chcie�; niech mi wujaszektakiego wynajdzie. Mo�e by��lepy, kulawy, niemy, garbaty,byle si� zgodzi� na �lubnatychmiast!- Co to za heca! Sfiksowa�a�do reszty!- Nie ja, c� znowu! ale m�jopiekun i stryj jednocze�nie.- Nic nie rozumiem.- Ach, jaki wujaszekniedomy�lny! Mam wszak�e g�oscudowny, dyrektor konserwatoriumprzepowiada mi s�aw� europejsk�,ale nie tu, w tej mie�cinie.Trzeba mi w �wiat, do Pary�a,Londynu, gue sais_je! (fr. wiemo tym.) By�am pewna, �e napierwsze s�owa stryj zwdzi�czno�ci� wy�le mnie, gdziepieprz ro�nie. Robi�am, comog�am, by na to zas�u�y�:przewraca�am i �ama�am meble,t�uk�am talerze, wyrzuca�am lubdar�am nie doczytan� gazet�,u�cie�a�am pod�og� �upinami odorzech�w. Nic nie pomog�o. Ach,ci emeryci!- Bardzo szanowni ludzie, mojadroga! - przerwa� redaktor. -C� dalej? Stryj ci nie pozwoli�jecha�?- Owszem, ale pod warunkiem,bym za m�� posz�a. W�wczas umywasobie r�ce od moich szale�stw,jak je raczy nazywa�, wyp�aca mim�j fundusz... to nie �arty,wujaszku, trzydzie�ci tysi�cyrubli, i nie chce o mnie s�ysze�wi�cej.- No, zatem rzecz sko�czona.Wychod� za m��. Ka�dy ci�we�mie, z posagiem szczeg�lnie.- Ale� ja nie chc� wychodzi�za m��! - zawo�a�a z p�aczemprawie. - �e te� wuj tego nierozumie! Ja chc� swobody, ale tozupe�nej; ja nie ch� tegonieodst�pnego towarzysza, jachc� zosta� kap�ank� sztukitylko.- C� ja w tej sprawie mog�poradzi�?- Niech mi wuj da m�a, kt�ryby, wzi�wszy �lub, poszed� sobiew prawo, a ja w lewo; kt�ry bysi� pi�miennie zobowi�za��adnych praw do mnie niero�ci�, ani do moich fundusz�w,ani do niczego, i nigdy nawetwspomnie�, �e jest niby moimpanem; s�owem m�� tylko na czas�lubu! Zap�ac� mu za to, cozechce; nazajutrz gotowam si� orozw�d wystara�... wszystko,wszystko! Wujaszku, tyle tu os�bbywa, mo�e si� kto takiznajdzie. Niech wuj pomy�li.- Et, bredzisz! - oburzy� si�wreszcie redaktor. - Za kogomnie masz? Za wariata podobnegotobie? Rozumny projekt, nie maco m�wi�, godzien zbiega odbonifratr�w. Na ksi�ycu szukajg�upca, co by na to si�zgodzi�!... A potem rozw�d...Tfy, �eby� cho� przeczyta�apowody do rozwodu, kiedy o nimpleciesz. �licznie! Moje imi� wtakiej awanturze, redaktor"Gazety" wmieszany w skandal...- Panie redaktorze, prosz�pana, numer wr�ci� z cenzury,trzeba zmienia� - ozwa� si� zadrzwiami gruby g�os.- Ot i masz, a ja tu czastrac�! B�d� zdrowa, Heniu. Dobraz ciebie dziewczyna, ale tentw�j dyrektor konserwatoriumprzewr�ci� ci w g�owie.- Wujaszku m�j drogi! -zawo�a�a prosz�co - ja tuprzyjd� jutro! Prosz� si�namy�li�. Los m�j od tegozale�y. Ach, ci emeryci!Ju� by�a za drzwiami i naulicy. Deszcz pada� jak zwiadra, wicher wydziera� z r�kparasol, drobne n�ki ton�y w�liskim b�ocie. Bieg�a takszybko, �e nie spostrzeg�a, i�kto� szed� za ni� w �lad, zwidocznym postanowieniemtowarzyszenia do ko�ca.Zwraca�a si� w prawo i lewo -m�czyzna zwraca� si� tak�e,zagl�da�a do wystaw - czeka�,cho� nie mia� parasola i deszczstrumieniami oblewa� jego...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]