[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
ANDRZEJ FALKIEWICZ
ISTNIENIE I METAFORA
Copyriht by Andrzej Falkiewicz
Wydawnictwo „Tower Press”
Gdańsk 2001
1
Cezary Wodziński
ANDRZEJA
FALKIEWICZA KŁOPOTY Z ISTNIENIEM
Wydaje się, że bezpowrotnie minęły już czasy genialnych filozofów amatorów. Filozofujących bez
akademickiego certyfikatu, z dala od uniwersyteckich katedr i utartych tradycyjnymi pielgrzymkami
szlaków, traktujących wszelkie doktoraty, habilitacje i rehabilitacje (także: traktaty) z irytującą stado
uczonych nonszlancją. Myślących „po marginesach”, „bez dogmatu” i przeważnie „pod prąd”. Czy
jednak takie czasy kiedykolwiek były? Może raczej od-czasu-do-czasu, w jakiejś luce nie-na-cza-sie i
wbrew niemu zakwitały na akademickich ugorach te osobliwe rośliny o barwach niepospolitych? Tak
czy inaczej od dawna już ich nie widać (a i słuch o nich zaginął) - czy ostatnim z wielkich a- i anty-
akademików nie był w naszym wszechsprofesjonalizowanym stuleciu niejaki Lew Szestow?
A nasz rodzimy krajobraz wyjątkowo pod tym względem pustynny i niebogaty. Tym większe
zdumienie i zaciekawienie budzi ostatnia książka Andrzeja Falkiewicza. Nie ma wątpliwości - znikają
po lekturze już pierwszych stron, a później rośnie pewność - że to ważny, głębinowy i inspirujący tekst
filozoficzny. A jego niekwestionowana filozoficzność wynika przede wszystkim z autorskiej
„samorodności”: niemal każde zdanie zapisane i przemyślane zostało przez kogoś, kto pisze i myśli „na
własną odpowiedzialność”; kto przejęty jest każdą myślą i każdym pytaniem, jakie się w nim pojawiają.
„Przejęty” znaczy
tu: te myśli i pytania - formułowane wprawdzie nierzadko w tradycyjnych dyskursach
filozoficznych - są „kwestiami” osobistymi, roztrząsanymi nie dlatego, że „należy” lub „warto” je
roztrząsać (i mógłby to zrobić każdy „specjalista”, czyli ktokolwiek), ale nade wszystko z tego powodu,
że to Autor musi się z nimi zmierzyć. „Wszystkie kłopoty związane z istnieniem - powiada - usiłowałem
rozstrzygać we własnym imieniu i na własny rachunek”.
I oto od razu znajdujemy się w samym centrum żywiołu pt.
Andrzej Falkiewicz i kłopoty związane
z istnieniem
. Co to bowiem znaczy: „we własnym imieniu”? W imieniu „czego” i w imię „czego”? Brak
jednoznacznej odpowiedzi, podsuwa się jednak pewien trop, który spróbuję pośledzić, bo od dawna
fascynuje mnie on w twórczości Autora. Czytam książki Falkiewicza od wielu lat, podziwiam ich styl
„sam w sobie”, unikalny i integralny, osobliwy i niedopowiadalny - i wciąż mam „kłopot z istnieniem”
integrującej je „zasady wewnętrznej”. Na ile wielobarwnych i wieloimiennych pasm semantycznych
rozpisane te „teksty” w rozmaitych pismach! A przecież nie rozproszone. Krytyk teatralny. Krytyk
literacki. Eseista. Dziennik-arz. Badacz i dociekacz Myśliciel i pisarz. Myślą-pisarz, piso-myśl. A to
przecież zaledwie ślady odciśnięte. Te inne, niedociśnięte, nieznaczne, wszak również obecne. „Zasada
wewnętrzna” wymyka się, zagadkowa; zagaduje, ale żadnej łatwej do odgadnięcia odpowiedzi nie
podpowiada. Ów trop hipotetyczny, „na próbę” - to:
JA
...
- „... mówi tylko we własnym imieniu, nieustannie podkreśla swoją odrębność, wszystkie swoje
utwory organizuje wokół Pierwszej Osoby” - jak Gombrowicz, „przy” którym napisał swoje najlepsze
bodaj eseje;
- ale zaraz obiekcja: „Ciągle ta francaJa. Dlaczego ty się nimi nie interesujesz tylko zawsze sobą?”;
- i z tego napięcia, z tego „pomiędzy”: „Chcąc być „tylko w sobie”, jednocześnie jest się - „cały w
świecie”. Ta alchemia ascezy niwelująca granice między mną a światem, nad którą nie w pełni panuję.
2
Ale może tu jest cień szansy - w tej jednoczesności. W tych środkach stylistycznych, w takim wyrazie
„doświadczenia wewnętrznego” tak bardzo dzisiejszego, tak zupełnie ogołoconego, tak bez reszty
uplątanego w świecie człowieka”.
Ja - centrum, ja centralne, centralistyczne, centralizujące; ja - centryzm? Nie, w żadnym razie: Ja
odniesione, wychylone „na zewnątrz”, nieustannie w nie-ja uwikłane, prze-niesione i prze-noszone;
ja
metaforyczne
w ścisłym sensie. Ja wpatrzone w Innego, nie potrafiące od Niego oderwać Swego ja-
spojrzenia. Fuga Gombrowiczowska, ale zdekrystalizowana, rozkomponowana na półcienie i cienie, i
arcycienie, zlewające się z mrocznym tłem. Fenomenolog mógłby powiedzieć: ja intencjonalne i
transcendentalna konstytucja „inności”, noeza-i-noemat splecione w erotycznym uścisku, ba, w
androgynicznej
copula.
Więc jeśli „ja”, to „nie-ja”, ściślej: w „innym”, który (-a, -e) jest równie
źródłową współpozytywnością, nigdy „brakiem” czy „dopełnieniem”,
negatio czy privatio.
Spotykamy niekiedy groźnych lub - w zależności od temperamentu osobniczego i społecznego
kontekstu - śmiesznych, a przeważnie groźno-śmiesznych osobników, którzy muszą ustawicznie „ja”
wypowiadać, deklinować i multiplikować „je” na wszystkie dostępne sposoby, bo brak im prostego daru
tzw. abstrakcji albo ideacji. Cokolwiek pojmują, to w modus „ja” - zwykle przy tym karykaturalnego i
groteskowego, co prowadzi do wielu nieporozumień - ja”, które jest dźwignią i przekładnią,
przełożeniem i pod-stawą wszelkiego rozumienia i wszelkiej interpretacji. Pod-stawiam „ja” pod
Wszystko i dopiero wtedy Cokolwiek staje się zrozumiałe, tj. „ja-rozumiem”. W tym sensie „ja” stanowi
regułę albo ideę regulatywną wszelkiej aktywności hermeneutycznej, a nie jakiś hiper-egotyzm czy
wiedną lub bezwiedną apologię egocentryzmu.
Istnieje również model biegunowo odmienny. Dyskurs „ducha dziejów”, „ducha obiektywnego”, ba,
„ducha absolutnego” albo czystej „sylogistyki” bądź totalizującego „unitaryzmu”, gdzie „ja” skryte jest
w tak głębokiej strukturze stratygraficznej, że już w ogóle niewidoczne, wyzerowane, od-ja-jone, jako
rzecze
polski dialekt postmodemy. To-samo w samo-piszącym się tekście i w jego odpodmiotowionej
„teksturze”. „Model” pierwszy Falkiewiczowi gruntownie obcy - bo mamy tu do czynienia raczej z
naddatkiem niźli z niedostatkiem zdolności „spekulatywnych” - lecz do drugiej „operacji” niekiedy
sięga, z wyrafinowaniem (post)strukturalisty wykorzystuje zatopienia, roztopienia, rozproszenia „ja” w
Teorii, Systemie, Syntezie, by przygotować warunki możliwości powrotu „ja” odmienionego. Nasuwają
się pytania: po co ta synteza - choćby tylko „synteza”? po co jednolita teoria (humanistycznego) pola”
(sc. kultury)? po co te uczone rozważania o „materializmie historycznym i metafizyce unitarnej”? po co
traktat o „przedludzkim początku kultury”? po co wysiłek włożony w 40 arkuszy wydawnicznych
opus
magnum? Czy
nie lepiej byłoby pozostać „przy Gombrowiczu”, rozsiąść się wygodnie w „krzesłach” za
„parawanem” albo podziwiać widoki z „balkonu”?
Nie, nie lepiej. Bowiem: „Człowiek plus człowiek, człowiek pomnożony przez człowieka, człowiek
w związku z drugim konkretnym człowiekiem, ja w związku z tobą i z nim” ... I jeszcze raz: „„Człowiek
plus człowiek”. A jednak obok nich, poza nimi - poza nimi każdymi dwoma - staje się coś, co jest
trwalsze od nich”.
By kwestię unaocznić w kategoriach akademickich - co za niewdzięczna rola! - należałoby dylemat
tak ująć: mówić „ja” i myśleć „ja” poza kartezjańsko - husserlowską opozycją podmiot - przedmiot.
Filozofia rozprawiła się z tą dychotomią radykalnie i, zdaje się, nieodwołalnie: zdeproblematyzowała
sam problem. Z persektywy dwudziestowiecznej literatury, zwłaszcza powieści i teatru - które
Falkiewicz wnikliwie badał - „problem” jednak wcale nie zniknął, a nawet przeciwnie, zaostrzył się i
przemnożył - o wszystkie komplikacje „samo-literackie” i „filozoficzne”. Wedle niej filozofia wylała - i
to z jakim wspaniałym chlupotem! - dziecko wraz z kąpielą. A trzeba by ostrożniej, trzeba by wylać
kąpiel (podmiot - przedmiot), ale dziecko (ja, „ja”, „„ja”” etc.) zatrzymać. Bo bez „dziecka” literatury
nie ma (a filozofią mogą się zajmować dostojni „starcy”).
W związku z tym znana, niemal podręcznikowa „klisza”: „Współczesna filozofia dokonała znacznego
3
postępu redukując jestestwo do serii przejawów, które je objawiają. Usiłowano w ten sposób usunąć
liczne dualizmy trapiące filozofię i zastąpić je monizmem fenomenu. Czy udało się to osiągnąć?
Niewątpliwie w pierwszym rzędzie pozbyto się tego dualizmu, który przeciwstawia w jestestwie to, co
wewnętrzne, temu, co zewnętrzne. [...] Wynika z tego w sposób oczywisty, że dualizm bytu i przejawu
nie powinien mieć już prawa bytu w filozofii. [...] Równocześnie też upada dualizm potencji i aktu. [...]
Dlatego też możemy odrzucić dualizm przejawu i istoty. Przejaw nie ukrywa istoty, lecz ją objawia. On
jest istotą. [...] Czy można powiedzieć, że redukując jestestwo do jego przejawów udało się nam
przezwyciężyć wszystkie dualizmy? Wydaje się raczej, że obróciliśmy je wszystkie w nowy dualizm:
skończonego i nieskończonego”. ETC. Ale i ten dualizm został „przezwyciężony” - w sensie i
heglowskim, i heideggerowskim - nie tylko przez samego Sartre'a, lecz także w post- i re-
metafizycznych projektach wielu innych koryfeuszy współczesnego myślenia, od Bergsona do Levinasa,
od Ricouera do Derridy, od Heideggera do Rorty'ego. I cały szereg innych,
implicite
czy
explicite
obecnych w myśli nowożytnej „dualizmów”, stanowiących rozmaite modyfikacje podstawowej
dychotomii kartezjańskiej - takoż samo. Co więcej: w tych różnorakich próbach „przezwyciężenia”,
składających się na jeden z najsilniejszych impulsów współczesnego myślenia, chodziło nie tylko o
przezwyciężenie duo-manii w imię jakiejś uno- czy mono-manii (albo też korelatywnie: pluro-manii), co
- i ta intencja jest radykalniejsza - o zniesienie ram dyskursu, w których te zestawienia i
przeciwstawienia funkcjonowały. Mówiąc sloganem: szło o zniesienie samego „pola teoretycznego”
duo-, mono- i (rzadziej) pluromanii. O „zastąpienie” go innym „polem”, czy też o „przeniesienie się” na
inne „pole”. I jeśli formułowano to w postaci postulatów poszukiwania „trzeciego wyjścia”, to właśnie w
owym trans-gresywnym czy meta-forycznym znaczeniu, a nie w sensie opozycji wobec „opozycji”.
ETC.
Tymczasem pytanie o „dualizmy” ulokowane jest w książce Falkiewicza niemalże na prawach
Grundfrage;
ożywia i organizuje ducha tej książki. Pojawia się w wielu wariantach i w różnych
sekwencjach problemowych. Jako polaryzacja „fizycznego” i „myślowego”, „ciała” i „duszy”,
„fenomenu” i „noumenu”, „zewnętrznego” i „wewnętrznego”, „materialnego” i „idealnego”, „struktury”
i „genezy”, „wartości” i „faktu”, „przejawu” i „rzeczy”, czy też wprost: „podmiotu” i „przedmiotu”,
res
cogitans
i
res extensa,
bądź w oryginalnej terminologii:
hardware'u
i
software'u,
a przede wszystkim
jako aporia dyskutowana od Parmenidesa po Heideggera: „bytu” i „myśli”. W ten sposób poruszone
zostają wszystkie niemal żywotne tkanki współczesnej ontologii, epistemologii, antropologii, aksjologii.
Nie tylko jednak. Problematyka „dualizmu” przeniesiona zostaje również na grunt współczesnych
dyskusji naukowych, zwłaszcza fizyki (konflikt między „przestrzeniowcami” i „czasowiczami”), także
kosmologii, biologii i psychologii. Do dyskusji zaangażowana zostaje ponadto współczesna humanistyka
z całym bagażem właściwych jej paradoksów. Np.: „Humaniści nie są w stanie dotrzeć do ludzkiej
duchowości, ponieważ nie chcą pojąć tego, czym ludzie łączą się ze światem pozaludzkim”.
Wieloimienna opozycja zjawia się tu w krystalicznej postaci „ludzkiego” - „nieludzkiego”.
Zakres problemowy podjętej dyskusji z „dualizmami” jest więc imponujący. Zdumiewająca jest
również biegła i rozległa erudycja Autora, która nie polega przecież na tak powszechnie kultywowanej u
nas recydywie „cytomanii” i ukrywania się za „cytowanymi” stanowiskami (tj. zwykle ukrywania braku
własnego stanowiska), ale na tanecznej iście swobodzie w poruszaniu się po różnorodnych, niekiedy
gęstych i nieprzenikliwych „ogrodach” współczesnych nauk i filozofii (nie tylko współczesnej). Czy to
nie dzięki ekspozycji własnego „ja” filozofującego (wciąż zatroskanego swoim własnym wielce
problematycznym statusem) udaje się Autorowi z taką nieważkością i bez kompleksów, ale i bez
naiwności dyskutować z Parmenidesem i Heraklitem, Platonem i Arystotelesem, Kartezjuszem i
Pascalem, Vico i Kantem, Nietzschem i Heideggerem...? W debacie nie brak żadnego chyba nazwiska
współczesnych wybitnych fizyków (Einstein, Heisenberg, Planck, Bohr, Schrödinger, Born, de Broglie,
Eddington, Dirac, Weizsäcker, Bohm, Pauli, Fermi, Hawking, Białobrzeski i in.). Nie mówiąc już o
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]