[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marie Ferrarella
(Marie Michael)
Ukochanemu tego
się nie robi
Rozdział 1
Reese!
Przez chwilę krew pulsowała szaleńczo w skroniach
Charley. Próbowała udać, że go nie zauważyła, chociaż nagle
przeszył ją dreszcz, a jej oddech stał się płytki. Być może był
zbyt zajęty, by ją zauważyć. Stał za kulisami i z kimś
rozmawiał. Ona zaś znajdowała się po przeciwnej stronie
sceny, razem z gromadką zdenerwowanych aktorek. W
zwyczajnych okolicznościach mógłby nawet nie spojrzeć w jej
kierunku.
W zwyczajnych? Dlaczego okoliczności miałyby być
zwyczajne? Przez chwilę bawiła się w myślach tym słowem.
W ostatnim roku niczego nie robiła zwyczajnie, chyba, żeby
tak nazwać sześciotygodniowe szkolenie FBI i przedzielone
jej potem zadania.
Jej matka tylko kiwała głową: - Charlotto, dlaczego nie
znajdziesz sobie jakiegoś miłego, młodego człowieka i nie
ustatkujesz się? - To znów, wpatrując się w nią z obawą
malującą się na bladej twarzy, pytała: - Charlotto, czy coś jest
nie w porządku?
Charley zawsze pogodnie zaprzeczała, twierdząc, że
usiłuje tylko być dobrą aktorką. Ale matki, jak jej kiedyś
powiedziano, mają szósty zmysł, gdy idzie o ich potomstwo.
Przeczucie matki Charley było trochę irracjonalne, to pewne,
lecz w jakiś niewytłumaczalny sposób czuła, że w ostatnim
roku w życiu jej córki zaszła jakaś dramatyczna zmiana.
Tak, matka Charley wiedziała, wiedziała bez słów.
Natomiast Reese nie potrafił sobie wytłumaczyć, dlaczego
Charley zerwała ich tak dobrze zapowiadający się związek.
Powiedziała mu jedynie, że sprawy przybrały zbyt szybki
obrót i byłoby lepiej, gdyby przez jakiś czas się nie spotykali.
Była pewna, że pomyślał, iż ogarnięta pragnieniem sukcesu
nie potrzebuje go przy sobie w drodze do kariery i sławy.
Pozwalała mu w to wierzyć. Nigdy nie poznał prawdziwego
powodu zerwania. Zdecydowała, że to zbyt niebezpieczne.
Zbyt niebezpieczne dla niego.
Twoja misja, Charley. Pamiętaj o misji, powiedziała do
siebie surowo, zmuszając się do odwrócenia oczu od
wysokiej, okazałej postaci w półmroku. Utkwiła wzrok w
przygnębiająco pustej scenie. Przypomniała sobie, jaką trwogą
napawała ją pusta scena w czasach, gdy była jedynie aktorką.
Teraz zaś uznałaby, że świetnie jej się wiedzie, gdyby
największym zagrożeniem miała się okazać właśnie scena.
Poczuła nawet przypływ sympatii do tych podekscytowanych
kobiet stojących za kulisami. Wszystkie miały nadzieję, że
dzisiaj uśmiechnie się do nich los.
Reżyser prowadził przesłuchania do pięciu głównych ról
kobiecych w nowej komedii muzycznej. Do każdej z nich
potrzebował platynowej blondynki. Charley nigdy nie
widziała tylu blondynek w jednym miejscu. Ona sama, ze
swoimi kasztanowymi włosami, czuła się jak dziki kwiat w
bukiecie żółtych róż o wysmukłych łodygach. No cóż, dzikie
kwiaty mają swoje miejsce, pomyślała. W tej chwili jej
miejsce było tutaj; przyszło jej czytać kwestie w parze z
beznadziejnymi kandydatkami. Swoją rólkę miała już
zapewnioną. Producent zgodził się na współpracę z FBI i
przekonał reżysera, aby ją zaangażował bez próby.
Charley przyłapała się na tym, że spogląda przez ramię w
poszukiwaniu choćby przelotnego spojrzenia Reese'a. Nagle
poczuła się tak, jakby usta miała pełne waty. To już się jej nie
zdarzało z powodu wyjścia na scenę. Nigdy przedtem nie
czuła takiego zdenerwowania, nawet gdy podejmowała się
najrozmaitszych zadań dla Wydziału. Winny był Reese,
uświadomiła sobie z wewnętrznym przekonaniem. Na
wspomnienie jego ust wargi zadrżały jej lekko. Pamięć to coś
dziwnego. Nie chciała tych myśli. Nawet nie wiedziała, że
jeszcze istnieją, lecz nagle stały się tak natarczywe, że nie
potrafiła ich zignorować.
- Charlotte Tramayne! - usłyszała swoje nazwisko
wywołane z wyraźnym zniecierpliwieniem. Albo wzywający
ją osobnik był nieco popędliwy, albo wywoływał ją już nie po
raz pierwszy.
Pospiesznie wyszła na środek sceny, badając wzrokiem
najbliższy rząd krzeseł, aby skupić się na Eliocie Chalmersie,
reżyserze.
- Jestem! - odpowiedziała żywo, zasłaniając oczy przed
oślepiającym blaskiem świateł z prawej strony.
- Zależy gdzie - mruknął z wyrzutem łysy mężczyzna.
Ale głośno mruczy, pomyślała Charley. Zapewne nie
uszczęśliwiło go to, że został nią obarczony. Była przekonana,
że przeszłaby eliminacje, ale Wydział nie życzył sobie
zbędnego ryzyka. Ona musiała grać w tej sztuce. To sprawa
narodowego bezpieczeństwa. Kątem oka Charley zauważyła,
że na dźwięk jej imienia Reese gwałtownie uniósł głowę. Z
wyrazu jego twarzy, na której malowało się zdziwienie,
wywnioskowała, że nic nie wiedział o jej obecności. Ale teraz
już wiedział. Starała się o tym nie myśleć, choć nie było to
łatwe.
- W porządku, Tremayne. Do rzeczy, skoro już
odzyskałaś słuch - powiedział kąśliwie Chalmers.
Posłała mu promienny uśmiech, nawet nie mrugnąwszy
okiem. Czyżby mężczyzna, dla którego miała pracować, był
takim gburem? Zdecydowała się na to wszystko z pełną
świadomością. Jedyny sposób, by dać sobie radę, to
zachowywać się jak profesjonalistka, a tą przecież była.
Aktorstwo to jej pierwsza miłość... A Reese McDaniel to jej
pierwszy kochanek...
Zapomnij o Reese'ie, do cholery! Przecież minął już rok, a
to tak jakby minęło całe życie. Tamte sprawy nie powinny
mieć teraz dla ciebie żadnego znaczenia, strofowała się
Charley. Ale miały. Na jego widok wszystkie zachwycające
wspomnienia odżyły z całą wyrazistością. Poczuła
przeszywający ból.
Charley skupiła uwagę na reżyserze, który właśnie
wywoływał pierwszą ofiarę. Smukła, platynowa blondynka
ledwo zdołała zająć swoje miejsce, gdy Chalmers,
wymachując kanapką z wołowiną, dał jej znak, by zaczynała.
Próbując scenkę Charley uważnie śledziła reakcje Chalmersa.
Zapowiadała się jako niezła aktorka i drażniło ją, że Chalmers
więcej uwagi poświęca swojej kanapce, niż temu, co się dzieje
na scenie. Blondynka wyraźnie opadała z sił.
Pragnąc jej pomóc, Charley tchnęła więcej życia w swoje
kwestie. W miarę jak czytała, jej głos stawał się coraz
mocniejszy, żywo modulowany. Bez zbędnej skromności
Charley wiedziała, że kiedy tylko chce, jest dobra, cholernie
dobra. Zawsze chciała być aktorką, lecz gdy wreszcie zbliżyła
się do upragnionego celu, sława straciła dla niej znaczenie.
Aktorstwo wcale nie okazało się tak podniecające, jak to sobie
wyobrażała. Czegoś w nim brakowało.
Czegoś brakowało także w tej scenie. Roztrzęsionej
platynowej blondynce nie szło dobrze. Zwolnili ją szybko, a
Chalmers wdał się w rozmowę z niskim, młodym mężczyzną,
krótkowidzem, który siedział koło niego. Mimo oddalenia
Charley widziała jego twarz skrytą za szkłami tak grubymi, że
mogłyby służyć jako przycisk do papieru. Chalmers wyglądał
na poirytowanego i zmęczonego, a było widać, że i jego
asystent odczuwa dokładnie to samo. Charley domyśliła się,
że to nie pierwsze przedstawienie, nad którym razem
pracowali.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]