[ Pobierz całość w formacie PDF ]
RAYMOND E. FEIST - MISTRZ MAGII
RAYMOND E. FEIST
MISTRZ MAGII
(Tłumaczył: Mariusz Terlak)
MILAMBER I VALHERU
Tak, piękna królowo...
żaden z nas wtedy nie patrzył za siebie
Wierząc, ze jutro będzie tak jak dziś
i że chłopcami będziemy na zawsze.
William Szekspir, Opowieść zimowa, akt I, scena 2
(tłum. W. Lewik)
NIEWOLNIK
Konający niewolnik leżał na ziemi i krzyczał rozdzierająco. Dzień był niemiłosiernie gorący. Inni niewolnicy
wykonywali swoją pracę, starając się nie słyszeć krzyku agonii. W obozie pracy życie miało bardzo niską cenę. Nie warto
było zastanawiać się nad losem, który miał się stać udziałem wielu z nich. Umierający został pokąsany przez relli, stwora,
który przypominał węża i zamieszkiwał moczary i bagna. Jad działał powoli, lecz pogryziony cierpiał niewysłowione
katusze, wyjąc z bólu. Poza magią nie znano żadnego leku. Ukąszony skazany był na powolną, lecz nieuchronną śmierć.
Cisza zapadła nagle, jak nożem uciął. Pug podniósł głowę. Wartownik Tsuranich wycierał zakrwawione ostrze
miecza. Pug poczuł na ramieniu czyjąś dłoń. Przy uchu usłyszał szept Lauriego.
– Wygląda na to, że krzyk umierającego Toffstona przeszkadzał naszemu szacownemu nadzorcy. Pug obwiązał się
mocno liną w pasie.
– Przynajmniej skończył szybko.
Odwrócił się do wysokiego, jasnowłosego pieśniarza z królewskiego miasta Tyr-Sog.
– Uważaj, Laurie. To stare drzewo może być spróchniałe.
Zaczął wspinać się po pniu ngaggi, drzewa przypominającego świerk, a rosnącego na podmokłych gruntach i
bagnach. Tsurani ścinali je, wykorzystując drewno i obfitość żywicy. W ich świecie prawie w ogóle nie było metali.
Tsurani, zmuszeni warunkami naturalnymi, do perfekcji opanowali sztukę wyszukiwania i wykorzystywania substytutów. Z
drewna ngaggi po odpowiedniej obróbce można było uzyskać surowiec przypominający papier. Po wysuszeniu jasna masa
stawała się niewiarygodnie twarda, co wykorzystywano przy produkcji wielu rzeczy codziennego użytku. Odciąganą z
drewna żywicę stosowano do nasycania i zewnętrznego laminowania innych gatunków drewna, a także do wyprawiania
skór. Ze skór poddanych odpowiedniej obróbce robiono pancerze, równie odporne na ciosy jak najdroższe kolczugi w
Królestwie. Oręż Tsuranich wykonany z nasyconego i pokrywanego żywicą drewna niemal dorównywał twardością stali
Midkemii.
Cztery lata spędzone w obozie pracy wśród bagien zahartowały ciało Puga. Kiedy wspinał się na wysokie drzewo,
twarde jak stal muskuły napinały się sprężyście pod skórą opaloną na ciemny brąz przez ostre słońce świata Tsuranich.
Twarz Puga okalała zmierzwiona broda.
Dotarł do pierwszych grubych konarów i spojrzał w dół na przyjaciela. Laurie stał po kolana w mętnej wodzie,
tłukąc odruchowo owady, które były plagą okolic i przekleństwem ich pracy. Pug polubił Lauriego. Trubadur właściwie nie
musiał się znaleźć w obcym świecie, ale z drugiej strony nikt mu nie kazał wędrować za patrolem wojsk Królestwa w
nadziei, że ujrzy przybyszów z innego świata. Tłumaczył potem, że potrzebował inspiracji i materiału, aby tworzyć ballady,
które miały go uczynić sławnym w całym Królestwie. Cóż, w rezultacie Laurie zobaczył znacznie więcej, niż miał nadzieję
ujrzeć. Patrol, któremu towarzyszył, nadział się na główny trzon armii ofensywnej Tsuranich i Laurie dostał się do niewoli.
Przybył do obozu na moczarach ponad cztery miesiące temu i on i Pug szybko zostali przyjaciółmi.
Pug wspinał się coraz wyżej i rozglądał bystro po konarach i korze pnia. Drzewa w Kelewanie zamieszkiwało
mnóstwo równie ciekawych co niebezpiecznych stworów i stworzątek. Dotarł do miejsca, gdzie mógł łatwo odciąć
wierzchołek. Znieruchomiał nagle. Kątem oka dostrzegł z boku jakiś ruch. Odetchnął z ulgą. To tylko iglak, mały stworek,
który chronił się przed czujnym okiem naturalnych wrogów, udając kępkę igieł ngaggi. Na widok człowieka czmychnął po
konarze i zwinnie przeskoczył na sąsiednie drzewo. Pug dla pewności jeszcze raz omiótł wzrokiem najbliższe sąsiedztwo i
zaczął wiązać liny. Jego zadaniem było obcinanie czubków potężnych drzew, aby zmniejszyć zagrożenie przy zwalaniu
drzewa.
Kilka razy dziabnął w korę ostrzem drewnianej siekiery. Po którymś razie ostrze zagłębiło • się w miękką papkę.
Pug zbliżył nos do pnia i powąchał uważnie. Nie było wątpliwości, że poczuł zapach zgnilizny. Zaklął pod nosem. Spojrzał
w dół.
– Laurie, to jest spróchniałe. Zawiadom nadzorcę.
Czekał, spoglądając w dal ponad wierzchołkami drzew. W powietrzu aż roiło się od dziwacznych owadów i
przypominających ptaki stworów. Chociaż minęły cztery lata, odkąd został niewolnikiem w tym świecie, ciągle jeszcze nie
mógł się przyzwyczaić do tutejszych form życia i przyrody. Nie różniły się one co prawda aż tak bardzo od tego, co znał z
Midkemii, ale przez to właśnie zarówno podobieństwa, jak i różnice przypominały mu nieustannie, że nie był w domu.
Przecież pszczoły powinny mieć czarno-żółtawe paski, a nie jasno-czerwone. Kto słyszał, żeby na skrzydłach orłów lśniły
żółte pasy, a u mniejszych jastrzębi czy sokołów purpurowe?! Wiedział, że tak naprawdę nie były to pszczoły, orły czy
jastrzębie, lecz podobieństwo było uderzające. Już łatwiej przychodziło mu zaakceptować o wiele dziwniejsze stwory na
Kelewanie niż te podobne do zwierząt na Midkemii. Udomowiona, pociągowa needra o sześciu nogach, przypominająca do
złudzenia roboczego woła, któremu przyprawiono dodatkową parę klocowatych nóg, czy Cho-ja, stwór o budowie owada
służący Tsuranim, a do tego mówiący ich językiem. Przez te cztery lata przyzwyczaił się do nich. Gorzej było, kiedy kątem
oka dostrzegł zbliżające się zwierzę i odwracał się, oczekując podświadomie, że zobaczy coś znajomego z Midkemii, aby
1 / 159
RAYMOND E. FEIST - MISTRZ MAGII
po sekundzie doznać bolesnego rozczarowania. W takich momentach świadomość rozstania z domem docierała do niego z
wyjątkową ostrością.
Z zadumy wyrwał go głos Lauriego.
– Nadzorca idzie.
Pug zaklął po cichu. Jeśli nadzorca, idąc do nich przez bagno, zamoczy się i ubłoci, będzie na pewno wściekły, a
to oznaczało bicie i kolejne obcięcie i tak już skromnych racji żywnościowych. Już sam chwilowy przestój w wycince na
pewno wprawił go w zły nastrój. Rodzinka norowców, sześcionogich stworzeń podobnych do bobrów, zadomowiła się pod
wielkimi drzewami, podgryzając delikatne korzenie. Drzewa chorowały, słabły i w końcu usychały. Miękkie, papkowate
drewno gniło powoli, podchodząc wodnistą cieczą, aby w końcu zapaść się od środka pod własnym ciężarem i zwalić na
ziemię. Po odkryciu wydrążonych przez norowce tuneli podkładano w nich co prawda trutkę, ale zwierzęta zdążyły już
poczynić znaczne szkody.
Ochrypły głos przeklinający na czym świat stoi i towarzyszące mu wściekłe rozchlapywanie mulistej wody
oznajmiły przybycie Nogamu, ich nadzorcy. Chociaż sam był niewolnikiem, udało mu się wspiąć na najwyższy, osiągalny
dla niewolników, szczebel. Nie mógł co prawda nigdy liczyć na odzyskanie wolności, jednak posiadał wiele przywilejów.
Między innymi pod jego właśnie komendą znajdowali się żołnierze ze straży obozowej i wolni najemnicy. Tuż za Nogamu
przyszedł młody żołnierz. Na jego obliczu malował się wyraz nie skrywanego rozbawienia. Kiedy spojrzał w górę na Puga,
chłopak miał okazję dobrze mu się przyjrzeć. Żołnierz miał gładko wygoloną twarz, na modłę obowiązującą pośród
wolnych Tsuranich. Miał wystające policzki i prawie czarne oczy, tak charakterystyczne dla większości przedstawicieli
jego rasy. Ich wzrok spotkał się. Żołnierz jakby lekko skinął głową. Błękitna zbroja, którą miał na sobie, nie była znana
Pugowi, co jednak przy dziwnej strukturze i organizacji armii Tsuranich wcale go nie zdziwiło. W ich świecie każdy miał
swoją mniejszą czy większą armię, nawet poszczególne rodziny, majątki ziemskie, prowincje czy miasta. Zrozumienie
wzajemnych zależności i powiązań między nimi w ramach struktury Imperium wykraczało poza jego pojmowanie.
Nadzorca stanął pod drzewem, unosząc wysoko nad błotem swoją szatę. Burczał coś pod nosem jak rozeźlony
niedźwiedź, którego zresztą do złudzenia przypominał. Zadarł głowę do góry.
– Co znowu z tym drzewem?
Pug, który poza kilkoma starymi niewolnikami Tsuranich był w obozie najdłużej, opanował język Tsuranich lepiej
niż inni niewolnicy z Midkemii.
– Śmierdzi zgnilizną. Powinniśmy chyba przygotować inne drzewo, a to zostawić w spokoju, Panie Niewolników.
Nadzorca potrząsnął wściekle pięścią.
– Śmierdzące lenie! Drzewo jest zdrowe. Szukacie tylko pretekstu, aby nie pracować. Zabieraj się natychmiast do
roboty! Ścinaj!
Pug westchnął. Sprzeczanie się z Niedźwiedziem, jak nazywali go wszyscy niewolnicy z Midkemii, nie miało
najmniejszego sensu. Coś go najwyraźniej gryzło, a płacili za to oczywiście niewolnicy. Zaczął rąbać i po chwili czubek
spadł na ziemię. Z przeciętego pnia buchnął kwaśny odór zgnilizny. Pug błyskawicznie odwiązał liny. W chwili, kiedy
przyczepiał do pasa ostatni kawałek, tuż przed nim rozległ się rozdzierający trzask.
– Uwaga! Leci! – krzyknął do stojących na dole. Rozbiegli się natychmiast. Wśród pracujących w lesie okrzyk
„leci” nigdy nie był ignorowany. Po odcięciu wierzchołka pień rozszczepił się u góry na pół. Chociaż nie zdarzało się to
często, czasami jednak, gdy proces gnicia był daleko posunięty, najmniejsze naruszenie kory powodowało rozszczepienie i
zawalanie się drzewa rozrywanego na boki ciężarem konarów. Gdyby Pug był nadal przywiązany, liny przed rozerwaniem
przecięłyby go na pół.
Pug ocenił błyskawicznie kierunek upadku pnia. W chwili, kiedy połówka, na której stał, zaczęła się przechylać,
odepchnął się mocno i skoczył. Uderzył płasko plecami o wodę, starając się, aby jej powierzchnia jak najbardziej
złagodziła siłę uderzenia. W tym miejscu woda miała tylko około pół metra głębokości i po uderzeniu o powierzchnię
nastąpiło drugie, silniejsze, o dno, ale ponieważ było ono muliste, Pug nie odniósł większej szkody. Chłopak krzyknął
rozdzierająco, kiedy impet uderzenia wypchnął powietrze z płuc. Zawirowało mu w głowie, lecz nie stracił przytomności.
Działając bardziej podświadomie niż celowo, usiadł i zaczął gwałtownie, jak ryba, chwytać powietrze ustami.
Niespodziewanie ogromny ciężar uderzył go w brzuch, pozbawiając oddechu i wciskając głowę pod wodę.
Przygniótł go ogromny konar. Z najwyższym trudem wystawił usta ponad powierzchnię, by złapać haust powietrza. Płuca
płonęły żywym ogniem. Zaczerpnął gwałtownie powietrza i do środka wdarła się woda. Zaczął się dusić. Kaszląc i
prychając na wszystkie strony, usiłował zwalczyć narastającą panikę. Z całych sił napierał na przygniatający go ciężar. Na
próżno, konar był zbyt ciężki. Głowa niespodziewanie znalazła się ponad wodą.
– Pluj, Pug! Pluj, ile wlezie! – krzyczał Laurie. – Wypluj muł, bo dostaniesz bagiennej gorączki płuc.
Pug zaczął kaszleć i pluć jak szalony. Laurie trzymał jego głowę nad powierzchnią wody, umożliwiając mu
normalne oddychanie.
– Unieście konar! Ja go wyciągnę.
Rozchlapując wysokie fontanny mulistej wody, nadbiegło kilku ociekających potem niewolników. Zanurzyli
ramiona, chwycili drewno i z trudem unieśli o kilka centymetrów. Nic z tego, Laurie nadal nie mógł wyciągnąć Puga.
– Przynieście siekiery. Trzeba odciąć konar od pnia. Kilku z nich ruszyło po siekiery, lecz powstrzymał ich głos
Nogamu.
– Wracać! Zostawcie go. Nie ma na to czasu. Trzeba ścinać następne drzewa.
– Nie możemy go tak zostawić! – wrzasnął Laurie. – Utopi się!
Nadzorca podbiegł do Lauriego i z całej siły uderzył go pejczem w twarz, rozcinając mu głęboko skórę na
policzku, lecz Laurie nie puścił głowy przyjaciela.
– Z powrotem do roboty, niewolniku! Wieczorem dostaniesz baty za to, że odezwałeś się do mnie w ten sposób.
Są inni, którzy potrafią ścinać wierzchołki. Puszczaj go!
Znowu uderzył pieśniarza. Laurie skrzywił się boleśnie, lecz nie wypuścił głowy Puga z rąk.
Nogamu wzniósł ramię do trzeciego uderzenia, kiedy powstrzymał go jakiś głos z tyłu: – Odciąć gałąź i
wyciągnąć niewolnika!
Laurie podniósł wzrok i zobaczył, że słowa te wypowiedział młody żołnierz, który towarzyszył nadzorcy.
Nogamu, nie przyzwyczajony, aby kwestionowano jego rozkazy, odwrócił się błyskawicznie i w ostatniej chwili przygryzł
wargi, aby nie powiedzieć tego, co zamierzał. Skłonił nisko głowę.
2 / 159
RAYMOND E. FEIST - MISTRZ MAGII
– Wedle woli mego pana.
Dał znak niewolnikom z siekierami, aby uwolnili Puga, i po chwili chłopak został wyciągnięty spod konara.
Laurie wziął go na ręce i zaniósł pod nogi młodego żołnierza.
Pug wykaszlał ostatnie kropelki wody i wydusił ochrypłym szeptem: – Dziękuję, panie... za uratowanie mi życia...
Młodzieniec nie odezwał się ani słowem. Poczekał, aż zbliży się nadzorca, i zwrócił się do niego:
– To niewolnik miał rację, a nie ty. Drzewo było rzeczywiście zmurszałe. Nie miałeś prawa karać go za swój błąd i
zły humor. Powinieneś otrzymać baty, ale szkoda marnować na to czas. Praca posuwa się powoli. Mój ojciec nie jest
zadowolony.
Nogamu skłonił się nisko.
– Straciłem honor i twarz przed moim panem. Czy udzielisz, panie, pozwolenia, abym odebrał sobie życie?
– Nie. To zbyt wielki honor dla ciebie. Wracaj do pracy. Twarz nadzorcy poczerwieniała z bezsilnej wściekłości i
wstydu. Wskazał pejczem na Puga i Lauriego.
– Wy dwaj, natychmiast wracać do roboty!
Laurie powstał, Pug także próbował się podnieść. Kolana trzęsły się pod nim z wyczerpania i nerwów po
dramatycznej walce o życie. Po kilku próbach udało mu się.
– Zwalniam tych dwóch z pracy na resztę dnia – powiedział młody panicz. – Ten – wskazał na Puga – nie nadaje
się w tej chwili do niczego. Tamten opatrzy mu rany zadane przez ciebie, żeby nie wdało się zakażenie. – Odwrócił się do
strażnika. – Zaprowadź ich do obozu i zajmij się nimi.
Pug był bardzo wdzięczny za okazane serce nie tyle ze względu na samego siebie, co raczej ze względu na
Lauriego. On sam po krótkim odpoczynku mógł przecież powrócić do pracy, lecz otwarte rany na bagnie oznaczały
niechybną śmierć w męczarniach. Wysoka temperatura, brud i muł stanowiły doskonałą pożywkę dla wielu infekcji,
których nie potrafiono leczyć.
Poszli za strażnikiem. Kiedy opuszczali teren wyrębu, Pug zauważył, że nadzorca patrzy za nimi z zimną
nienawiścią w oczach.
Deski podłogi zatrzeszczały. Pug natychmiast przebudził się. Wyrobiona w czasie pobytu w niewoli instynktowna
ostrożność podszepnęła mu, że ten dźwięk nie powinien się pojawić w baraku w środku nocy.
Wpatrywał się intensywnie w mrok. Kroki zbliżały się, aby po chwili zatrzymać się u stóp jego posłania. Usłyszał,
jak śpiący obok Laurie gwałtownie wciąga powietrze. Trubadur też się przebudził. Nie tylko on, pomyślał, pewnie połowa
niewolników w baraku wyczekiwała z napięciem na to, co się teraz stanie. Obcy wahał się przez moment. Pug czekał.
Nerwy miał napięte do ostatnich granic. Coś sieknęło cicho i Pug, nie czekając ani sekundy, stoczył się błyskawicznie z
posłania. Na matę spadł jakiś ciężar, a po chwili jego uszu doszedł głuchy odgłos sztyletu uderzającego w miejsce, gdzie
przed sekundą znajdowała się jego pierś. W pomieszczeniu zawrzało nagle. Niewolnicy wydzierali się wniebogłosy. Ktoś z
głośnym tupotem bosych stóp biegł w stronę drzwi.
Pug wyczuł raczej, niż zobaczył wyciągające się do niego w mroku ręce. Klatkę piersiową przeszył potworny ból.
Sięgnął na ślepo przed siebie, starając się wyrwać napastnikowi sztylet. Kolejny świst ostrza w ciemności. Pug złapał się za
rozciętą głęboko prawą dłoń. Napastnik znieruchomiał nagle. Pug wyczuł, że ciało niedoszłego zabójcy zostało
przygniecione przez kogoś trzeciego.
Drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wbiegli żołnierze z latarniami w rękach. Pug spojrzał na podłogę.
Laurie leżał rozciągnięty na nieruchomej postaci Nogamu. Niedźwiedź dyszał jeszcze, ale sądząc ze sterczącego spomiędzy
żeber sztyletu, niewiele zostało mu życia.
Do baraku wszedł młody żołnierz, który rano ocalił życie Pugowi i Lauriemu. Reszta rozstąpiła się przed nim z
szacunkiem. Stanął koło trzech uczestników bójki.
– Nie żyje? – spytał krótko.
Oczy nadzorcy rozchyliły się z trudem.
– Żyję, mój panie... – wyszeptał ledwo słyszalnym głosem – lecz umrę od klingi... – Zlaną potem twarz rozjaśnił
słaby, lecz wyzywający uśmieszek.
Młody żołnierz nie pokazał nic po sobie, lecz oczy zagorzały strasznym gniewem.
– Nie sądzę – wycedził cicho przez zęby. Odwrócił się do dwóch najbliżej stojących żołnierzy. – Wyprowadzić go
natychmiast na zewnątrz i powiesić. Jego klan nie będzie śpiewał pieśni o chwalebnej i honorowej śmierci. Zostawcie
ciało, niech zeżre je robactwo. To będzie przestroga, że należy wykonywać moje polecenia. Marsz!
Twarz konającego pobladła nagle.
– Panie! Nie... – wyszeptał drżącymi wargami – pozwól mi umrzeć od klingi... błagam... tylko parę minut... – W
kącikach ust pojawiła się krwawa piana.
Dwóch krzepkich wartowników schyliło się i nie zważając na jego ból, wywlokło krzyczącego przeraźliwie
Nogamu na dwór. Strach przed stryczkiem wyzwolił w nim na moment, w ostatniej chwili życia, resztki energii.
Zgromadzeni w baraku zamarli w bezruchu jak posągi. Po chwili wycie nadzorcy przeszło w krótki, zdławiony
okrzyk śmierci. Zapadła pulsująca w uszach cisza. Młody oficer zwrócił się do Puga i Lauriego. Pug usiadł z trudem. Z
długiej, płytkiej rany na piersi sączyła się krew. Lewą ręką podtrzymywał skrwawioną prawą dłoń. Ta rana była bardzo
głęboka. Nie mógł poruszać palcami.
– Podnieś rannego przyjaciela i chodź ze mną – powiedział oficer do Lauriego. Trubadur dźwignął Puga na nogi i
wyprowadził go z baraku. Oficer zaprowadził ich do swojej kwatery i polecił wejść do środka. Zawołał strażnika i
rozkazał, aby sprowadzono obozowego lekarza. Czekali na niego w milczeniu. Lekarzem był stary Tsurani ubrany w szaty
kapłana jednego z ich bogów, chociaż żaden z chłopców nie wiedział którego. Obejrzał dokładnie rany Puga i stwierdził, że
cięcie na piersi jest powierzchowne. Gorzej było z ręką.
– Rana jest głęboka. Zostały przecięte mięśnie i ścięgna. Zagoi się oczywiście po pewnym czasie, lecz ruchy i siła
mięśni dłoni będą ograniczone. Tą ręką będzie mógł wykonywać jedynie najprostsze czynności.
Oficer kiwnął głową, a na jego twarzy pojawił się dziwny wyraz: mieszanina obrzydzenia i zniecierpliwienia.
– W porządku. Opatrz rany i zostaw nas. Lekarz oczyścił rany, założył kilka szwów na dłoń i zabandażował. Na
odchodnym ostrzegł Puga, aby nie zanieczyścił ran. Pug zastosował stare ćwiczenie umysłowe, aby złagodzić ból i
napięcie.
Po wyjściu lekarza młody oficer przyglądał się im obu przez dłuższą chwilę.
3 / 159
RAYMOND E. FEIST - MISTRZ MAGII
– Zgodnie z prawem powinienem was kazać powiesić za zabicie nadzorcy.
Nie odzywali się ani słowem. Niewolnicy nie mieli prawa zabierać głosu, dopóki nie otrzymali takiego polecenia.
– Ale ponieważ to ja go powiesiłem, mam prawo darować wam życie, jeżeli jest to w zgodzie z moimi planami.
Mogę was ukarać za zranienie nadzorcy – zawiesił na moment głos – czujcie się ukarani.
Machnął ręką.
– Zostawcie mnie teraz, ale zameldujcie się o świcie. Muszę zdecydować, co z wami począć.
Wyszli, zdając sobie doskonale sprawę, jakie mieli szczęście. Według wszelkich prawideł sztuki u Tsuranich,
powinni teraz dyndać na sznurze obok byłego nadzorcy.
– O co tu chodzi? – zastanawiał się głośno Laurie.
– Za bardzo mnie boli, żeby teraz nad tym główkować. Na razie jestem tylko wdzięczny za to, że ujrzymy
jutrzejszy poranek.
Przez całą drogę do baraku Laurie nie odezwał się ani słowem.
– Nie mogę się oprzeć wrażeniu, Pug, że młody oficer trzyma coś w zanadrzu...
– Nieważne. Już dawno zrezygnowałem z prób zrozumienia motywów postępowania naszych panów. I dlatego,
Laurie, udało mi się przeżyć tak długo. Robię po prostu, co mi każą, i staram się wytrzymać.
Pug wskazał na kołyszące się na drzewie w słabej poświacie księżyca – tej nocy wzeszedł tylko mniejszy księżyc
– ciało Nogamu.
– Zbyt łatwo można skończyć w ten sposób. Laurie pokiwał powoli głową.
– Może masz rację, ale ja nadal nie rezygnuję z ucieczki. Pug zaśmiał się krótko i gorzko.
– I gdzie to chcesz uciekać, pieśniarzu? Dokąd? Do śluzy i dziesięciu tysięcy Tsuranich?
Laurie nie odezwał się ani słowem. Położyli się na swoich posłaniach i próbowali zasnąć w tę gorącą, parną noc.
Młody oficer siedział, zgodnie ze zwyczajem Tsuranich, ze skrzyżowanymi nogami na stosie poduszek. Oddalił
wartownika, który przyprowadził Puga i Lauriego, i kazał im usiąść. Posłuchali polecenia z pewnym wahaniem, ponieważ
niewolnikom zazwyczaj nie pozwalano na siadanie w obecności pana.
– Jestem Hokanu, z rodu Shinzawai. Obóz jest własnością mego ojca – zaczął bez zbędnych wstępów. – Jest
bardzo niezadowolony z tegorocznych wyników. Wysłał mnie tutaj, żebym się zorientował, co można z tym zrobić. Teraz,
jak wiecie, nie mam nawet nadzorcy, który by potrafił nadzorować roboty, ponieważ ten idiota was obciążył winą za swoją
własną głupotę. Co mam robić? Milczeli.
– Jak długo tu jesteście?
Odpowiedzieli po kolei. Zastanawiał się przez chwilę.
– Ty – wskazał na Lauriego – jak się dobrze zastanowić, nie jesteś nikim nadzwyczajnym, no może poza tym, że
lepiej niż reszta opanowałeś nasz język. Ale ty – wskazał na Puga – udało ci się przeżyć dłużej niż większości waszych
rodaków o sztywnych karkach. Dobrze też władasz językiem Tsuranich. Od biedy mógłbyś nawet ujść za wieśniaka z
odległej prowincji.
Siedzieli w milczeniu, nie bardzo wiedząc, do czego zmierza Hokanu. Pug zdał sobie nagle ze zdziwieniem
sprawę, że jest pewnie o rok czy dwa starszy od tego młodego pana. Hokanu był bardzo młody, a miał tak wielką władzę.
Zwyczaje Tsuranich były bardzo dziwne. W Crydee Hokanu byłby terminatorem lub gdyby był szlacheckiego pochodzenia,
ćwiczyłby się nadal w sztuce rządzenia państwem u boku starszych.
– Jak to możliwe, że władasz tak dobrze naszym językiem?
– Byłem jednym z pierwszych siedmiu, panie, którzy dostali się do waszej niewoli i zostali przetransportowani do
waszego świata. Byliśmy jedynymi niewolnikami z Midkemii wśród ogromnej rzeszy niewolników Tsuranich. Wszyscy
staraliśmy się nauczyć, jak przetrwać, lecz po pewnym czasie byłem jedynym, któremu się to udało. Reszta zmarła od
zainfekowanych ran, trawiona gorączką bagienną czy po prostu zabita przez wartowników. Nie został ani jeden człowiek, z
którym mógłbym rozmawiać w ojczystym języku, a przez ponad rok nie sprowadzano nowych niewolników z Midkemii.
Oficer pokiwał głową. Popatrzył na Lauriego.
– A ty?
– Ja, panie, jestem wędrownym pieśniarzem, trubadurem. Podróżując dużo po kraju, musiałem się nauczyć wielu
języków. Oprócz tego mam dobry, muzyczny słuch. Wasz język, panie, należy do grupy języków tonalnych, jak nazywamy
je w naszym świecie. Oznacza to, że słowa o takich samych głoskach, lecz wypowiedziane w różnej intonacji, mają inne
znaczenie. Na południu naszego Królestwa mamy kilka takich języków, a ja szybko się uczę.
Oczy młodego oficera rozbłysły zainteresowaniem.
– Dobrze jest dowiadywać się czegoś nowego. – Zamyślił się na chwilę. Pokiwał powoli głową. – Wiele
czynników kształtuje los człowieka, niewolnicy. – Uśmiechnął się i przez moment wyglądał bardziej na chłopca niż
dorosłego mężczyznę. – Ten obóz to rzeźnia. Moim zadaniem było przygotowanie raportu dla ojca, pana Shinzawai. Chyba
już wiem, na czym polega główny problem. – Wskazał palcem na Puga. – Chciałbym, żebyś się podzielił ze mną swoimi
przemyśleniami na ten temat. Jesteś tutaj dłużej niż wszyscy inni.
Pug skupił się. Już dawno nikt nie prosił go o wypowiedzenie opinii na jakiś temat.
– Panie, pierwszy nadzorca, którego zastałem w obozie po dostaniu się do niewoli, był mądrym człowiekiem.
Dobrze rozumiał, że nawet niewolników nie można zmusić do ciężkiej i efektywnej pracy, jeżeli są zbyt wycieńczeni
głodem. Dostawaliśmy wtedy lepsze jedzenie, a jeżeli ktoś był ranny czy chory, miał czas, aby dojść do siebie. Nogamu był
okropny i każde niepowodzenie czy opóźnienie w pracy przyjmował jako osobisty afront. Kiedy kolonia norowców
zaatakowała kawałek lasu, winni byli niewolnicy. Kiedy umierał jakiś niewolnik, traktował to jak spisek, mający na celu
zniszczenie jego reputacji jako nadzorcy robót. Każda trudność kończyła się kolejnym obcięciem racji żywnościowych lub
wydłużeniem dnia pracy, natomiast wszelkie postępy traktował jako słusznie mu się należącą nagrodę za jego wysiłki.
– Podejrzewałem to. Nogamu był kiedyś bardzo ważnym człowiekiem. Był hadonra – zarządzającym
posiadłościami swego ojca. Jego rodzinę uznano winną knucia spisku przeciwko Imperium i jego klan sprzedał wszystkich
jej członków do niewoli, to znaczy tych, których nie powieszono od razu. Nogamu nigdy nie był dobrym niewolnikiem.
Uznano wtedy, że powierzenie mu odpowiedzialności za obóz mogło się przyczynić do praktycznego wykorzystania jego
zdolności. No cóż, popełniono omyłkę. Jak sądzicie, czy pośród niewolników jest ktoś, kto mógłby sprawnie zarządzać
obozem? Laurie lekko skłonił głowę.
– Pug, panie.
4 / 159
RAYMOND E. FEIST - MISTRZ MAGII
– Nie sądzę. Co do was, mam osobne plany.
Pug zdziwił się. Zastanawiał się, do czego tamten zmierzał.
– Może Chogana, panie. Był kiedyś rolnikiem. Został sprzedany w niewolę, bo nie mógł zapłacić podatków, gdy
miał kiepskie zbiory. Ma bardzo trzeźwą głowę.
Oficer klasnął w dłonie. Wartownik pojawił się błyskawicznie w pokoju.
– Poślij po niewolnika Choganę. Wartownik zasalutował i wyszedł.
– Dobrze, że Chogana to Tsurani. Wy, barbarzyńcy, nie znacie swego miejsca. Aż mnie ciarki przechodzą, gdy
pomyślę, co by się stało, gdybym mianował kogoś z Midkemii. Nie minęłoby wiele czasu, a żołnierze ścinaliby drzewa,
podczas gdy niewolnicy trzymaliby przy nich wartę.
Przez chwilę panowała cisza, po czym Laurie zaśmiał się głębokim, szczerym śmiechem. Hokanu uśmiechnął się.
Pug obserwował go uważnie. Młody człowiek, od którego zależała ich śmierć czy życie, starał się ze wszystkich sił zdobyć
ich zaufanie. Laurie już go polubił, jednak Pug trzymał swe uczucia na wodzy. Dłużej niż Laurie nie miał kontaktu ze
społeczeństwem na „starej” Midkemii, gdzie braterstwo broni czasu wojny uczyło dzielić biedę i wspólną żołnierską miskę,
zarówno prostych, jak i szlachetnie urodzonych bez względu na stopień. Tutaj, już na samym początku niewoli, nauczył się
jednego: Tsurani nigdy, nawet na krótką chwilę, nie zapominali o swojej pozycji w hierarchii społecznej. Wszystko, co
działo się w tej chacie, działo się za sprawą woli i planu młodego oficera i na pewno nie zdarzyło się przypadkiem. Hokanu
wyczuł na sobie wzrok Puga. Spojrzał na niego. Ich wzrok spotkał się na krótki moment. Po chwili Pug opuścił oczy – tego
oczekiwano od niewolnika. Przez tę krótką chwilę rozciągnęła się między nimi cienka nić porozumienia, jakby młody
oficer chciał powiedzieć Pugowi: „Nie wierzysz, że jestem waszym przyjacielem? Niech i tak będzie, pod warunkiem że
odegrasz swoją rolę”.
Hokanu machnął ręką.
– Wracajcie do baraku. Dobrze wypocznijcie. Wyruszamy zaraz po południowym posiłku.
Wstali, skłonili się nisko i wycofali tyłem z chaty. Pug szedł pogrążony w milczeniu. Laurie zerknął na niego.
– Ciekawe, gdzie nas biorą? – Kiedy nie usłyszał żadnej odpowiedzi, dodał: – Przynajmniej jedno jest pewne, nie
będzie tam gorzej niż tutaj.
Pug zastanawiał się, czy aby na pewno Laurie ma rację.
Ktoś potrząsnął Puga za ramię. Obudził się. Wykorzystując dodatkowy czas na odpoczynek, drzemał w miłym,
porannym cieple. Po obiedzie mieli opuścić obóz w towarzystwie młodego szlachcica. Chogana, były rolnik, którego Pug
zaproponował na stanowisko nadzorcy, przyłożył palec do ust i pokazał na śpiącego głębokim snem Lauriego.
Pug wyszedł za starym niewolnikiem z baraku. Usiedli w cieniu pod ścianą. Chogana zawsze mówił powoli, z
uwagą dobierając słowa.
– Mój pan, Hokanu, mówi, że odegrałeś decydującą rolę w mianowaniu mnie nadzorcą obozu. – Kiedy to mówił,
jego pobrużdżona, śniada twarz wyglądała bardzo szlachetnie. Skłonił się głęboko przed Pugiem. – Jestem twoim
dłużnikiem.
Pug oddał formalny ukłon, co w warunkach obozowych było niesłychaną rzadkością.
– Nie ma mowy o żadnym długu. Jestem pewien, że będziesz się zachowywał i działał, jak na prawdziwego
nadzorcę przystało, i dobrze opiekował swoimi braćmi.
Usta Chogany rozchyliły się w szerokim uśmiechu, ukazując zęby pożółkłe ze starości i od soku orzechów tateen,
które stary ciągle gryzł. Występowały one na bagnach w dużych ilościach. Miały lekko narkotyczne działanie i nie
wpływając na efektywność pracy, czyniły ją jednak nieco lżejszą. Pug, jak i reszta niewolników z Midkemii, starał się nie
popadać w nieszkodliwy nałóg, chociaż gdyby go zapytać, nie potrafiłby odpowiedzieć dlaczego. Być może dlatego, że
wyglądałoby to na ostateczne poddanie się utracie wolności.
Chogana patrzył na obóz wąskimi szparkami oczu. Słońce świeciło ostro. Teren był opustoszały. Poza osobistą
ochroną młodego pana i oddziałem kucharza nie było nikogo. Z daleka dochodziło echo pokrzykiwań pracujących przy
wycince.
Stary spojrzał na Puga.
– Kiedy byłem chłopcem na farmie mego ojca w Szetac, odkryto, że mam talent. Zostałem poddany badaniu, po
którym stwierdzono, że jestem niepełny. – Pug nie zrozumiał ostatniej uwagi, ale nie przerywał Choganie. – Więc jak mój
ojciec, zostałem rolnikiem. Ale talent był... Czasem widzę różne rzeczy, Pug, różne rzeczy wewnątrz ludzi. Gdy
dorastałem, wiadomość o moim talencie rozchodziła się po okolicy. Ludzie, najczęściej biedni, zaczęli przychodzić do
mnie, szukając rady. Jako młody chłopak bywałem arogancki i pewien siebie. Kazałem sobie słono płacić za wyjawienie
tego, co ujrzałem w ich wnętrzu. Potem, kiedy się zestarzałem, spokorniałem i brałem to, co mi dawano, lecz nadal
opowiadałem wszystko, co zobaczyłem. I tak źle, i tak nie dobrze – ludzie zawsze odchodzili źli, wiesz dlaczego? – zapytał
na koniec, chichocząc radośnie. – Pug pokręcił przecząco głową. – Ponieważ nie przychodzili po to, aby usłyszeć prawdę,
chłopcze, lecz po to, aby usłyszeć to, co chcieli usłyszeć.
Pug również zaczął się śmiać.
– Cóż miałem robić? Udałem, że talent widzenia zaniknął i z czasem ludzie przestali przychodzić na moją farmę.
Ale talent nie zniknął, Pug, nadal czasami potrafię dostrzec, co się dzieje w środku. W tobie także coś ujrzałem, chłopcze.
Powiem ci o tym, zanim odejdziesz stąd na zawsze. Ja umrę w obozie, ale przed tobą jest zupełnie inna przyszłość. Czy
gotów jesteś tego wysłuchać? – Pug skinął powoli głową. – W twoim wnętrzu uwięziona jest wielka moc... jakaś siła. Co to
jest i co oznacza, nie wiem.
Pug, znając dziwne podejście Tsuranich do magów, poczuł narastającą w nim panikę – może Chogana odkrył jego
poprzednie powołanie. Dla większości współwięźniów był po prostu innym niewolnikiem, a tylko dla kilku byłym
szlachcicem z Midkemii.
Chogana mówił dalej z zamkniętymi oczami.
– Miałem sen o tobie, Pug. Ujrzałem cię na szczycie ogromnej wieży, gdy walczyłeś ze strasznym przeciwnikiem.
– Otworzył oczy. – Nie mam pojęcia, co ten sen oznacza, ale o jednym musisz wiedzieć. Zanim wejdziesz na szczyt wieży,
aby zmierzyć się ze swoim przeciwnikiem, musisz odnaleźć swoją jaźń; jest to ów tajemniczy środek twego bytu, miejsce
idealnego spokoju we wnętrzu. Kiedy uda ci się tam dotrzeć, będziesz bezpieczny, nic ci nie zagrozi. Twoje ciało może
cierpieć, nawet umrzeć, ale we wnętrzu swej jaźni będziesz nadal trwał w pokoju. Pug, musisz starać się ze wszystkich sił,
bo tylko nielicznym udaje się odnaleźć własną jaźń.
5 / 159
[ Pobierz całość w formacie PDF ]