[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Raymond E. Feist

 

 

 

SREBRZYSTY CIERŃ

 

(Tłumaczył: Mariusz Terlak)

Ethanowi Aaronowi Feistowi,

Alicii Jeanne Lareau,

wszystkim małym magom

PODZIĘKOWANIA

 

Ponownie zaciągnąłem dług wdzięczności wobec wielu osób, którym książka ta zawdzięcza swoje istnienie. Chciałbym gorąco podziękować:

Piątkowym Nocnym Markom, wśród których są: April i Stephen Abrams, Steve Barret, Anita i Jon Everson, Dave Guinasso, Conan LaMotte, Tim LaSelle, Ethan Munson, Bob Potter, Rich Spahl, Alan Springer oraz Lori i Jeff Velten, z powodów, których było zbyt wiele, aby można było je tu wyliczyć.

Wdzięczny jestem Susan Avery, Davidowi Brinowi, Karnie Buford oraz Janny Wurst za to, że zechcieli dzielić się swoimi przemyśleniami podczas powstawania książki.

Podziękowania należą się również mym przyjaciołom w Doubleday. Cieszę się, że ich lista wydłużyła się o nazwiska Pat LoBrutto i Petera Schneidera.

Al Sarantonio dziękuję za wrzucanie grosików do grającej szafy w Chicago.

Jeszcze raz podziękowanie dla mego agenta, Harolda Matsona.

I, jak zawsze, Barbarze A. Feist, mojej matce.

 

Raymond E. Feist

San Diego, Kalifornia

kwiecień, 1984

NASZA OPOWIEŚĆ DO TEJ PORY...

 

Pug i Tomas, dwaj chłopcy pracujący w kuchni zamku Crydee wpadają w wir wydarzeń towarzyszących inwazji na ich rodzinną ziemię, Królestwo Wysp w świecie zwanym Midkemią. Pug, pochwycony przez żołnierzy Imperium Tsuranuanni, dostaje się do niewoli. Mijają cztery lata niewolniczej pracy w obozie na bagnach w świecie Tsuranich, Kelewanie. Pug pracuje razem z przybyłym później towarzyszem niedoli, Laurie z Tyr-Sog, trubadurem. Po konflikcie z nadzorcą obozowym obaj młodzieńcy zostają zabrani przez Hokanu, najmłodszego syna Shinzawai, do majątku ojca. Dostają tam polecenie zapoznania Kasumiego, drugiego syna gospodarza, ze wszystkimi aspektami kultury Królestwa, oraz nauczenia go języka. Pug spotyka tam również niewolnicę o imieniu Kalała i zakochuje się w niej. Brat pana Shinzawai, Kamatsu, był jednym z Wielkich, magów o potężnej mocy, którzy byli prawem sami dla siebie. Pewnego wieczoru mag Fumita odkrywa, że Pug terminował jako mag na Midkemii. Fumita w imieniu Zgromadzenia, bractwa wszystkich magów Kelewanu, żąda wydania Puga, po czym obaj znikają z majątku Shinzawai.

W tym czasie na Midkemii Tomas wyrasta na postać o zadziwiającej mocy. Czerpie ją ze starodawnej zbroi noszonej niegdyś przez Władcę Smoków, jednego z rasy Valheru, legendarnego ludu, który pojawił się pierwszy na Midkemii i władał jej wszystkimi mieszkańcami. O Valheru nie wiedziano wiele, tylko tyle, że byli bardzo potężni i okrutni oraz że Elfy i moredhele były ich niewolnikami. Aglaranna, jej syn Calin oraz Tamar, wyższy doradca królowej Elfów, obawiali się, że Tomasem zawładnęła moc Ashen-Shugara, starożytnego Władcy Smoków, którego zbroję Tomas teraz nosił. Obawiali się, że Valheru usiłuje odzyskać utraconą kiedyś niepodzielną władzę. Aglaranna była szarpana podwójnym niepokojem i rozterką, bo chociaż z jednej strony obawiała się Tomasa, to jednak zakochała się w nim. Tsurani dokonują inwazji na Elvandar. Zostają odparci przez połączone siły Tomasa i Dolgana przy pomocy tajemniczego Czarnego Macrosa. Po bitwie Aglaranna wyznaje Tomasowi swoją miłość, zostaje jego kochanką, tracąc przez to możliwość wpływu na niego.

Pamięć Puga zostaje uwolniona od przeszłości przez nauczycieli ze Zgromadzenia. Po czterech latach studiów Pug zostaje magiem. Dowiaduje się, że jest obdarzony wielką mocą i talentem, wyznawcą Wyższej Drogi, magii nie istniejącej na Midkemii. Kulgan był przedstawicielem Drogi Niższej, nie mógł zatem odpowiednio wykształcić Puga. Zostając magiem, Pug otrzymał nowe imię Milamber. Shimone, jego nauczyciel, obserwował Milambera, kiedy ten zdawał ostami egzamin, stojąc na szczycie strzelistej wieżycy w samym oku przerażającej burzy. W czasie próby zostaje mu objawiona cała historia Imperium. Tam też zostaje mu wpojony pierwszy i podstawowy obowiązek Wielkiego – służba Imperium. W Zgromadzeniu Pug poznaje nowego przyjaciela, Hochopepę, przebiegłego i doświadczonego maga, który zaznajamia Puga z pułapkami polityki Tsuranich.

W dziewiątym roku walk Arutha zaczął się obawiać, że powoli przegrywają wojnę. Od schwytanego jeńca dowiedział się, że z Kelewanu napływają nowe oddziały przeciwnika. Razem z Martinem Długim Łukiem, Wielkim Łowczym swego ojca, oraz Amosem Traskiem wyrusza w podróż do Krondoru, aby uzyskać dodatkową pomoc od księcia Erlanda. W czasie wyprawy Amos odkrywa tajemnicę Martina. Okazuje się, że jest on nieślubnym synem księcia Borrica. Martin żąda od Amosa złożenia przysięgi, że ten nigdy nie wyjawi sekretu bez zgody Martina. W Krondorze Arutha odkrywa, że miasto jest pod kontrolą Guya, księcia Bas-Tyry, zaprzysięgłego wroga księcia Borrica. Arutha popada w konflikt z „Małpą” Radburnem, sługusem Guya i jednocześnie szefem tajnej policji. Radburn ściga Aruthę, Martina i Amosa, lecz ci wpadają w ręce Prześmiewców, złodziei z Krondoru. Spotykają u nich Jimmy'ego Rączkę – młodocianego złodziejaszka, Trevora Hulla – byłego pirata, który został przemytnikiem, oraz jego pierwszego oficera Aarona Kucharza. Prześmiewcy ukrywają u siebie księżniczkę Anitę, której udało się uciec z pałacu. „Małpa” Radburn szaleje po całym mieście, starając się za wszelką cenę schwytać Anitę, zanim Guy Bas-Tyra powróci do Krondoru z przygranicznej potyczki z sąsiadującym z Królestwem Wielkim Keshem. Przy pomocy Prześmiewców Arutha, jego towarzysze i Anita uciekają z miasta. W czasie morskiego pościgu Amosowi udaje się zwabić okręt Radburna na podwodne skały i szef tajnej policji idzie na dno. Po powrocie do Crydee dowiadują się, że młody panicz Roland poległ w potyczce z wrogiem. W tym czasie Arutha zakochał się już w Anicie, chociaż sam przed sobą nie przyznaje się do tego uważając, że dziewczyna jest zbyt młoda dla niego.

Pug, znany teraz jako Milamber, wraca do majątku Shinzawai, by odzyskać Katalę. Dowiaduje się, że został ojcem. Syn, William, urodził się w czasie jego nieobecności. Dowiaduje się również, że ród Shinzawai zaangażowany jest w spisek i razem z Cesarzem dążą do tego, aby wymusić na Wysokiej Radzie, zdominowanej przez Wodza Wojny, zawarcie pokoju. Kasumi opanował już język i zwyczaje Królestwa. Pug i Laurie mieli mu służyć za przewodników w wyprawie do króla z posłaniem pokoju od Cesarza. Pug życzy im powodzenia, zabiera Katalę z dzieckiem i wracają razem do domu.

Tomas uległ wielkiej przemianie, doprowadzając w sobie moce Valheru i ludzką naturę młodzieńca do stanu równowagi. Nie przychodzi to jednak łatwo, Martin Długi Łuk nieomal traci przy tym życie. W czasie gigantycznych wewnętrznych zmagań chłopiec zostaje prawie pokonany. Udaje mu się jednak w końcu zapanować nad dławiącym go szaleństwem, które egzystowało niegdyś pod postacią Władcy Smoków, i odnajduje wewnętrzny pokój i harmonię.

Kasumi i Laurie przechodzą przez przejście między dwoma światami i docierają do Rillanonu, gdzie dowiadują się, że król Rodne oszalał. Oskarża ich o szpiegostwo. Przy pomocy księcia Caldrica udaje im się zbiec. Książę poradził im, by skontaktowali się z księciem Borrikiem, ponieważ wszystko wskazywało na to, że wkrótce wybuchnie wojna domowa. Po dotarciu do obozu Borrica dowiadują się od Lyama, że stary Książę w wyniku odniesionej rany jest bliski śmierci.

Milamber-Pug przygląda się Cesarskim Igrzyskom zorganizowanym przez Wodza Wojny dla uczczenia oszałamiającego zwycięstwa nad wojskami Borrica. Milamber, obserwując bezmyślne okrucieństwo, a szczególnie traktowanie jeńców z Midkemii, wpada we wściekłość. W napadzie szału obraca w gruzy całą arenę, okrywając hańbą Wodza Wojny, co wprowadza kompletny chaos w polityce Imperium. Milamber musi uciekać z Katalą i Williamem na Midkemię. Już nie jest Wielkim Tsuranich, a znowu Pugiem z Crydee.

Pug powrócił akurat na czas, by stanąć przy łożu śmierci księcia Borrica. Ostatnim czynem Borrica było publiczne uznanie Martina jako swego syna. Król Rodric rozgniewany tym, że jego dowódcy nie potrafią zakończyć długotrwałej wojny, przybywa do obozu. Na czele szaleńczej szarży rusza na Tsuranich i wbrew wszelkim oczekiwaniom i przewadze wroga przełamuje ich linię frontu, spychając z powrotem do doliny, gdzie znajduje się machina podtrzymująca przejście pomiędzy dwoma światami. Król zostaje jednak śmiertelnie ranny. Tuż przed śmiercią odzyskuje świadomość oraz pełnię władz umysłowych i wyznacza Lyama na następcę tronu.

Lyam wysyła do Tsuranich wiadomość, że chce przyjąć ofertę zawarcia pokoju, którą Rodric odrzucił. Zostaje wyznaczony termin rozpoczęcia rokowań. Macros odwiedza wtedy Elvandar, ostrzegając Tomasa, że w czasie trwania rozmów pokojowych można się spodziewać zdrady. Tomas, podobnie jak i Krasnoludy, zgadza się sprowadzić swoich wojowników.

W czasie trwania rokowań Macros stwarza wobec obu stron magiczną iluzję, w rezultacie której na miejscu rokowań pokojowych wybucha chaos i krwawa bitwa. Obecność Macrosa jest niezbędna i czarnoksiężnik przybywa. Pug i Macros wspólnymi siłami zamykają przejście między dwoma światami, odcinając drogę odwrotu z Midkemii czterem tysiącom żołnierzy Tsuranich pod dowództwem Kasumiego. Pug poddaje ich przed Lyamem, który obiecuje obdarzyć ich wolnością pod warunkiem złożenia przysięgi na wierność Królestwu.

Wszyscy wracają do Rillanonu na koronację Lyama. Arutha zaś z Pugiem, Kulganem i Martinem udają się na wyspę Macrosa. Spotykają tam Gathisa, podobnego do goblina sługę czarnoksiężnika. Przekazuje im on posłanie od Macrosa. Wszystko wskazuje na to, że sam Macros zginął w czasie niszczenia przejścia. Swoją ogromną bibliotekę zostawił Pugowi i Kulganowi. Obaj postanawiają stworzyć akademię dla magów. Macros wyjaśnia również przyczyny swej zdrady, przekazując im, że byt znany jedynie jako Przeciwnik lub Nieprzyjaciel, przeogromna i przerażająca moc znana Tsuranim w zamierzchłych czasach, mógł odnaleźć Midkemię, posługując się otwartym przejściem między oboma światami. Dlatego właśnie sprowokował sytuację, w której przejście musiało być zniszczone.

Następnie wszyscy powracają do Rillanonu, gdzie Arutha odkrywa tajemnicę Martina. Prawda o pochodzeniu Martina i uznanie go za najstarszego spośród trzech braci stawiają pod znakiem zapytania prawo Lyama do dziedziczenia tronu. Jednak były Wielki Łowczy zrzeka się wszelkich praw do korony i Lyam zostaje królem. Ponieważ ojciec Anity zmarł, księciem Krondoru zostaje Arutha. Guy du Bas-Tyra ukrywa się. W czasie uroczystości koronacyjnych zostaje skazany na banicję za swoją zdradę. Laurie poznaje księżniczkę Carline, która wydaje się odwzajemniać jego zainteresowanie.

Lyam, Martin, który został księciem Crydee, oraz Arutha ruszają w objazd Wschodnich Prowincji Królestwa. Pug wraz z rodziną i Kulganem udają się na wyspę Stardock, by rozpocząć wznoszenie Akademii. Przez rok w Królestwie panował pokój...

ARUTHA I JIMMY

 

Z takim się rada cała ruszyła łoskotem,

Jakim piorun daleki zwykł przerażać grzmotem.

John Milton, Raj utracony. Księga II, wiersz 483

(tłum. Franciszek Ksawery Dmochowski)

BRZASK

 

Słońce schowało się za górami.

Ostatnie ciepłe promienie musnęły ziemię i po chwili tylko różowa poświata na niebie świadczyła, że jeszcze niedawno był tu dzień. Od wschodu nadciągał szybko fioletowogranatowy zmrok. Ostre jak brzytwa podmuchy lodowatego wiatru buszowały pośród wzgórz, jakby wiosna była tylko wspomnieniem z zamierzchłej przeszłości. W zacienionych rozpadlinach leżały kurczowo wczepione spłachcie zimowego lodu, który teraz trzeszczał głośno pod obcasami ciężkich butów. Z ciemności wyłoniły się trzy postacie i po chwili znalazły się w kręgu światła rzucanego przez płonące ognisko.

Stara wiedźma podniosła głowę, a jej ciemne oczy rozszerzyły się lekko na widok trójki przybyszów. Znała postać po lewej – rosły wojownik-niemowa, z ogoloną do gołej skóry głową, z której wisiał tylko pojedynczy kosmyk skalpowy. Przyszedł do niej kiedyś, poszukując magicznych znaków dla dziwnych i nie znanych jej obrzędów. Mimo że był potężnym watażką, odesłała go z niczym, ponieważ jego natura była przepojona złem, złem w najczystszej postaci, i chociaż zagadnienia dobra czy zła rzadko miały dla czarownicy jakiekolwiek znaczenie, nawet dla niej istniały granice, których nie chciała przekraczać. Poza tym nie darzyła moredheli specjalną miłością, a szczególnie tego, który na znak całkowitego oddania mrocznym mocom odciął sobie język.

Wojownik-niemowa spoglądał na nią niezwykłymi dla swojej rasy, niebieskimi oczami. Nawet jak na przedstawiciela górskich klanów, których ludność była przeważnie bardziej rosła i silniejsza niż ich pobratymcy zamieszkujący lasy, był wyjątkowo barczysty i potężny. W dużych, spiczastych uszach lśniły złote pierścienie. U moredheli, które nie miały płatków usznych, ich założenie było szczególnie bolesne. Na obu policzkach widać było trzy blizny, mistyczne symbole, których znaczenie nie umknęło uwadze wiedźmy.

Niemy wojownik dał znak swym towarzyszom. Czarownicy wydało się, że ten z prawej strony skinął lekko głową. Nie była jednak do końca pewna, ponieważ obcy miał na sobie skrywającą szczegóły sylwetki obszerną szatę, a na głowie ogromny, nasunięty na twarz kaptur. Obie, złożone razem dłonie trzymał w głębokich fałdach długich rękawów. Z czeluści kaptura dobiegł, jakby dochodzący z ogromnej odległości, głos.

– Chcemy odczytać znaki – powiedział obcy lekko sepleniącym, prawie syczącym głosem. W jego mowie dał się słyszeć obcy akcent. Niespodziewanie spośród fałd wysunęła się dłoń. Czarownica cofnęła się gwałtownie, ponieważ dłoń była zniekształcona i pokryta łuskami, jakby jej właściciel zamiast palców miał szpony pokryte u podstawy wężową skórą. Natychmiast rozpoznała stwora: miała przed sobą kapłana Pantathian, ludzi-węży. W porównaniu z nimi nawet moredhele cieszyli się jej wysoką estymą.

Skierowała wzrok na postać stojącą pośrodku. Obcy był wyższy o głowę od wysokiego moredhela i bardziej niż on potężny. Mężczyzna zsunął powoli z ramion futro niedźwiedzia, zdjął z głowy jego czaszkę służącą mu za hełm i cisnął na ziemię. Stara wiedźma krzyknęła zduszonym głosem. W swoim długim życiu jeszcze nie widziała moredhela o równie uderzającym wyglądzie. Obcy miał na sobie grube spodnie, kamizelkę i buty sięgające kolan, noszone przez górskie klany. Pod rozchyloną kamizelką widać było nagą pierś. Potężnie umięśniony tors zalśnił w blasku ognia, kiedy moredhel nachylił się ku czarownicy i zaczął się jej uważnie przyglądać. Jego nieskazitelnie piękna twarz budziła grozę. Tym jednak, co sprawiło, że wiedźma krzyknęła zduszonym głosem, nie był budzący lęk wygląd, lecz znak, jaki ujrzała na jego piersi.

– Czy mnie znasz? – spytał czarownicy. Skinęła głową.

– Wiem, kim jesteś.

Pochylił się jeszcze bardziej do przodu, aż twarz oświetlił mu od dołu płonący między nimi ogień, ukazując jednocześnie niewidoczne do tej pory zakamarki jego przerażającej istoty.

– Tak, jestem tym, kim jestem – szepnął z uśmiechem na ustach. Poczuła strach. Zza przystojnych rysów, spoza maski dobrotliwego uśmiechu wyjrzało nagle oblicze zła, zła w najczystszej formie, zła tak wielkiego, że nikt nie był w stanie spojrzeć mu prosto w oczy.

– Chcemy odczytać znaki – powtórzył, a w jego głosie zabrzmiało szaleństwo tak czyste, jak bryła przezroczystego lodu.

– Cóż to? – Zachichotała pod nosem. – Nawet ktoś tak potężny jak ty podlega ograniczeniom?

Z twarzy przystojnego moredhela znikł powoli uśmiech.

– Nie można przepowiadać swej własnej przyszłości. Starucha nie chciała przeciągać struny.

– Potrzebne jest srebro.

Moredhel kiwnął głową. Niemy wojownik sięgnął do sakiewki przy pasie, wysupłał monetę i cisnął na ziemię przed czarownicą. Nie dotykając jej, wiedźma zmieszała w kamiennej miseczce kilka składników i kiedy mikstura była gotowa, wylała ją na srebrną monetę. Rozległ się podwójny syk: z monety i od strony człowieka-węża. Pokryta zielonkawymi łuskami szponiasta ręka zaczęła kreślić w powietrzu znaki. Wiedźma zareagowała ostro.

– Tylko bez tych twoich bzdur, wężu. Te czary z gorącej ziemi mogą jedynie zakłócić moje odczytanie znaków.

Delikatne dotknięcie i cichy śmiech postaci stojącej w środku powstrzymało kapłana-węża. Moredhel skinął głową w jej stronę.

Gardło wyschło jej z przerażenia na wiór.

– Odpowiedz więc szczerze: Co chcesz wiedzieć? – wykrztusiła ochrypłym głosem, nie odrywając wzroku od syczącej monety, pokrytej teraz bulgoczącą, oślizgłą zielonkawą cieczą.

– Czy już czas? Czy teraz mam wykonać to, co jest mi pisane?

Z monety trysnął jasny, zielony płomień i zatańczył nad srebrnym krążkiem. Czarownica śledziła uważnie jego ruch, a jej oczy widziały we wnętrzu ognia coś, co jedynie ona była w stanie dostrzec i zrozumieć. Po chwili usłyszeli skrzekliwy głos staruchy.

– Krwawe Kamienie z Krzyża Ognia. Jesteś tym, kim jesteś. To, ku czemu zostałeś zrodzony, uczyń... uczyń teraz! – Ostatnie słowa wykrzyknęła zduszonym głosem.

Na jej twarzy pojawił się niespodziewanie jakiś nieoczekiwany grymas.

– Co jeszcze, starucho! – przynaglił moredhel.

– Masz jednak przeciwnika, jest tam bowiem ten, który stanie ci na drodze. Nie jesteś sam, ponieważ za tobą... nie rozumiem... – Jej głosy był słaby i coraz cichszy.

– Co? – Tym razem na twarzy moredhela nie było nawet cienia uśmiechu.

– Coś... coś przeogromnego... odległego... jakieś zło. Moredhel rozważał coś w ciszy, po czym odwrócił się do człowieka-węża.

– Idź zatem, Cathos – powiedział cichym, lecz rozkazującym głosem. – Zaprzęgnij do pracy twą wielką sztukę i odkryj dla mnie, gdzie leży ta siedziba słabości. Nadaj naszemu wrogowi imię. Znajdź go.

Człowiek-wąż skłonił się niezdarnie i powłócząc nogami, wycofał się miękkim ruchem z jaskini. Moredhel zwrócił się teraz do swego niemego towarzysza.

– Wznieś sztandary, mój generale. Zbierz lojalne wobec nas klany na równinach Isbandia, pod wieżami Sar-Sargoth. Niech ten sztandar, który wybrałem jako własny, załopoce najwyżej. Niech wszyscy się dowiedzą, że rozpoczynamy to, co było nam pisane. Murad, ty będziesz mym najwyższym dowódcą i wszyscy się dowiedzą, że pośród mych sług stoisz najwyżej. Czeka nas teraz chwała i wielkość. A potem, kiedy ten szalony wąż odkryje naszą ofiarę, poprowadzisz Czarnych Zabójców. Niech ci, których dusze należą do mnie, służą nam, szukając naszego wspólnego wroga. Znajdź go! Zniszcz! Idź!

Niemowa skinął głową i opuścił jaskinię. Moredhel ze znakiem na piersi zwrócił się w stronę czarownicy.

– Zatem, ludzki śmieciu, czy wiesz już, jakie to ciemne moce drgnęły w posadach?

– O tak, posłańcu śmierci i zniszczenia, wiem. Och, klnę się na Ciemną Panią, że wiem.

Parsknął zimnym, pozbawionym wesołości śmiechem.

– Noszę znak – powiedział, wskazując na purpurowe znamię na piersi, które w blasku ognia zdawało się płonąć szalonym światłem. Oczywiste, że nie była to zwykła skaza, z którą przyszedł na świat, lecz jakiś magiczny talizman, ponieważ jego zarys układał się w idealną sylwetkę smoka w locie. Wzniósł palec i wskazał ku górze.

– Moc jest we mnie. – Zakreślił palcem krąg w powietrzu. – To ja zostałem wyznaczony. Jestem przeznaczeniem.

Wiedźma skinęła głową, zdając sobie sprawę, że śmierć pędzi już ku niej, by wziąć ją w objęcia. Niespodziewanie wyrzuciła z siebie pośpiesznie skomplikowane zaklęcie, machając przy tym gwałtownie rękami. W jaskini dało się wyczuć narastającą z każdą chwilą moc, a nocne powietrze wypełnił dziwny, zawodzący dźwięk. Stojący przed nią wojownik pokręcił po prostu głową. Rzuciła w jego kierunku zaklęcie tak potężne, że w okamgnieniu powinno go obrócić w proch, on zaś stał nadal, tam gdzie stał, nietknięty i uśmiechał się ponuro.

– Cóż to, chcesz mnie wypróbować za pomocą swych nędznych sztuczek, jasnowidzu?

Widząc, że jej działania nie przynoszą najmniejszego rezultatu, wiedźma zamknęła oczy i siedziała wyprostowana, czekając na swe przeznaczenie. Moredhel wyciągnął w jej stronę wskazujący palec. Z jego końca wystrzelił srebrzysty promień światła i uderzył w czarownicę. Wrzasnęła przeraźliwie w agonii, po czym zapłonęła rozjarzonym do białości ogniem. Przez kilka sekund jej ciemna sylwetka zwijała się w morzu ognia, a potem płomienie zniknęły równie nagle, jak się pojawiły.

Moredhel obrzucił szybkim spojrzeniem spopielały stos w kształcie ciała. Ryknął donośnym, głębokim śmiechem, podniósł z ziemi futro i wyszedł z jaskini.

Jego towarzysze czekali na zewnątrz, przytrzymując konia. Popatrzył w dół, gdzie w oddali widać było obóz jego oddziału, jeszcze niewielki i nieliczny, którego przeznaczeniem jednak – jak wiedział – był wzrost i siła. Dosiadł konia.

– Do Sar-Sargoth!

Ściągnął wodze, obrócił konia i ruszył w dół stoku, prowadząc za sobą wojownika-niemowę i kapłana-węża.

ZNOWU RAZEM

 

Statek pędził w stronę domu.

Wiatr zmienił kierunek i nad pokładem rozległ się donośny głos kapitana. W górze, na rejach i w olinowaniu, załoga pośpiesznie wykonywała komendy, by jak najlepiej sprostać ostrym podmuchom bryzy i żądaniom kapitana, który za wszelką cenę pragnął bezpiecznie doprowadzić statek do portu. Kapitan był doświadczonym żeglarzem. Prawie trzydzieści lat pływał w marynarce królewskiej, a od siedemnastu dowodził swym własnym okrętem. I chociaż Królewski Orzeł był niewątpliwie najlepszym statkiem we flocie króla, jego kapitan ciągle marzył o odrobinę mocniejszym wietrze i trochę większej szybkości, ponieważ wiedział, że nie spocznie ani na chwilę, dopóki pasażerowie nie znajdą się bezpiecznie na brzegu.

Na przednim pokładzie znajdowało się trzech wysokich mężczyzn, którzy spędzali kapitanowi sen z powiek. Dwaj z nich, blondyn i ciemnowłosy, stali przy relingu. Opowiadali sobie kawały i co chwila wybuchali śmiechem. Obaj mieli ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu, obaj też chodzili pewnym, mocnym krokiem wojownika i myśliwego. Lyam, władca Królestwa Wysp, i Martin, jego starszy brat, oraz książę Crydee rozmawiali o wielu rzeczach, o polowaniach i ucztach, podróżach i polityce, o wojnie i niezgodzie, a czasem też o ich ojcu, księciu Borricu.

Trzeci mężczyzna, nie tak wysoki i barczysty jak tamci dwaj, stał niedaleko oparty o reling, pogrążony w myślach. Arutha, książę Krondoru, najmłodszy z trzech braci, również błądził myślami w przeszłości, lecz nie przypominał sobie ojca zabitego w czasie wojny z Tsuranimi, wojny, którą poczęto nazywać Wojną Światów. Zamiast tego zapatrzył się w piętrzącą się przed dziobem statku falę i w zieleni morskich wód dostrzegał dwoje błyszczących, zielonych oczu.

Kapitan spojrzał w górę i rozkazał zrefować żagiel. Po chwili znowu zerknął w stronę trzech mężczyzn stojących na przednim pokładzie i wzniósł cichą modlitwę do Kilian, Bogini Żeglarzy, marząc w duchu, aby na horyzoncie ukazały się wreszcie strzeliste wieże Rillanonu. Trzej mężczyźni, których co chwila obrzucał niespokojnym wzrokiem, stanowili trzy najpotężniejsze i najważniejsze filary Królestwa. Kapitan nawet nie dopuszczał do siebie myśli o tym, jaki chaos zapanowałby w Królestwie, gdyby coś złego się przytrafiło statkowi.

Komendy kapitana oraz okrzyki załogi i oficerów docierały do Aruthy jak przez mgłę. Był bardzo znużony wydarzeniami ostatniego roku i nie zwracał szczególnej uwagi na to, co się działo dookoła. Nie mógł się skoncentrować na niczym innym poza jednym: wracał oto do Rillanonu i do Anity.

Uśmiechnął się do własnych myśli. Przez pierwszych osiemnaście lat jego życie wydawało się jakby pozbawione wyrazu i głębszego sensu. Potem nastąpiła inwazja Tsuranich i świat odmienił się na zawsze. Uważano go powszechnie za jednego z najzdolniejszych dowódców armii Królestwa, w osobie Martina odkrył nagle i nieoczekiwanie swego najstarszego brata, na własne oczy widział tysiące potworności i cudów. Najcudowniejszą rzeczą, jąka się mu przytrafiła, była jednak Anita.

Po koronacji Lyama zostali rozdzieleni. Lyam prawie przez rok podróżował pod królewskim sztandarem, wizytując zarówno panów na wschodzie, jak i władców sąsiednich królestw. Teraz wracali wreszcie do domu.

Z rozmarzenia wyrwał go głos Lyama.

– I co tam widzisz w tych roziskrzonych falach, braciszku?

Arutha podniósł raptownie głowę i Martin, były Wielki Łowczy Crydee, zwany niegdyś Martinem Długi Łuk, uśmiechnął się i skinął głową w stronę najmłodszego brata.

– Założę się o całoroczne podatki, że widzi tam parę zielonych oczu i zuchwały uśmieszek skaczący po falach.

– Nie ma mowy, nie zakładam się, Martin. Od chwili opuszczenia Rillanonu miałem od Anity ze trzy wiadomości dotyczące spraw państwowych, które zmuszają ją do pozostawania cały czas w Rillanonie, podczas gdy jej matka już w miesiąc po koronacji powróciła do ich majątku. Według bardzo pobieżnych szacunków przez cały czas podróży Arutha dostaje średnio ponad dwa listy tygodniowo. Można by z tego wyciągnąć jeden czy dwa wnioski.

– I ja bym bardziej palił się do powrotu, gdyby czekał na mnie ktoś o jej temperamencie – zgodził się Martin.

Arutha był z natury samotnikiem i gdy przychodziło do wyjawiania głębokich uczuć, czuł się nieswojo i źle, a na wszelkie pytania dotyczące Anity reagował ze szczególną wrażliwością. Był zakochany po uszy w wysmukłej, młodej kobiecie, oczarowany bez reszty sposobem, w jaki poruszała się, mówiła i patrzyła na niego. Chociaż jego bracia byli prawdopodobnie jedynymi ludźmi na całej Midkemii, z którymi czuł się na tyle blisko związany, że mógł się podzielić swymi uczuciami, nigdy jednak, nawet jako chłopiec, nie potrafił zachować zimnej krwi i spokoju, kiedy czuł, że jest obiektem żartów.

Twarz Aruthy spochmurniała.

– Przestań się dąsać, chmurko burzowa – powiedział Lyam. – Nie zapominaj, że nie tylko jestem twoim królem, lecz także starszym bratem. I jeśli zajdzie potrzeba, mogę cię wytargać za uszy.

Użycie pieszczotliwego imienia, które nadała mu matka, i nieprawdopodobna wizja Króla targającego za uszy księcia Krondoru sprawiły, że Arutha uśmiechnął się lekko.

– Obawiam się, że chyba źle ją zrozumiałem. Jej listy, chociaż pełne ciepła, są raczej oficjalne, a czasem wyczuwam jakiś dystans. No i po twoim pałac...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wiolkaszka.pev.pl
  •