[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Liliana Fabisińska

Nie... czyli takRozdział 1
Niespodzianka

- Przecież chciałaś mieć młodszą siostrę... - mama wpatrywała się we mnie z napięciem. - Przecież prosiłaś o rodzeństwo w listach do świętego Mikołaja...

Prosiłam? No tak... tylko to było dawno temu. Wtedy, kiedy jeszcze wierzyłam w świętego Mikołaja. Siedem, może osiem lat temu. Czy mama nie zauważyła, że od tamtej pory trochę urosłam? I pogodziłam się z tym, że nie będę miała rodzeństwa? Właściwie nawet zaczęło mi się to podobać. Zwłaszcza od kiedy Majce urodził się brat. Ciągłe wycie, śmierdzące pampersy, moja nowa bluzka opluta jego zupką... a potem jego zabawki na biurku Majki, pomazane kredkami zeszyty... Tak, życie jedynaczki ma jednak wiele plusów. No ale teraz rodzice podjęli za mnie decyzję. Jakąś całkiem absurdalną decyzję.

- Mamo, ty przecież będziesz miała w grudniu czterdzieści lat! - powiedziałam ze zgrozą. - Stare kobiety nie powinny rodzić dzieci, czytałam o tym w gazecie!

- Stare kobiety? No, dziękuję ci bardzo, że tak o mnie myślisz.

Zrobiło mi się głupio. Przecież ona nie jest tak naprawdę stara. Jest śliczna, zgrabna i wygląda dużo młodziej niż mama Majki. I niż większość mam ludzi z naszej klasy. Ale wygląd to nie wszystko. Zegara biologicznego nie da się oszukać. Czytałam ostatnio w gazecie o jakiejś Włoszce, która urodziła syna, mając sześćdziesiąt lat. A nawet sześćdziesiąt trzy. Też wyglądała młodo i świetnie się czuła, ale lekarze mówili, że to, co zrobiła, jest niedopuszczalne.

- Jajniki starzeją się szybciej niż ty! – oświadczyłam, przypominając sobie tytuł z tej gazety. - Nasze dziecko na różne choroby, materiał genetyczny jest po prostu kiepskiej jakości...

- Za kilka godzin sprawdzimy, jakiej on jest jakości, ten materiał genetyczny - uśmiechnęła się mama.

Jak tak, cała ta moja przemowa nie miała najmniejszego sensu. Przecież ona już jest w ciąży, a nie dopiero zamierza być! Ona nie pyta, czy się na to zgadzam, tylko mnie informuje! Ona już nawet wie, że będzie dziewczynka, powiedziała to bardzo wyraźnie: siostra. O tym chyba się nie wie w pierwszym tygodniu ciąży? Ciocia Basia chodziła na USG i chodziła, i wciąż nie mogła się dowiedzieć, czy to chłopiec, czy dziewczynka, bo Kubuś (jak się potem okazało) uparcie odwracał się plecami i nie chciał pokazać, jakiej jest płci. A mama już wie? Przecież wcale nie ma dużego brzucha! Właściwie wcale nie ma brzucha, wygląda szczupłej i śliczniej niż kiedykolwiek... I co ona powiedziała? Że sprawdzimy już za kilka godzin, czy to dobry materiał genetyczny? - Który to miesiąc? - zapytałam podejrzliwie. Coś się nie zgadzało...

- Miesiąc? - mama i tata śmiali się już całkiem głośno. - Chyba rok... Trzynasty rok. Za miesiąc zacznie się czternasty. Urodziny siódmego października.

- Spod Wagi - powiedziałam odruchowo. - Kłopoty z podejmowaniem decyzji, dobry człowiek, ale strasznie niepoukładany, artystyczna dusza, pewnie robi wokół siebie straszny bałagan... Ale o kim wy właściwie mówicie?!

- Adoptowaliśmy dziecko - wyjaśnił tata.

Co zrobili? Adoptowali dziecko? Spod Wagi? To już nie było lepszych znaków zodiaku do wyboru? W dodatku... czyja dobrze zrozumiałam? Nie, to chyba niemożliwe...

- Dziewczyna? Trzynastoletnia? Rok młodsza ode mnie? Adoptowaliście ją? I nic mi o tym nie powiedzieliście?!

- Przez dwa miesiące właściwie nie było cię w domu, jeździłaś z jednego obozu na drugi... - zaczęła tłumaczyć się mama. - A to nie jest coś, o czym można powiedzieć przez telefon. Zresztą do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, czy się uda. Były problemy prawne, rozwiązanie ich zajęło nam prawie trzy tygodnie. Dopiero wczoraj okazało się, że wszystko się powiodło i możemy zabrać ją już dziś do domu.

Co miałam powiedzieć? Co w ogóle można powiedzieć w takiej sytuacji? No... można mnóstwo rzeczy, oczywiście. Że to cudownie, że na pewno się zaprzyjaźnimy, że zawsze chciałam mieć siostrę... Tak, mogłam powiedzieć którąś z tych miłych, krzepiących rzeczy. Albo nawet wszystkie naraz. Ale jakoś wtedy nie przyszły mi do głowy. Krzyknęłam więc po prostu:

- Czy wy całkiem zwariowaliście?! Dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz? Trzeba było przyjechać do mnie na obóz i ze mną porozmawiać!

I pobiegłam do swojego pokoju.

Leżałam z poduszką na głowie i płakałam, chyba przez dwie godziny. Może nawet przez dwie i pół. Mama zaglądała do mnie kilka razy, ale wtedy wrzeszczałam, żeby sobie poszła i że nie zamierzam z nią rozmawiać, i że mnie zdradziła. Obydwoje mnie zdradzili. Jak mogli zdecydować, że adoptują dziewczynkę w moim wieku, nie rozmawiając ze mną na ten temat?! Pewnie przejęli się tym, co mówiłam któregoś dnia przy obiedzie - że od kiedy Majka musi zajmować się całymi dniami swoim bratem, nie mam prawdziwej przyjaciółki, i że bardzo mi jej brakuje. I co, spodziewają się teraz braw i laurki z podziękowaniami? Kupili mi przyjaciółkę, tak jak kiedyś chomika. Chomik był chory i zdechł po miesiącu... przyjaciółka, czy raczej siostra, też pewnie okaże się niewypałem.

Czy oni w ogóle wiedzą, jak okropne potrafią być nastolatki? Ona na pewno będzie okropna. A nawet jeśli nie... Wcale nie jest tak łatwo z kimś się zaprzyjaźnić. I wcale nie wystarcza, że ten ktoś jest dziewczyną i ma trzynaście, czternaście czy piętnaście lat. Musi jeszcze słuchać odpowiedniej muzyki i lubić tych samych aktorów, i musi się z nim dobrze rozmawiać o chłopakach i o problemach w domu... Musi umieć dochować tajemnicy... i musi woleć mnie niż inne nastolatki... Ale rodzice oczywiście nie mieli pojęcia, że sprowadzenie do domu pierwszej lepszej, do tego młodszej o rok dziewczyny może mnie wcale nie ucieszyć. Ciekawe, dlaczego nie wzięli mnie ze sobą, kiedy ją wybierali? Chcieli mi zrobić niespodziankę, jasne... Szkoda tylko, że to nie była miła niespodzianka.

- Córciu, posprzątaj w pokoju - mama w końcu zdarła mi z głowy poduszkę i krzyknęła wprost do ucha. -Eliza będzie tu dziś wieczorem. Musimy trochę poprzestawiać meble, żebyście się jakoś razem mogły urządzić. Będzie ciasno, ale na pewno świetnie sobie poradzicie. Eliza chyba nie będzie miała wielu rzeczy.

- Еliza! - wrzasnęłam. - Kim ona jest? Jakąś pianistką? Malarką? Co to za imię? I dlaczego mam się z nią dzielić moim pokojem? Czy ktoś zapytał mnie w tej sprawie o zdanie?

- Obawiam się, że jej ojca, wujka Józka, też nikt nie zapytał o zdanie, czy chce zginąć pod kołami ciężarówki prowadzonej przez pijanego kierowcę. I jej mamy, pięć lat temu, nikt nie zapytał, czy ma ochotę umrzeć na raka. Więc teraz my też nie mamy się co zastanawiać, czy to dla nas wygodne, czy nie. Po prostu mamy obowiązek się nią zająć.

- Wujek Józek? Ten twój cioteczny brat, który mieszka... mieszkał w Niemczech? Przecież nigdy go nie widziałaś...

- Nie nigdy, tylko od dwudziestu czterech lat, od kiedy wyjechał - poprawiła mnie mama. - Rozmawiałam z nim raz przez telefon, chyba w 1993 roku, pokłóciliśmy się o spadek po prababci. On nie był zbyt miły... Ale teraz to bez znaczenia. Jesteśmy jedyną rodziną Elizy. I musimy się nią zająć. Podpisaliśmy dziś wszystkie papiery, zaraz jedziemy na dworzec. Jeśli chcesz jechać z nami, to pospiesz się, i przesuń to biurko. Musimy zrobić dla niej miejsce. Chcemy, żeby czuła, że to jej dom, prawda? Chcemy, żeby było jej tu dobrze. Tak, córciu?

Pokiwałam głową. Tak naprawdę chciałam, żeby Eliza uciekła stąd z krzykiem, zanim jeszcze przekroczy próg. Ale chyba nie było na to szansy. Czekało mnie dzielenie pokoju z jakąś uduchowioną pianistką albo skrzypaczką. Z takim imieniem trzeba kochać muzykę poważną. A to oznacza duże kłopoty dla moich ulubionych płyt...

Adoptowali! Oni mnie adoptowali! Jakaś rodzina ojca! Z Polski! I nikt mnie nie zapytał, czy mam na to ochotę! Niech ich diabli. Będę mieszkać w jakimś ciasnym mieszkanku w wielopiętrowym bloku dla biedoty, będę ubierać się jak grzeczna dziewczynka...

I jeszcze ta ich córka, o rok starsza ode mnie. Pewnie będzie chciała rządzić. Jak jakaś przemądrzała starsza siostra. Ale ja jej na to nie pozwolę! O nie! Po moim trupie! Skoro już, z powodu jakichś idiotycznych przepisów, nie wolno mi zostać w Niemczech i chodzić nadal do mojej szkoły, to na pewno nie dam sobą pomiatać Polce uczesanej w kucyki albo kretyńskie warkoczyki. Nie, nie, nie! U nas w szkole rządziłyśmy ja i Ute, mimo że wcale nie byłyśmy najstarsze. Nawet szesnastoletnie chłopaki się nas bały. Autorytet to było słowo klucz. Miałyśmy autorytet. Pięknie było.

Ale co tam, nie będę płakać. Wrócę do Niemiec, jak tylko skończę osiemnaście lat. A może... może wrócę już wiosną? Do Niemiec, albo zupełnie gdzie indziej... Mamy z Ute niezły plan, trzeba tylko dopracować kilka szczegółów. Ale na razie, w tej Polsce, też sobie ich wszystkich podporządkuję. Tę ciocię i wujka, którzy leją łzy nad biedną sierotką i którzy obiecywali mi przez telefon, że będziemy „prawdziwą, dużą, szczęśliwą rodziną”. Tę ich córunię, która - jak powiedziała ciotka - „zawsze marzyła, żeby mieć młodszą siostrzyczkę”. Ha, siostrzyczkę! To się zdziwi, jak mnie zobaczy! No i szkołę... moją nową szkołę. Podobno pójdę do pierwszej gimnazjalnej, ciotka już to załatwiła. Nie będzie lekko, pierwsza klasa... ale co tam, za dwa miesiące będę rządzić wszystkimi w tej ich polskiej szkole. Nawet ci z ostatniej klasy będą się przede mną czołgać. Ja i Ute wiemy, jak się robi takie rzeczy. Mam nadzieję, że żaden nauczyciel nie powie nic o tym, że nie podoba mu się moja kurtka. Niech tylko spróbuje zdjąć ze mnie skórę, niech tylko dotknie mnie palcem... Niech spróbuje, a będzie wesoło! Zwłaszcza jak wypalę trochę trawy. Ute obiecała, że przyśle mi w liście solidną porcję. Bo to, co mam w walizce, nie wystarczy na długo... Ciekawe, czy ta moja „starsza siostrzyczka” kiedykolwiek paliła skręta?

Rozdział 2
Daj nam szansę

Nie pojechałam na ten dworzec. Powiedziałam mamie, że mam dużo zadane na jutro, ale tak naprawdę po prostu chciałam zostać chwilę sama i spokojnie o wszystkim pomyśleć.

A kiedy już pomyślałam... cóż, doszłam do wniosku, że to naprawdę nie jest wina Elizy. Ani to, że ma takie głupie imię, ani to, że będzie tu mieszkać. Na pewno, gdyby mogła wybierać, chciałaby zostać w Niemczech, ze swoimi rodzicami. Ich śmierć była dostatecznie okropna - dlaczego mieszkanie u nas miałoby stać się kolejnym potwornym doświadczeniem?

Wstałam z tapczanu i zaczęłam przekładać swoje rzeczy. Było mi smutno. Mój pokój już nigdy nie będzie tylko mój. Muszę podzielić się z Elizą biurkiem, półkami w szafie, zrobić miejsce na drugi tapczan.

- Dlaczego nie weźmiecie jej do pokoju, w którym tata ma swój gabinet? - krzyknęłam ze złością, jeszcze zanim rodzice wyszli na dworzec. I natychmiast sama sobie odpowiedziałam: - Wiem, tata musi spokojnie pracować, tłumaczenia techniczne wymagają całkowitego skupienia. Przepraszam.

W końcu tata, siedząc często do północy za drzwiami swojego gabinetu, zarabiał na moje książki, wakacje, na kursy językowe, na kostium, w którym zagram królową w najnowszym przedstawieniu... Jakim cudem miałby tłumaczyć, dzieląc biurko z Elizą? Zresztą tamten pokój jest naprawdę bardzo mały. To właściwie taka wnęka, do której rodzice dorobili przesuwane drzwi. Tam nawet nie zmieściłoby się łóżko.

Okazało się zresztą, że nie mam tak wielu ciuchów, jak mi się wydawało. Wystarczyło ułożyć je ciaśniej na półkach, żeby zrobiło się całkiem sporo miejsca. Z płytami też nie było problemu, regał na nie został kupiony mocno na wyrost... Tylko w książkach było ciasno. Może Eliza nie będzie miała za dużo książek? A jak będzie miała, to może rodzice dokupią nam jakieś półki? Przy oknie jest jeszcze trochę miejsca...

Nagle złapałam się na tym, że pomyślałam „nam”. To stało się naturalnie... jakbym naprawdę dostała w prezencie wymarzoną siostrę. Kto wie, może faktycznie będzie fajna? Może wszystko się jakoś ułoży? Przy niej nauczę się świetnie niemieckiego... ja pomogę jej w polskim, bo pewnie nie zna go zbyt dobrze, skoro nigdy nie była w Polsce... Jakoś to sobie ułożymy. Będziemy... no, może nie siostrami, przynajmniej nie od razu, ale przyjaciółkami. Będzie fajnie! Może nawet będziemy razem występować w szkolnych przedstawieniach? W „Hamlecie” już zagrać nie zdąży, próby zbliżają się ku końcowi, od marca to ćwiczymy. Nawet w wakacje, jeśli ktoś tylko był w domu, to wpadał do szkoły i szlifował swoje sceny. .. Strasznie nam zależy, żeby wygrać festiwal szekspirowski. No ale przecież po „Hamlecie” będą następne sztuki. Może z większą liczbą ról żeńskich? Byłoby świetnie stać z Elizą na jednej scenie. Rodzice byliby z nas dumni.

Ciekawe, jak ona wygląda? Jakoś nie mogłam się opędzić od myśli o skrzypaczce albo pianistce. W ostateczności malarce albo poetce. Delikatnej, subtelnej, długowłosej blondynce. A tymczasem pewnie będzie niziutka, pulchna, z włosami obciętymi na pazia... Cóż, wygląd właściwie wcale nie jest istotny. Ważne, by była miła. Mama mówi, że jej ojciec, ten cioteczny brat mamy, wcale nie był miły. Nie lubili się, kłócili się o jakiś spadek... Mam nadzieję, że Eliza nie odziedziczyła jego charakteru. A może to wcale nie charakter? Może po prostu miał trudne życie i musiał taki być. Twardy. Życie na emigracji na pewno nie było łatwe. Ale Eliza chyba nie musi być twarda. U nas będzie jej dobrze. Będzie szczęśliwa. Wszyscy będziemy. I to bardzo.

W tym momencie zachrobotał klucz w zamku. Stanęłam w progu mojego pokoju, starając się z całych sił wyglądać pogodnie, życzliwie i przyjacielsko.

Miałam powiedzieć:

- Cieszę się, naprawdę, że będziesz ze mną dzielić pokój. Na pewno będzie świetnie.

Nie powiedziałam jednak ani słowa. Bo po prostu kompletnie mnie zatkało.

Ona wyglądała... Nie wiem, jak to nazwać. Odlotowo? Tak, to dobre słowo. Tylko stanowczo za łagodne. Nikt w naszej szkole nie wyglądał tak jak ona! Nikt, kogo znałam, nie wyglądał tak jak ona! Nikt, kogo widziałam z bliska, nie był ani trochę podobny do Elizy. Może kiedyś, raz, w telewizji, widziałam podobną dziewczynę. To był reportaż z jakiegoś festiwalu rockowego. Ona umarła z przedawkowania narkotyków, wynosili jej zwłoki. Miała zakrytą twarz, ale reszta się zgadzała.

Spojrzałam na rodziców. Gdzieś wyparował cały entuzjazm, którym tryskali, wychodząc z domu na dworzec. Próbowali się uśmiechać, ale kulili się w kącie i wyglądali tak, jakby chcieli uciec. I wcale im się nie dziwiłam.

Ci ludzie, u których mam mieszkać... Wujek Paweł i ciocia Jola, jak kazali do siebie mówić... Oni się naprawdę przerazili na mój widok! Usiłowali to ukryć, ale kompletnie im to nie wychodziło. Dosłownie robili w majtki ze strachu, że zabierają mnie do siebie do domu. Pewnie boją się, że zdemoralizuję ich córeczkę. Zupełnie jakbym w ogóle zamierzała się z nią zadawać. Na pewno w szkole będą jacyś ciekawsi ludzie niż grzeczna paniusia z włosami związanymi w kucyk kolorową gumką. Co ona, ma pięć lat czy co? Gumka w nadrukowane cukierki? Oszalała? Ma szczęście, że nie spotkałyśmy się w Niemczech. Ja i Ute już byśmy jej pokazały, co robimy z takimi Barbie jak ona. No ale tutaj, zdaje się, trzeba być Barbie. Rozglądałam się, jadąc samochodem z tymi... no, z wujkiem i ciocią, muszę się nauczyć tak o nich mówić, chociaż to przecież dla mnie żadna rodzina, jakaś, jak to mawiał mój tata, siódma woda po kisielu. No właśnie, więc jak jechałam z siódmą wodą, to patrzyłam przez okno. I przez całą drogę, a jechaliśmy chyba z kwadrans, nie widziałam na ulicy nikogo sensownego. Ani jednej osoby! Wszyscy tacy grzeczni, szarzy, nudni. Z kim ja się tu będę przyjaźnić? Dlaczego nie ma tu Ute? Jak ja za nią tęsknię! Tylko ona jedna mnie rozumie!

- Daj Elizie spokój - poprosiła Ankę słabym głosem kiedy w końcu przyjechaliśmy do domu. Oczywiście to nie jest prawdziwy dom, tylko ciasne mieszkanie. Beznadziejne, małe, z miniaturowym balkonem i, o zgrozo, łazienką bez okna. Od razu zauważyłam to kątem oka, idąc do tej klitki, w której od dziś mieszkam. Ciekawe, jak ja będę palić ziele w łazience bez okna? Bo palenie w pokoju odpada, Aneczka nie wygląda na taką, która często wychodzi. Pewnie zakuwa całymi dniami. No i dobrze, biurko nie będzie mi potrzebne. Nie zamierzam się uczyć. Wiosną i tak stąd prysnę, wszystko ustaliłam z Ute. Uciekniemy razem do Nowego Jorku.

-Zrobiłam ci miejsce w szafie, a tu na płyty... jeśli przywiozłaś jakieś płyty -Anka była bardzo speszona i czerwona jak burak.

Pewnie, że przywiozłam płyty! Ale na pewno nie będę ich trzymać na półce razem z płytami grzecznej Anusi. Jeszcze mi zniszczy, albo komuś pożyczy, albo pomiesza ze swoimi... Nie ma mowy! Ciekawe, kogo ona słucha? Rzuciłam okiem, z ciekawości... Spodziewałam się Beatlesów albo innych umarlaków. Może nawet Chopina? W Polsce chyba wszyscy kochają Chopina?

Avril Lamgne? Hm, nie najgorzej. Nie mój styl, ale da się przeżyć. Nie przypuszczałam, że grzeczna Anusia w ogóle wie, kto to jest Avril! A to co? Pink? Niemożliwe! Przecież ja też czasami słucham Pink. Ostra muzyka, zupełnie nie w stylu Barbie. Nie to, co Metallica czy Manson, no ale jednak nie jest to słodkie i lalusiowate ani trochę. Gwen Stefani? Też nie najgorzej. Nie myślałam, że ona ma taki gust.

- Ale OOMPH! to chyba nie znasz? - zapytałam.

A Anka puknęła palcem w płytę stojącą na górnej półce. Nie wiedziałam, że w Polsce ktoś w ogóle słyszał o tym niemieckim zespole! O moim ukochanym niemieckim zespole!!!

- Nie przepadam za nimi - powiedziała moja słodka kuzynka. No jasne, nie przypuszczałam, że będzie przepadała. -Kumpel mi pożyczył, ale to jednak dla mnie trochę za pstre.

Poczułam się lepiej, kiedy to powiedziała. Wcale nie chciałam, żeby grzeczna lala lubiła OOMPH!... Właściwie, gdyby ich lubiła, ja chyba musiałabym przestać ich lubić. Jeśli mieliby takie fanki jak Anka... No ale na szczęście nie mieli.

- A ten kumpel to jakiś fajny? - zapytałam z nadzieją. - Poznasz mnie z nim?

- Sama go poznasz - uśmiechnęła się Anka. - Teraz jest chory, ale za parę dni na pewno wróci. On nie lubi opuszczać lekcji. Ma na imię Maks i chodzi do naszej szkoły.

Naszej? A więc będę chodziła z nią do jednej szkoły! Mogłam się tego spodziewać. Niby dlaczego wujek i ciotka mieliby mnie wysłać do innej szkoły niż swoją jedynaczkę? Chcą mieć nade mną kontrolę, to jasne. Anusia będzie im donosić, kablować, nie odstąpi mnie na krok. Mogę to sobie wyobrazić.

- Nie chcę chodzić do tej szkoły, co ona - oświadczyłam, wpadając do kuchni, gdzie szykowali kolację. Robili to wspólnie, dobre sobie! Pewnie na pokaz, żebym zobaczyła, jakie z nich wzorowe małżeństwo! Ale ja się na to nie dam nabrać, na świecie nie ma dobrych małżeństw. Wszyscy wszystko robią na pokaz. Ciotka i wujek też. Teraz niby tacy zakochani, kiedy weszłam, ciotka oparła głowę na ramieniu wujka... a wieczorem pewnie będzie słychać przez ścianę, jak się kłócą. Ute całymi dniami siedziała w słuchawkach na uszach, żeby nie słyszeć wrzasków swoich starych. I mówiła, że mam szczęście, że moja matka nie żyje, bo przynajmniej się z ojcem na siebie nie wydzierają. Może miała rację. Wujek i ciotka zaczną się kłócić jeszcze dziś wieczorem, mogę się założyć. Jak tylko będą myśleli, że już śpimy. Bo dorośli zawsze czekają z takimi sprawami, aż dzieci zasną. Ale dzieci nie są takie głupie, jak im się wydaje. Na przykład z tą szkołą...

- Naprawdę sądziliście, że się nie domyśle, dlaczego to robicie? - roześmiałam się. - Chcecie, żeby Anka miała mnie... jak to się nazywa? Pod powieką?

- Na oku - uśmiechnął się wujek.

- No właśnie, na oku! Od razu domyśliłeś się, o co mi chodzi. A więc przyznajesz, że po to idę do tej samej szkoły, tak? Żeby ona zdawała wam codziennie raport z tego, jak się zachowywałam i co zrobiłam nie tak!

- Mam nadzieję, że sama będziesz nam o tym mówić -wujek wciąż łagodnie się uśmiechał. Doprowadzał mnie tym do szału.

- O czym mam wam mówić? - nie rozumiałam.

- O tym, że coś przeskrobałaś, dostałaś jedynkę, podpadłaś jakiemuś nauczycielowi albo ktoś ze starszej klasy usiłował cię okraść albo coś wymusić...

- To ja jestem od wymuszania, okradania i straszenia -powiedziałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Oczywiście powiedziałam prawdę, ale wcale nie zależało mi na tym, żeby ciotka z wujkiem znali tę prawdę. To mogło utrudnić mi życie.

- Ha, ha, ha! - parsknęła ciotka. - Już sobie wyobrażam, jak ty i Ancia terroryzujecie całą szkołę!

A więc uznała to za dowcip? No jasne, wujek też się śmiał, razem z nią. Uznali, że po prostu żartowałam. Co za ulga!

- Ancia? - zapytałam, żeby zmienić temat. - Mówicie na nią: Ancia? Ale numer!

Ciotka i wujek nie skomentowali tego ani słowem. Po prostu wciąż patrzyli na mnie z tym półuśmiechem i próbowali chyba wyglądać bardzo, bardzo życzliwie. Ale ja im nie wierzyłam. Fakty świadczyły przecież przeciwko nim. Zdecydowanie.

- Nie chcę, żeby wasza Ancia mnie szpiegowała - powiedziałam. - Nie życzę sobie chodzenia z nią do jednej szkoły.

I oczywiście wyszło szydło z worka. Wujek nagle przestał wyglądać łagodnie i życzliwie.

- Możesz sobie nie życzyć, ale to jedyna szkoła, która zgodziła się przyjąć cię z tymi dramatycznie kiepskimi ocenami z niemieckiej szkoły, bez przeprowadzania testu z polskiego, którego prawdopodobnie byś nie zdała. Poza tym to twoja rejonowa szkoła, jest najbliżej domu. To logiczne, że do niej idziesz, więc lepiej przestań stroić fochy. Ancia da ci nowe zeszyty, kupiła za dużo na początku roku. Na razie ci wystarczą, a jutro po lekcjach pójdziecie do sklepu i kupicie wszystko, co będzie ci potrzebne. Tu masz sto złotych, powinno wystarczyć. Większość podręczników jest w domu, Ania ich nie sprzedawała, zatrzymała cały komplet z pierwszej klasy.

Sto złotych? Nie mam pojęcia, na co to wystarczy. Złoty to chyba mniej niż euro? Ale i tak brzmi nieźle. Oczywiście nie zamierzam kupować żadnych zeszytów ani książek. Mam pilniejsze potrzeby, a uczyć i tak się nie będę. Im szybciej mnie z tej szkoły wyleją, tym lepiej. Wszystko sobie z Ute zaplanowałam. Jeśli mnie wywalą, to przyjdzie kurator, czy jak to się nazywa... i uzna, że wujek i ciotka nie troszczą się o mnie dostatecznie, i odbiorą im prawa rodzicielskie. I odeślą mnie do Niemiec, do domu dziecka. A tam będzie czekać Ute. W nocy przyjdzie pod płot i uciekniemy razem.

- Chyba nie sądzisz, że przeniesiemy Anię do innego gimnazjum, żebyś nie musiała na nią patrzeć na przerwach? - zapytała ciotka, też jakoś nagle trochę mniej życzliwa i uśmiechnięta.

- Nic nie sądzę - mruknęłam.

Nie było sensu dłużej z nimi dyskutować.

- Eliza, posłuchaj - wujek położył mi rękę na ramieniu. - Wiemy, że ostatnio dużo przeszłaś, że jest ci ciężko. Zrobimy wszystko, żebyś czuła się tutaj jak w domu. Tylko nie skreślaj nas tak od razu, na progu. Daj nam szansę.

Nie zamierzałam dać im szansy. Nie, nie, nie. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do łazienki. Stanowczo potrzebowałam trawki, żeby jakoś przetrwać do końca ten dzień. I nic mnie nie obchodziło to, że łazienka nie ma okna i wszyscy się domyśla, że paliłam. Nie obchodziło mnie nic poza tym, że bardzo chciałam zapalić.

- Jeszcze jedno! - to znów ciotka. Jej głos zatrzymał mnie już w drzwiach. - Poszukaj w swojej torbie jakiegoś odpowiedniejszego ubrania. I grzebienia. Nie możesz iść do szkoły w takim stroju ani z taką fryzurą.

Nie mogę? No, to zobaczymy, czy nie mogę. Ciotunia się rano mocno zdziwi!!!

Rozdział 3
Cybor i Czekoladka

- Chyba nie pójdziesz do szkoły w tych ciuchach? -zapytałam, patrząc z przerażeniem na Elizę. Skórzana kurtka, włosy postawione do góry, grube krechy na powiekach... Rodzice wyszli do pracy kwadrans temu. Kiedy wychodzili, Eliza miała na sobie granatową bawełnianą bluzę. Włosy zaczesane gładko do tyłu. Ani śladu makijażu. Wyglądała prawie normalnie. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, w okamgnieniu zamieniła się w jakieś monstrum. Nie rozumiem, jak ktoś może dobrowolnie tak się oszpecać. Przy śniadaniu wydawała mi się nawet ładna. Nie piękna, ale miała w sobie coś takiego ujmującego. Przez sekundę wydawało mi się nawet, że dostrzegłam na jej twarzy jakąś nieśmiałość, zagubienie. Ale to był tylko moment. Potem zamieniła się w potwora. Te czarne powieki, prawie czarne usta.

- Nie możesz tak iść -jęknęłam.

- Dlaczego? - Eliza stała przede raną z rękami na biodrach. Biła z niej agresja, może nawet nienawiść. Bałam się, że jeśli powiem jeszcze jedno słowo, da mi w twarz. No ale przecież musiałam...

- Będziesz miała przechlapane w szkole - próbowałam jej to jakoś wytłumaczyć. - Nie chodzi o mnie ani o rodziców, ale o ciebie. U nas nikt tak nie wygląda. Nauczyciele będą cię gnębić, po co ci to? Lepiej się nie wyróżniać i mieć spokój.

- Ja uważam inaczej - oświadczyła, sznurując swoje czarne, podkute buty, a potem wyszła z mieszkania. Wyszła! Zupełnie, jakby wiedziała, gdzie jest szkoła!

Wybiegłam za nią w kapciach na klatkę schodową.

- Poczekaj! - krzyknęłam.

Nie zatrzymała się. Nie odwróciła. Nic nie powiedziała. Ani słowa.

Wróciłam do domu, usiadłam na podłodze i po prostu się rozpłakałam. Wiedziałam, że może być ciężko. Że to pewnie nie będzie siostra z moich marzeń. Nie spodziewałam się jednak, że to będzie aż tak okropne. Eliza jest dziewczyną z jakiegoś innego świata! Uważa mnie chyba za swojego śmiertelnego wroga i główną przeszkodę na drodze do szczęścia. Nie wiem, co miałoby być tym szczęściem... ale na pewno myśli, że nie osiąga go tylko przeze mnie.

A tak naprawdę to chyba ona może mi bardziej skomplikować życie niż ja jej. Z tego wszystkiego wpadłam do szkoły za minutę ósma. I w ciągu tej minuty, kiedy biegłam z szatni do klasy, usłyszałam chyba od trzech osób, że do naszego gimnazjum przyszło jakieś dziwadło, maszkara, narkomanka. Tylko te trzy określenia dotarły do mnie przed pierwszą lekcją. Na przerwie usłyszałam jeszcze z piętnaście innych. Jedno okropniejsze od drugiego.

Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Żeby tylko nikt nie dowiedział się prawdy. W końcu, mimo adopcji, Eliza wciąż nosiła nazwisko swojego ojca. Moi rodzice mieli prawo je zmienić, przecież teraz byli też, w świetle prawa, jej rodzicami - ale powiedzieli, że szanują jej przeszłość i nie zamierzają tego robić. To była moja szansa. Mogłam ukryć nasze pokrewieństwo. Mogłam umówić się z Elizą, że nikomu o tym nie powiemy. Nie znosi mnie tak bardzo, że na pewno by się na to zgodziła. Uważa mnie przecież za źródło obciachu i wszelkich nieszczęść. Tak, w tej jednej jedynej sprawie pewnie poszłaby ze mną na układ. Ale ja nie zamierzałam tego robić. Po pierwsze dlatego, że zawiodłabym rodziców, którzy i tak mają dość kłopotów. I pewnie, z tego co widzę, będą mieli ich każdego dnia coraz więcej. Powinnam ich wspierać w walce z Elizą... bo to chyba, niestety, naprawdę będzie walka. Muszę stać po ich stronie. Tak, to był istotny powód. Ale był jeszcze drugi. Wiele razy przekonałam się, że kłamstwo ma krótkie nogi. Że każda, nawet bardzo precyzyjnie opracowana intryga wcześniej czy później się wyda. I wtedy ten, kto kłamał, ma ochotę zapaść się ze wstydu pod ziemię. Doświadczyłam tego raz, jako pięciolatka, kiedy nie przyznałam się mamie do jakiejś awantury w piaskownicy. Mama dowiedziała się od kogoś innego... no i przepłakałam chyba pół dnia, ze wstydu właśnie. I potem jeszcze raz, chyba w trzeciej klasie. Coś przeskrobałam i nie powiedziałam rodzicom, że jest zebranie w szkole. To było potworne. Ten wyraz zawodu w ich oczach, kiedy się dowiedzieli. Teraz widziałabym to rozczarowanie w oczach wszystkich. Rodziców, nauczycieli, Majki, mojej najlepszej przyjaciółki... i wszystkich uczniów naszej szkoły. Nie, nie przeżyłabym tego. Ze wstydu nie wyszłabym z pokoju do końca świata. Wolałam nie ryzykować.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wiolkaszka.pev.pl
  •