[ Pobierz całość w formacie PDF ]
LILIANA FABISIŃSKA
NIE... CZYLI TAK
Rozdział 1
Niespodzianka
- Przecież chciałaś mieć młodszą siostrę... - mama wpatrywała się we mnie z
napięciem. - Przecież prosiłaś o rodzeństwo w listach do świętego Mikołaja...
Prosiłam? No tak... tylko to było dawno temu. Wtedy, kiedy jeszcze wierzyłam w
świętego Mikołaja. Siedem, może osiem lat temu. Czy mama nie zauważyła, że od tamtej
pory trochę urosłam? I pogodziłam się z tym, że nie będę miała rodzeństwa? Właściwie nawet
zaczęło mi się to podobać. Zwłaszcza od kiedy Majce urodził się brat. Ciągłe wycie,
śmierdzące pampersy, moja nowa bluzka opluta jego zupką... a potem jego zabawki na biurku
Majki, pomazane kredkami zeszyty... Tak, życie jedynaczki ma jednak wiele plusów. No ale
teraz rodzice podjęli za mnie decyzję. Jakąś całkiem absurdalną decyzję.
- Mamo, ty przecież będziesz miała w grudniu czterdzieści lat! - powiedziałam ze
zgrozą. - Stare kobiety nie powinny rodzić dzieci, czytałam o tym w gazecie!
- Stare kobiety? No, dziękuję ci bardzo, że tak o mnie myślisz.
Zrobiło mi się głupio. Przecież ona nie jest tak naprawdę stara. Jest śliczna, zgrabna i
wygląda dużo młodziej niż mama Majki. I niż większość mam ludzi z naszej klasy. Ale
wygląd to nie wszystko. Zegara biologicznego nie da się oszukać. Czytałam ostatnio w
gazecie o jakiejś Włoszce, która urodziła syna, mając sześćdziesiąt lat. A nawet sześćdziesiąt
trzy. Też wyglądała młodo i świetnie się czuła, ale lekarze mówili, że to, co zrobiła, jest
niedopuszczalne.
- Jajniki starzeją się szybciej niż ty! – oświadczyłam, przypominając sobie tytuł z tej
gazety. - Nasze dziecko na różne choroby, materiał genetyczny jest po prostu kiepskiej
jakości...
- Za kilka godzin sprawdzimy, jakiej on jest jakości, ten materiał genetyczny -
uśmiechnęła się mama.
Jak tak, cała ta moja przemowa nie miała najmniejszego sensu. Przecież ona już jest w
ciąży, a nie dopiero zamierza być! Ona nie pyta, czy się na to zgadzam, tylko mnie informuje!
Ona już nawet wie, że będzie dziewczynka, powiedziała to bardzo wyraźnie: siostra. O tym
chyba się nie wie w pierwszym tygodniu ciąży? Ciocia Basia chodziła na USG i chodziła, i
wciąż nie mogła się dowiedzieć, czy to chłopiec, czy dziewczynka, bo Kubuś (jak się potem
okazało) uparcie odwracał się plecami i nie chciał pokazać, jakiej jest płci. A mama już wie?
Przecież wcale nie ma dużego brzucha! Właściwie wcale nie ma brzucha, wygląda szczupłej i
śliczniej niż kiedykolwiek... I co ona powiedziała? Że sprawdzimy już za kilka godzin, czy to
dobry materiał genetyczny? - Który to miesiąc? - zapytałam podejrzliwie. Coś się nie
zgadzało...
- Miesiąc? - mama i tata śmiali się już całkiem głośno. - Chyba rok... Trzynasty rok.
Za miesiąc zacznie się czternasty. Urodziny siódmego października.
- Spod Wagi - powiedziałam odruchowo. - Kłopoty z podejmowaniem decyzji, dobry
człowiek, ale strasznie niepoukładany, artystyczna dusza, pewnie robi wokół siebie straszny
bałagan... Ale o kim wy właściwie mówicie?!
- Adoptowaliśmy dziecko - wyjaśnił tata.
Co zrobili? Adoptowali dziecko? Spod Wagi? To już nie było lepszych znaków
zodiaku do wyboru? W dodatku... czyja dobrze zrozumiałam? Nie, to chyba niemożliwe...
- Dziewczyna? Trzynastoletnia? Rok młodsza ode mnie? Adoptowaliście ją? I nic mi o
tym nie powiedzieliście?!
- Przez dwa miesiące właściwie nie było cię w domu, jeździłaś z jednego obozu na
drugi... - zaczęła tłumaczyć się mama. - A to nie jest coś, o czym można powiedzieć przez
telefon. Zresztą do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, czy się uda. Były problemy prawne,
rozwiązanie ich zajęło nam prawie trzy tygodnie. Dopiero wczoraj okazało się, że wszystko
się powiodło i możemy zabrać ją już dziś do domu.
Co miałam powiedzieć? Co w ogóle można powiedzieć w takiej sytuacji? No... można
mnóstwo rzeczy, oczywiście. Że to cudownie, że na pewno się zaprzyjaźnimy, że zawsze
chciałam mieć siostrę... Tak, mogłam powiedzieć którąś z tych miłych, krzepiących rzeczy.
Albo nawet wszystkie naraz. Ale jakoś wtedy nie przyszły mi do głowy. Krzyknęłam więc po
prostu:
- Czy wy całkiem zwariowaliście?! Dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz?
Trzeba było przyjechać do mnie na obóz i ze mną porozmawiać!
I pobiegłam do swojego pokoju.
Leżałam z poduszką na głowie i płakałam, chyba przez dwie godziny. Może nawet
przez dwie i pół. Mama zaglądała do mnie kilka razy, ale wtedy wrzeszczałam, żeby sobie
poszła i że nie zamierzam z nią rozmawiać, i że mnie zdradziła. Obydwoje mnie zdradzili. Jak
mogli zdecydować, że adoptują dziewczynkę w moim wieku, nie rozmawiając ze mną na ten
temat?! Pewnie przejęli się tym, co mówiłam któregoś dnia przy obiedzie - że od kiedy Majka
musi zajmować się całymi dniami swoim bratem, nie mam prawdziwej przyjaciółki, i że
bardzo mi jej brakuje. I co, spodziewają się teraz braw i laurki z podziękowaniami? Kupili mi
przyjaciółkę, tak jak kiedyś chomika. Chomik był chory i zdechł po miesiącu... przyjaciółka,
czy raczej siostra, też pewnie okaże się niewypałem.
Czy oni w ogóle wiedzą, jak okropne potrafią być nastolatki? Ona na pewno będzie
okropna. A nawet jeśli nie... Wcale nie jest tak łatwo z kimś się zaprzyjaźnić. I wcale nie
wystarcza, że ten ktoś jest dziewczyną i ma trzynaście, czternaście czy piętnaście lat. Musi
jeszcze słuchać odpowiedniej muzyki i lubić tych samych aktorów, i musi się z nim dobrze
rozmawiać o chłopakach i o problemach w domu... Musi umieć dochować tajemnicy... i musi
woleć mnie niż inne nastolatki... Ale rodzice oczywiście nie mieli pojęcia, że sprowadzenie
do domu pierwszej lepszej, do tego młodszej o rok dziewczyny może mnie wcale nie
ucieszyć. Ciekawe, dlaczego nie wzięli mnie ze sobą, kiedy ją wybierali? Chcieli mi zrobić
niespodziankę, jasne... Szkoda tylko, że to nie była miła niespodzianka.
- Córciu, posprzątaj w pokoju - mama w końcu zdarła mi z głowy poduszkę i
krzyknęła wprost do ucha. -Eliza będzie tu dziś wieczorem. Musimy trochę poprzestawiać
meble, żebyście się jakoś razem mogły urządzić. Będzie ciasno, ale na pewno świetnie sobie
poradzicie. Eliza chyba nie będzie miała wielu rzeczy.
- Еliza! - wrzasnęłam. - Kim ona jest? Jakąś pianistką? Malarką? Co to za imię? I
dlaczego mam się z nią dzielić moim pokojem? Czy ktoś zapytał mnie w tej sprawie o
zdanie?
- Obawiam się, że jej ojca, wujka Józka, też nikt nie zapytał o zdanie, czy chce zginąć
pod kołami ciężarówki prowadzonej przez pijanego kierowcę. I jej mamy, pięć lat temu, nikt
nie zapytał, czy ma ochotę umrzeć na raka. Więc teraz my też nie mamy się co zastanawiać,
czy to dla nas wygodne, czy nie. Po prostu mamy obowiązek się nią zająć.
- Wujek Józek? Ten twój cioteczny brat, który mieszka... mieszkał w Niemczech?
Przecież nigdy go nie widziałaś...
- Nie nigdy, tylko od dwudziestu czterech lat, od kiedy wyjechał - poprawiła mnie
mama. - Rozmawiałam z nim raz przez telefon, chyba w 1993 roku, pokłóciliśmy się o spadek
po prababci. On nie był zbyt miły... Ale teraz to bez znaczenia. Jesteśmy jedyną rodziną
Elizy. I musimy się nią zająć. Podpisaliśmy dziś wszystkie papiery, zaraz jedziemy na
dworzec. Jeśli chcesz jechać z nami, to pospiesz się, i przesuń to biurko. Musimy zrobić dla
niej miejsce. Chcemy, żeby czuła, że to jej dom, prawda? Chcemy, żeby było jej tu dobrze.
Tak, córciu?
Pokiwałam głową. Tak naprawdę chciałam, żeby Eliza uciekła stąd z krzykiem, zanim
jeszcze przekroczy próg. Ale chyba nie było na to szansy. Czekało mnie dzielenie pokoju z
jakąś uduchowioną pianistką albo skrzypaczką. Z takim imieniem trzeba kochać muzykę
poważną. A to oznacza duże kłopoty dla moich ulubionych płyt...
Adoptowali! Oni mnie adoptowali! Jakaś rodzina ojca! Z Polski! I nikt mnie nie
zapytał, czy mam na to ochotę! Niech ich diabli. Będę mieszkać w jakimś ciasnym
mieszkanku w wielopiętrowym bloku dla biedoty, będę ubierać się jak grzeczna
dziewczynka...
I jeszcze ta ich córka, o rok starsza ode mnie. Pewnie będzie chciała rządzić. Jak jakaś
przemądrzała starsza siostra. Ale ja jej na to nie pozwolę! O nie! Po moim trupie! Skoro już, z
powodu jakichś idiotycznych przepisów, nie wolno mi zostać w Niemczech i chodzić nadal
do mojej szkoły, to na pewno nie dam sobą pomiatać Polce uczesanej w kucyki albo
kretyńskie warkoczyki. Nie, nie, nie! U nas w szkole rządziłyśmy ja i Ute, mimo że wcale nie
byłyśmy najstarsze. Nawet szesnastoletnie chłopaki się nas bały. Autorytet to było słowo
klucz. Miałyśmy autorytet. Pięknie było.
Ale co tam, nie będę płakać. Wrócę do Niemiec, jak tylko skończę osiemnaście lat. A
może... może wrócę już wiosną? Do Niemiec, albo zupełnie gdzie indziej... Mamy z Ute
niezły plan, trzeba tylko dopracować kilka szczegółów. Ale na razie, w tej Polsce, też sobie
ich wszystkich podporządkuję. Tę ciocię i wujka, którzy leją łzy nad biedną sierotką i którzy
obiecywali mi przez telefon, że będziemy „prawdziwą, dużą, szczęśliwą rodziną”. Tę ich
córunię, która - jak powiedziała ciotka - „zawsze marzyła, żeby mieć młodszą siostrzyczkę”.
Ha, siostrzyczkę! To się zdziwi, jak mnie zobaczy! No i szkołę... moją nową szkołę. Podobno
pójdę do pierwszej gimnazjalnej, ciotka już to załatwiła. Nie będzie lekko, pierwsza klasa...
ale co tam, za dwa miesiące będę rządzić wszystkimi w tej ich polskiej szkole. Nawet ci z
ostatniej klasy będą się przede mną czołgać. Ja i Ute wiemy, jak się robi takie rzeczy. Mam
nadzieję, że żaden nauczyciel nie powie nic o tym, że nie podoba mu się moja kurtka. Niech
tylko spróbuje zdjąć ze mnie skórę, niech tylko dotknie mnie palcem... Niech spróbuje, a
będzie wesoło! Zwłaszcza jak wypalę trochę trawy. Ute obiecała, że przyśle mi w liście
solidną porcję. Bo to, co mam w walizce, nie wystarczy na długo... Ciekawe, czy ta moja
„starsza siostrzyczka” kiedykolwiek paliła skręta?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wiolkaszka.pev.pl
  •