[ Pobierz całość w formacie PDF ]

RAYMOND E. FEIST

 

KRÓL LISÓW

Konklawe Cieni

Księga II

CZĘŚĆ PIERWSZA

 

W służbie Cezara wszystko jest

dozwolone.

Pierre Corneille „La Mort de Pompee"

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Powrót

Ptak wzbił się ponad miasto.

W tłumie na nabrzeżu wypatrzył samotną figurę,

mężczyznę, który tkwił nieruchomo w ciżbie wypełniającej

szczelnie port i doki. W tej najruchliwszej godzinie dnia ludzie

spieszyli tam i z powrotem w sobie tylko znanych sprawach.

Miasto Roldem, port, a zarazem stolica wyspiarskiego

królestwa o tej samej nazwie, było jednym z najbardziej

tłocznych miejsc na Morzu Królestwa. Codziennie przewijali

się przez nie handlarze, kupcy i podróżnicy z Imperium

Wielkiego Keshu, Królestwa Wysp i co najmniej tuzina mniej

szych księstewek i społeczności.

Mężczyzna, stojący na nabrzeżu, nosił się jak szlachcic. Jego

ubranie uszyto z mocnych materiałów, które łatwo dawały się

czyścić, a różnorakie zapięcia umożliwiały komfort przy każ-

dej pogodzie. Odziany był w krótki kaftan, zaprojektowany tak,

że właściciel mógł go nosić na lewym ramieniu - prawe pozo-

stawało wolne na wypadek konieczności użycia miecza. Na gło-

wie nieznąj omego znajdował się czarny beret, ozdobiony srebrną

13

RAYMOND E. FEIST              ?              |

r

szpilą i pojedynczym szarym piórem. Na nogach miał solidne

buty. Właśnie wyładowywano jego bagaże, by następnie je za-

nieść pod wskazany adres. Mężczyzna podróżował sam, bez

służącego - rzecz nietypowa dla szlachty, ale też nic niezwy-

kłego, gdyż nie wszyscy arystokraci posiadali wystarczającą

ilość pieniędzy, aby pozwolić sobie na zbytki.

Szlachcic stał przez chwilę rozglądając się wokoło. Mijali go

spieszący w swoich sprawach ludzie: dokerzy, marynarze, ryba-

cy i tragarze. Wolno przetaczały się wozy, załadowane tak wyso-

ko, że ich koła wyglądały, jakby miały zaraz odpaść na boki. Prze-

woziły ładunki z portu i na nabrzeże. Czekały tam portowe barki,

które transportowały towary na statki stojące na redzie. Roldem

było bardzo ruchliwym portem. Dostarczano tutaj wszelkie do-

bra przeznaczone dla miasta, ale także przeładowywano towary

na inne statki i rozsyłano po całym Morzu Królestwa. Roldem

stanowiło niekwestionowaną handlową stolicę całego akwenu.

Wszędzie, gdzie patrzył, młody człowiek widział tylko handel.

Ludzi targujących się o cenę towarów, które potem zostaną sprze-

dane na jakimś odległym rynku. Mężczyzn negocjujących z traga-

rzami wynagrodzenia za rozładowywanie barek albo ubezpiecza-

jących towar na wypadek spotkania z piratami czy niebezpieczną

morskąpogodą. Agentów konsorcjów handlowych chciwie wyła-

pujących wszelkie plotki i informacje potencjalnie przydatne ich

mocodawcom, rozsianym po całym świecie. Jedni siedzieli w swo-

ich składach w Krondorze, inni znajdowali się w Kantorze Han-

dlowym, który leżał nie dalej niż jedną przecznicę od miejsca, gdzie

stał młodzian. Kupcy rozsyłali posłańców z listami i poleceniami

do swoich agentów, czekających na informacje o towarach oraz

ładunkach, i próbowali wyczuć nadchodzące zmiany na rynku, za-

nim sprzedadzą lub nabędąjakiekolwiek dobra.

Młodzieniec ruszył przed siebie, wymijając zgrabnie bandę

uliczników, pędzących alejką i zaabsorbowanych chłopięcymi

sprawami. Z trudem powstrzymał się przed złapaniem za sa-

kiewkę, gdyż wiedział, że ciągle tkwi na swoim miejscu. Po-

nadto zawsze istniała możliwość, że urwisy były na usługach

gangu kieszonkowców, obserwujących z bezpiecznego miejsca

14

KRÓL LISÓW

reakcje przechodniów, by wyłapać co zasobniej szych. Młody

człowiek rozglądał się czujnie na boki, wypatrując ewentualne-

go zagrożenia. Widział tylko piekarzy i ulicznych sprzedawców,

podróżnych i przechadzających się parami strażników miej-

skich. Nie zauważył niczego, czego nie spodziewałby siew tłu-

mie kłębiącym się na ulicach Roldem.

Spoglądając z nieboskłonu, unoszący się wysoko ptak zoba-

czył, że w ciżbie, wypełniającej wąskie uliczki, porusza się także

inny człowiek, a jego trasa jest zadziwiająco zbieżna z torem

młodego szlachcica.

Ptak kołował i obserwował drugiego mężczyznę. Człowiek wy-

glądał na podróżnika. Był wysoki i miał czarne włosy. Poruszał

się jak drapieżnik, z łatwością podążając za zwierzyną. Krył się

zwinnie za plecami przechodniów i bez wysiłku wymijał uliczne

stragany, nie spuszczając z oka młodego arystokraty, lecz także

nie podchodząc zbyt blisko, aby śledzony nie mógł go spostrzec.

Dobrze urodzony miał jasną skórę, ale był dość mocno opa-

lony. Mrużył niebieskie oczy w obronie przed ostrym, przed-

południowym słońcem. W Roldem właśnie kończyło się lato,

mimo to poranne mgły i opary dawno już znikły, zastąpione

przez czyste, błękitne niebo. Upał łagodziła nieco chłodna bry-

za od morza. Szlachcic rozpoczął wspinaczkę na wzgórze gó-

rujące nad portem gwiżdżąc pod nosem nieznaną piosenkę.

Szedł do swojej starej kwatery, trzypokojowego mieszkania nad

lombardem. Wiedział, że jest śledzony, gdyż należał do bar-

dziej uzdolnionych łowców na świecie.

Szpon Srebrnego Jastrzębia, ostatni z Orosinich, sługa Kon-

klawe Cieni, powrócił do Roldem. Tutaj uchodził za Talwina

Hawkinsa - odległego kuzyna lorda Seljana Hawkinsa, barona

na książęcym dworze Krondoru. Szpona tytułowano także ka-

walerem, dziedzicem ziem nad rzeką Morgan i Bellcastle oraz

baronetem Srebrnego Jeziora - choć posiadłości te nie przyno-

siły praktycznie żadnego dochodu. Był wasalem barona Ylith.

Jako dawny porucznik straży pałacowej pod dowództwem hra-

biego Yabonu, Tal Hawkins zajmował dość wysoką pozycję

społeczną, ale nie posiadał żadnego majątku.

15

RAYMOND E. FEIST

             

*

Przez prawie dwa ostatnie lata znajdował się poza sceną swe-

go najdonioślejszego publicznego triumfu, którym było zwycię-

stwo turnieju w Akademii Mistrzów. Zdobył tytuł największego

szermierza na świecie. Tal, cyniczny mimo młodego wieku, pa-

trzył na swój sukces z dystansem. Wiedział, że był najlepszy spo-

śród kilku setek rywali, przybyłych na zmagania do Roldem, ale;

miał świadomość, iż nie jest najlepszy na świecie. Nie wątpił, że [

na dalekich bitewnych polach znajdzie się żołnierz, co nie da mu

szansy na zwycięstwo, albo najemnik, który jednym cięciem z za-

skoczenia może pozbawić go życia. Na szczęście jednak tacy jak

oni nie brali udziału w salonowych potyczkach.

Przez krótką chwilę Tal zastanawiał się, czy los pozwoli mu

wziąć udział w następnym konkursie za trzy lata i czy obroni

swój mistrzowski tytuł. Miał dwadzieścia trzy lata, więc tylko

zbieg okoliczności mógł mu przeszkodzić w powrocie do Rol-

dem. A jeżeli uda mu się tu przybyć, żywił nadzieję, że turniej

odbędzie się z mniejszą ilością nieprzewidzianych wypadków

niż ostatni. Podczas zmagań zginęło z jego ręki aż dwóch za-

wodników. Śmierć na tym turnieju stanowiła bardzo rzadkie

i raczej nieoczekiwane wydarzenie. Jednakże Talwin nie czul

żalu z powodu ich śmierci. Jeden z szermierzy był odpowie-

dzialny za zagładę jego narodu, a drugiego — płatnego zabójcą

— wysłano, aby go zabił. Wspomnienia o mordercy zwrócił)'

myśli Hawkinsa ku człowiekowi, który podążał jego tropem.

Mężczyzna także wsiadł na statek w Saladorze, jednak udało

mu się w jakiś sposób uniknąć bezpośredniego kontaktu mimo

panującej na pokładzie ciasnoty. Podróż trwała prawie dwa ty-

godnie, a żaglowiec nie należał do największych.

Ptak zatoczył krąg nad głową Tala, następnie pofrunął do

góry, trzepocząc skrzydłami; podkulił nogi pod siebie i wypro-

stował ogon, jakby wypatrywał zwierzyny. Później wrzasnął

przeciągle, oznajmiając wszystkim, że właśnie nad miastem

pojawił się drapieżnik.

Słysząc znajomy krzyk, Talwin uniósł głowę, a potem zawahał

się przez chwilę, gdyż po niebie szybował srebrny jastrząb. Ptak

był jego przewodnikiem duchowym. To jastrzębia zobaczył w wi-

16

KRÓL LISÓW

zji podczas rytuału dorosłości, kiedy dostał nowe imię. Przez

chwilę wyobrażał sobie, że patrzy w oczy stworzenia i widzi w

nich pozdrowienie. Później drapieżnik zatoczył koło i odleciał.

-              Widziałeś to? - zapytał tragarz, idący tuż za nim. - Nigdy

nie widziałem, żeby ptak się tak zachowywał.

-              To tylko jastrząb - odparł Tal.

-              Nigdy nie widziałem jastrzębia o takim upierzeniu. A przy

najmniej nie w tej okolicy - mruknął tragarz.

Mężczyzna spojrzał jeszcze w stronę, w którą odleciał

drapieżny ptak i z powrotem złapał za bagaże. Szlachcic kiwnął

głową, a potem ruszył dalej, przedzierając się przez tłum.

Srebrny jastrząb występował w jego oj czyźnie, daleko na północ

za ogromnym Morzem Królestwa i, o ile się nie mylił, na

wyspie królestwa Roldem nie można było go spotkać. Poczuł

niepokój, teraz nie tylko z powodu człowieka podążającego

jego tropem od Sa-ladoru. Tak długo grał rolę Tala Hawkinsa,

że zapomniał o swojej prawdziwej osobowości! Może ptak

miał być ostrzeżeniem.

Wzruszył w duchu ramionami i pomyślał, że może

obecność drapieżnika to tylko zbieg okoliczności, nic nie

znaczący przypadek. Chociaż w głębi duszy pozostał

Orosinim, został zmuszony do całkowitego porzucenia

zwyczajów i wierzeń swego ludu. Ciągle w jego sercu żył

Szpon Srebrnego Jastrzębia - dorastający w wiosce,

wychowywany zgodnie z historią i kulturą swego plemienia,

chłopiec. Los jednak zadecydował inaczej i rzucił go pośród

obcych, którzy ukształtowali go na swój sposób, więc

chłopiec Orosinich był tylko odległym wspomnieniem.

Przedzierał się z mozołem przez miejską ciżbę. Wszedł wła-

śnie do bogatszej części miasta, gdzie kupcy wystawiali przed

sklepami kolorowe tkaniny i stroje. Żył na wystarczającym

poziomie, by przekonać wszystkich, że jest skromnym

szlachcicem. Czarującego zwycięzcę turnieju w Akademii

Mistrzów zapraszano do najlepszych domów w Roldem, lecz

jego ubóstwo usprawiedliwiało fakt, iż nie jest zbyt częstym

gospodarzem przyjęć.

Kiedy dotarł do drzwi domu lichwiarza, pomyślał z lekką

drwiną, że w swoim skromnym apartamencie mógłby

ugościć co najwyżej pół tuzina najbliższych przyjaciół. Z

pewnością

17

RAYMOND E. FEIST              |:

jednak nie był w stanie zrewanżować się znamienitym rodzi-

nom, regularnie zapraszającym go do własnych pałaców. Zapu-

kał lekko do drzwi, a potem wszedł.

Biurd Kostasa Zenvanosa składało się z malutkiego stołu, któ-

ry i tak wypełniał niemal całą przestrzeń w pomieszczeniu, więc

ledwie można było się wcisnąć. Sprytnie umieszczony zawias

pozwalał na uniesienie blatu i zapewniał tym samym przejście

do dalszych części domu. Około metra za stołem wisiała zasło-

na, dzieląc pokój na dwie części. Tal wiedział, że za nią znajduje

się mieszkanie Zenvanosa i jego rodziny, czyli salon z małą

kuchnią, sypialnie oraz przejście do ogródka na tyłach.

Pojawiła się ładna dziewczyna i jej twarz natychmiast rozja-

śniła siew powitalnym uśmiechu.

—              Kawalerze! To wspaniale, że wróciłeś.

Svieta Zenvanose, gdy Talwin widział japo raz ostatni, była

czarującą siedemnastolatka. Minione dwa lata nie uczyniły jej

żadnej szkody, po prostu zmieniły ładną, nieco dziecinną pan-

nę w olśniewająco piękną młodą kobietę. Miała liliowo białą

skórę, zaróżowione, zdrowe policzki i oczy w kolorze chabrów.

Jej włosy natomiast były tak czarne, że mieniły się błękitem

i fioletem, kiedy padał na nie promień słońca. Nazbyt szczupła

figura dojrzała z wiekiem, więc Hawkins patrzył na dziewczy-

nę z zachwytem, uśmiechając siew odpowiedzi.

-              Moja pani - powiedział z lekkim ukłonem.

Svieta zaczerwieniła się, jak zawsze gdy musiała stawić czoła

Talowi Hawkinsowi, kawalerowi z książęcego dworu. Nie od-

ważyłby się na głębszy flirt z panną Zenvanose. Pozwalał sobie

jedynie na niewinne przekomarzania, aby nie dawać jej ojcu

powodu do niepokoju. Kostas nie mógł mu bezpośrednio za-

grozić, ale był bogaty, a pieniądze pozwalały mu na wynajęcie

najlepszych płatnych morderców i zbirów. Sam ojciec pojawił

się kilka minut później i Tal jak zwykle zdziwił się, że tak pa-

skudny człowieczek mógł spłodzić tak cudowne stworzenie jak

Svieta. Kostas wyglądał na bardzo mizernego i schorowanego,

lecz Talwin wiedział, że lichwiarz ciągle jest pełen sił i wigoru.

Starzec miał bystre oko i smykałkę do interesów.

18              i

KRÓL LISÓW

Wyminął zgrabnie córkę i stanął pomiędzy nią a swoim na-

jemcą. Uśmiechnął się szeroko.

-Witaj kawalerze. Przygotowaliśmy twoje pokoje, tak jak

sobie życzyłeś i mam nadzieję, że wszystko jest w porządku.

-              Dziękuję ci. - Tal uśmiechnął się uprzejmie. - Czy pojawił

się już mój służący?

-              Mam nadzieję, bowiem w przeciwnym razie na górze jest

intruz. Hałasuje już od wczoraj, słyszałem go cały dzień i dzi

siejszy ranek. Podejrzewam, że przesuwa meble, żeby odku

rzyć i umyć podłogę. To raczej Pasko, a nie żaden złodziej.

Młody mężczyzna kiwnął głową.

-              Czy moje rachunki są w porządku?

Jakby za pomocą magii lichwiarz wyciągnął skądś księgę ra-

chunkową. Zajrzał do środka, przejeżdżając kościstym palcem

po pożółkłej stronnicy. W końcu sapnął cicho i kiwnął głową.

-Najwyraźniej wszystko jest uregulowane. Twój czynsz jest

zapłacony na trzy miesiące naprzód.

Hawkins zdeponował przed odjazdem pewną sumę w zło-

cie, aby gospodarz trzymał dla niego mieszkanie, aż powróci

z podróży. Ocenił, że jeżeli nie pojawi się po dwóch latach, bę-

dzie to raczej oznaczać jego śmierć, a kiedy skończy się złoto,

Kostas wynajmie pokoje komuś innemu.

-              Dobrze - powiedział Tal. - Nie będę ci więc przeszkadzał

i pójdę do siebie odpocząć. Spodziewam się zabawić w mie

ście jakiś czas, więc kiedy upłyną trzy miesiące, przypomnij

mi, żebym zapłacił ci za następny okres wynajmu.

-              Bardzo dobrze, kawalerze.

Svieta zatrzepotała rzęsami.

-              Dobrze widzieć cię znów w domu, kawalerze.

Talwin odpowiedział na ten ewidentny przejaw flirtu lekkim

ukłonem i skrzywieniem warg; z trudem powstrzymał się od na-

głego wybuchu śmiechu. Pokoje na piętrze nie były ani trochę bar-

dziej jego domem niż królewski pałac. Nie miał domu, a przynaj-

mniej nie miał go od czasu, kiedy książę Olasko wysłał swoich

żołnierzy i najemników, żeby zniszczyli kraj Orosinich. O ile po-

trafił stwierdzić, był jedynym ocalałym z masakry tego narodu.

19

RAYMOND E. FEIST

Hawkins wyszedł z biura. Obrzuciwszy ulicę błyskawicznym

spojrzeniem, zorientował się, że człowiek, śledzący go od mo-

mentu, gdy wsiadł na statek, zniknął z zasięgu wzroku. Szybko

wspiął się więc na schody tuż obok wejścia i stanął przed drzwia-

mi do swego apartamentu. Złapał za klamkę, po czym odkrył,

że nie są zamknięte na klucz. Wszedł do środka i znalazł się

twarzą w twarz z surowym mężczyzną o dużych brązowych

oczach oraz zwisających nisko wąsiskach.

-              Panie! A więc jesteś! — wykrzyknął Pasko. — Czy nie mia

łeś przybyć z porannym przypływem?

-              W rzeczy samej - odparł Tal podając kubrak i podróżną :

torbę swemu służącemu. — Ale niestety nie mam wpływu na

pewne rzeczy i rozkaz przybicia do brzegu jest warunkowany

czynnikami, o jakich nie mam pojęcia.              '.

-              Innymi słowy właściciel statku nie przekupił kapitanatu

portu, a przynajmniej nie dał im wystarczającej ilości pienię

dzy, aby pozwolili mu przybić z rana.

-              Najprawdopodobniej. — Talwin usiadł na otomanie. - Spo

dziewam się, że bagaże przyniosą nieco później.

Pasko kiwnął głową.

-              Pokoje sąbezpieczne, panie.

Nawet kiedy byli sami, Pasko pilnował formalnych stosun-

ków, jakie cechują sługę i jego pana, pomimo że od wielu lat

Tal był wychowankiem i podopiecznym pozornego służącego,

-              Dobrze. - Hawkins wiedział, co Pasko miał na myśli. Męż

czyzna zabezpieczył pomieszczenia czarami, które miały chro

nić przed magicznymi podglądaczami, a także bardziej przy

ziemnymi szpiegami, co polegająna zmysłach słuchu i wzroku.

Szansę na to, że ich wrogowie zidentyfikują Tala jako agenta

Konklawe Cieni były raczej niewielkie, ale należało się z nimi

liczyć. Konklawe nie zwykło lekceważyć przeciwników, rów

nież dysponujących sporymi możliwościami.

Od czasu zwycięstwa nad Ravenem i jego najemnikami, od-

powiedzialnymi za masakrę Orosinich, Talwin mieszkał na Wy-

spie Czarnoksiężnika i leczył rany, zarówno fizyczne, jak i psy-

chiczne. Uczył się także pilnie o polityce Wschodnich Królestw

20

KROLL1SOW

oraz odpoczywał. Jego edukacja podążała różnymi drogami. Pug

i jego żona, Miranda, czasami dawali mu instrukcje i wskazówki

dotyczące obszarów magii, ponieważ mogły mu się kiedyś przy-

dać. Nakor, Isalanin, co mienił się hazardzistąi graczem, choć

był kimś więcej, uczył go sztuczek określanych mianem „nie-

pewnego interesu", czyli oszukiwania w kartach i identyfiko-

wania konkurencyjnych szulerów, okradania przechodniów,

otwierania zamków oraz innych niegodziwości. Ze swoim sta-

rym przyjacielem Kalebem chodził na polowania. Spędził wte-

dy najszczęśliwsze chwile od momentu, kiedy był świadkiem

rzezi swych rodaków.

W tym czasie pozwolono mu wejrzeć w tajemne sprawy Kon-

klawe i wiedział teraz znacznie więcej, niż dopuszczał to jego

status. Ze strzępków informacji wywnioskował, że stowarzysze-

nie ma setki, jak nie tysiące, agentów rozsianyc...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wiolkaszka.pev.pl
  •