[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->1Kurtyna zapadła i niemal natychmiast, zanim jeszczerozbłysły światła, nad salą wzbiła się burza oklasków.Publiczność porwało uniesienie. Rozbrzmiały brawa jeszczegorętsze, gdy kurtyna rozsunęła się ponownie i w świetlejupiterów znów stanęła ona, bohaterka tego wieczoru, ulubionapieśniarka stolicy, uśmiechnięta, zwycięska, wężowo szczupła,od stóp do głów spowita w połyskującą biel: Paula Piano!— Brawo! Brawo! — Jegomościowi w pierwszym rzędzie oduderzeń poczerwieniały nie tylko ręce, ale i pełna, wygolonatwarz.— Brawo, brawo! — zawtórowano z tylnych krzeseł.Panowie wbijali w pieśniarkę zachwycony wzrok, gdyzza kosza róż, który właśnie ustawiano na scenie, kłaniała siępubliczności tak nisko, że sploty czarnych włosów, opadając,przesłoniły jej twarz.— Ma w sobie coś urzekającego — powiedziała starsza pani doswego towarzysza, który jej nie usłyszał.— Bis! Bis! Bis! — odezwał się balkon. — Pau-la, Pau-la, Pau-la.Broniła się wdzięcznie, potrząsając czarną grzywą, aż nagleustąpiła, podeszła do mikrofonu i uciszona nagle salawysłuchała ostatniego jej przeboju Ktoś, za kim tęsknią...A potem znów odezwały się oklaski i powtórzyło wołanie obis, ale Paula już nie zaśpiewała. Zeszła ze sceny, zanim owacjaumilkła, lekka, zwiewna, pozostawiając po sobie smugę żalu.Na widowni rozległ się trzask krzeseł i wrzawa głosów.Ludzie, niepomni swego zachwytu, sprzed minuty zaledwie,tłoczyli się do wyjścia, przepychając w kierunku szatni.— Nie wiem, co takiego w niej widzą — mówiła przystojnablondynka do przysadzistego pana, trzymającego ją pod rękęjak klejnot, który można zgubić w tłumie.— Nie przejmuj się — odrzekł sterując w kąt holu. —Poczekajmy chwilę. Nie lubię się pchać.— U nas zawsze tak jest — ciągnęła blondynka. — Z miernotrobi się wielkości, lansuje, wysyła za granicę. Czy wiesz, że onawyjeżdża na festiwal do Stanów Zjednoczonych?— Nie przejmuj się — powtórzył. — Przecież także dopierowróciłaś z festiwalu w Bukareszcie.— No nie! — zaperzyła się blondynka. — Ty chyba sobie kpisz!Albo uważasz mnie za idiotkę.— Ależ kochanie — próbował oponować. — Przecież wiesz, żejesteś od niej dużo lepsza.— Co z tego, że ja o tym wiem! — wybuchnęła. — Jestemlepsza, ale nie było dla mnie miejsca w tym programie. Jestemlepsza, ale do Los Angeles pojedzie ona! Zawsze ona! Wszędzieona! Podobno minister zaprosił ją na obiad. Taką...— Ja ciebie też zapraszam na obiad — zażartował jejtowarzysz. — A raczej na kolację. Dokąd pójdziemy? Jakmyślisz?— Masz zawsze głupie pomysły — nadąsała się. — Jakby takakolacja mogła cokolwiek zmienić.Nie zdążył odpowiedzieć, gdyż podszedł do nich szpakowaty,szczupły mężczyzna około czterdziestki.— Dobry wieczór, Beato — powiedział schylając się nad jejdłonią — czarująco wyglądasz.— Dziękuję — wiało od niej chłodem.— Dobry wieczór, doktorze — zwrócił się z kolei do jejtowarzysza. — Jak podobał się program? Paula przeszła dziśsamą siebie.— Hm... tak... to jest pan zapewne zna się na tym lepiej odemnie — dukał czując, że blondynka przeszywa go spojrzeniem.— Czy już przystąpiłeś do pisania recenzji? — zapytałakwaśno.— No nie, moja droga, nie jestem taki szybki — roześmiał się.— To pewnie się spieszysz! Nie chcemy cię zatrzymywać.— Beata dziś nie w humorze — powiedział zwracając się dodoktora. — A ja mam właśnie dla państwa propozycję.Urządzamy dla Pauli bankiet w ,,Krokodylu”. Będzie tamzresztą cały zespół. Chciałem prosić, abyście się do nasprzyłączyli.— Bankiet? — nie wytrzymała Beata. — Nic nie wiedziałam.Trzymaliście to w tajemnicy.— Skądże znowu. Pomysł powstał w ostatniej chwili.Zapraszam was serdecznie.— Skoro redaktor Kurman prosi — powiedział pojednawczolekarz — chyba nie odmówimy, Beciu.— Nie nazywaj mnie Becią — zauważyła cierpko. — Jest toprzemiłe zaproszenie, ale ja źle się czuję. Chciałabym wrócić dodomu.Przez twarz jej towarzysza przebiegł cień znużenia.— Jak wolisz — powiedział tylko.Kurman nie ustępował.— Chodź i baw się z nami. Nawet gwiazdom nie przystoi miećhumory.— Na dziś wystarczy ci chyba jedna gwiazda... — odcięła się.— Już jest luźniej — wtrącił doktor. — Odbiorę nasze płaszcze.— Beato — powiedział Kurman, gdy tamten się oddalił. —Twoje dąsy naprawdę ci szkodzą.— Co cię to obchodzi — odpaliła. — Nie udawaj, żeinteresujesz się mną i moimi sprawami. Wiem dobrze, że maszto w nosie. Nie poczuwasz się nawet do zwykłej przyzwoitości.— Nie rozumiem, co masz na myśli?— Doskonale rozumiesz. Przypominam ci, co o mnienapisałeś.— Nic złego. Zrobiłem ci dobrą recenzję z występu „PodGwiazdami”.— Dobrą? Ja znam się na tym. „Kulturalna pieśniarka”. Co toznaczy kulturalna pieśniarka? Taka, przy której publicznośćusypia z nudów! A o Pauli napisałeś: porywająca. Nie sądź, żenie wiem, dlaczego.— Zamierzasz zrobić mi scenę zazdrości?— Zawsze byłeś zarozumiały. Nie sądzisz chyba, że mi jeszczena tobie zależy.— Ależ wiem, wiem. Masz u boku człowieka zakochanego bezpamięci. Doktor Piwkowski zrobi dla ciebie wszystko. Nawetteraz bez .szemrania wróci do domu, choć dałbym głowę...Urwał, gdyż lekarz wracał właśnie z płaszczem Beatyprzewieszonym przez ramię. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wiolkaszka.pev.pl
  •